Oceń
13. emerytura stała się symbolem obietnic wyborczych obecnego rządu, w roku, gdy Polacy pójdą do urn nie mogło więc świadczenia zabraknąć. Nawet mimo tego, że zabrakło 5 mld zł na jego wypłatę. Pieniądze pożyczono więc ze „skarbonki” na naprawdę ciężkie demograficzne czasy, z której współfinansowane miały być wypłaty świadczeń po 2040 roku. - Trzeba sobie jasno powiedzieć, to, co robi teraz władza, spowoduje, że nie będziemy mieli żadnego zabezpieczenia na wypłatę w przyszłości świadczeń. Będzie dramat. Emerytury to tykająca bomba, która w końcu rozsadzi nasz system - ostrzegł w wypowiedzi dla wyborcza.biz Łukasz Wacławik.
„Emerytury to tykająca bomba”. Nadchodzi katastrofa?
Obniżając wiek emerytalny rząd zmniejszył drastycznie wysokość przyszłych emerytur i przyspieszył nadejście kryzysu systemu ubezpieczeń społecznych. To, że stał się on niewydolny, widać po potrzebie wprowadzenia 13. emerytury – dodatkowego świadczenia, które nie jest finansowane ze składek na ZUS, tylko z innych obciążeń nałożonych na pensje pracujących. Ciężar utrzymania osób w wieku poprodukcyjnym przypadający na jednego pracującego będzie systematycznie rósł. Tak przedstawił sytuację w podcaście „Biznes. Między wierszami” dr Antoni Kolek, prezes Instytutu Emerytalnego.
Fundusz Rezerwy Demograficznej, do którego sięgnął rząd po pieniądze na „trzynastki”, został utworzony w 2022 roku. Dziś powinno się w nim znajdować już 200 mld zł – w praktyce udało się odłożyć tylko jedną czwartą zakładanej kwoty. Część z tych środków jest jednak tylko „wirtualna” – jako zapis o długu, jaki wobec FRD ma państwo. Po środki na przyszłe emerytury sięgano bardzo chętnie, a na dodatek podejmowano decyzje, że nie trzeba ich będzie zwracać.
- Obecna władza w 2019 roku zabrała z FRD 8,7 mld zł, a w 2020 roku już 11,5 mld zł. Pożyczkę z 2019 roku umorzono, natomiast ta z 2020 roku ma być spłacana od 2026 roku – przypomniał szef Instytutu Emerytalnego. 5 mld zł, po które sięgnięto w bieżącym roku, ma być oddawane w ratach od 2028 do 2037 roku. Kolek wyraził przy tym obawy, że może pojawić się pomysł, żeby i tę pożyczkę umorzyć.
- To chyba nie jest najlepsze rozwiązanie, że drenujemy ten fundusz na ciężkie czasy na bieżące potrzeby, bieżące wydatki. Ja rozumiem oczywiście, że są wybory, jest kampania, trzeba pokryć wydatki na „trzynastkę”, „czternastkę” i inne świadczenia, natomiast z perspektywy racjonalnego gospodarowania – to są nasze zaskórniaki, to jest coś na czarną godzinę, co faktycznie trzymamy w systemie po to, że jak naprawdę będzie źle, to że będzie z czego dołożyć. To jest taka nasza skarbonka, której nie chcemy zbić, a jednocześnie mówimy, że mamy takie bieżące potrzeby, tak istotne, że pieniądze z niej musimy wypłacić – oświadczył szef Instytutu Emerytalnego
- Fundusz Rezerwy Demograficznej to dzisiaj około 53-54 mld zł – dokładne dane na koniec 2022 roku nie są jeszcze znane. Ale uwaga – na te aktywa składa się już 11 mld zł z pożyczki, której Fundusz już wcześniej udzielił Funduszowi Solidarnościowemu, teraz dojdzie kolejne 5 mld zł. Czyli na 53 mld zł mamy 16 mld zł tak naprawdę w aktywach, które są formą pożyczki. Co się z taką pożyczką może wydarzyć? Zawsze może zostać umorzona, zawsze może się okazać, że nie trzeba będzie jej spłacić, bo władze przyjmą odpowiednią ustawę. I okaże się, że zamiast 54 mld zł aktywów mamy 37 mld zł. To byłaby forma drenowania Funduszu Rezerwy Demograficznej – wyjaśnił Kolek.
RadioZET.pl/wyborcza.biz
Oceń artykuł