Obserwuj w Google News

„Likwidacja promocji” na Orlenie. „Siedem złotych nam zamajaczy”

3 min. czytania
20.10.2023 15:27
Zareaguj Reakcja

Z większości pylonów na stacjach paliw zniknęła cena 5,99 za litr benzyny i diesla – ustaliło Radio ZET. Obecnie trzeba płacić 6,07-6,30 za litr, ta sytuacja jednak nie trzyma się zbyt długo. Już za kilka tygodni ceny paliw mogą mieć z przodu „siódemkę” – ostrzegł w rozmowie z RadioZET.pl dr Jakub Bugucki, analityk rynku paliw e-petrol.pl.

pylon Orlenu z cenami paliw
fot. PAWEL RELIKOWSKI / POLSKA PRESS/Polska Press/East News

Ceny paliw zgodnie z przedwyborczymi przewidywaniami zaczną wzrastać. - W tym tygodniu co ciekawe obniżyła nam się cena średnia i benzyny i oleju napędowego, tylko autogaz podrożał. To jest chyba ostatni akord niskich cen, na przyszły tydzień prognozujemy już podwyżki. Jeśli chodzi o benzynę, to przedział cen będzie wynosił 6,05 zł a 6,18 zł. Diesel to raczej przedział 6,08-6,20 zł – tyle paliwa będą kosztowały na większości stacji. W przypadku aut gazu będziemy płacić 3,08-3,16 zł. Wzrosty nie są więc dynamiczne, raczej pełzające, są do jednak podwyżki – stwierdził dr Bogucki. Dodał, że wciąż jeszcze można znaleźć stacje, na których paliwo kupi się za mniej niż 6 zł za litr, w ciągu kilku tygodni można jednak spodziewać się, że benzyna i olej napędowy będą kosztować więcej niż 7 zł z litr. To przede wszystkim efekt konfliktu na Bliskim Wschodzie.

Ceny paliw wzrosną do 7 zł. „Niebezpieczna sytuacja logistyczna”

- My importujemy paliwa, gdybyśmy obniżyli ceny, to nie opłacałoby się paliw do Polski przywozić, ale opłacałoby się je wywozić. Mało tego, sprzedalibyśmy także więcej w kraju. Popyt by wzrósł, podaż by się skurczyła i mielibyśmy sytuację taką jak na Węgrzech – tak na pytanie, czy Orlen doi Polaków, odpowiedział w lutym 2023 roku w podcaście „Biznes. Między wierszami” Adam Czyżewski, główny ekonomista Orlenu. Po utrzymywaniu sztucznie zaniżonych cen paliw w tym kraju zabrakło. 30 procent oleju napędowego używanego w Polsce pochodzi z importu.

Oglądaj

Gdy ceny paliw spadły poniżej 6 zł za litr, kierowcy zaczęli, kierując się roztropnością, tankować „na zapas”. Doprowadziło to do plagi „awarii” na stacjach Orlenu – koncern w taki sposób nakazał pracownikom oznaczać dystrybutory, gdy brakowało paliwa na sprzedaż. Czy teraz, gdy podwyżki wydają się nieuniknione, powinniśmy obawiać się szturmu tankujących na stacje?

- Te siedem złotych nam zamajaczy, jest realne w perspektywie liczonej w kilku tygodniach. Pamiętajmy o tym, jaką mamy sytuację międzynarodową. Pierwszy raz od jakiegoś czasu mamy poważne ryzyko militarne w regionie bliskowschodnim, a to zawsze działa na ropę, na wyobraźnię inwestorów. Jak się tam coś wydarzy, to zaangażuje kraj bezpośrednio wydobywający czy tranzytujący ropę naftową. Stąd mamy realne ryzyko skoku cen paliw – podsumował dr Jakub Bogucki.

Redakcja poleca

- Nie jest to sytuacja na tyle niebezpieczna logistycznie, że mógłby nastąpić paraliż. Nikt nie zdecyduje się na takie szybkie podbicie cen, o powiedzmy kilkadziesiąt złotych w hurcie, żeby to się odbiło bardzo mocno na stacjach. Podwyżki będą przeprowadzane racjonalnie: stopniowo i ostrożnie, żeby uniknąć paniki, dużego skoku cenowego, który mógłby spowodować taką reakcję kierowców – wyjaśnił dr Jakub Bogucki.

- O tych podwyżkach wiemy od jakiegoś czasu. Sugerujemy jako analitycy, że one mogą nastąpić, biorąc pod uwagę sytuację międzynarodową i taką sytuację w kraju, jaką mieliśmy z cenami hurtowymi. To jest tylko kwestia czasu. Myślę, że wszyscy decydenci odpowiedzialni za kształtowanie cen paliw wiedzą, jakie jest poważne ryzyko braków na stacjach, jeżeli nastąpiłaby panika. „Ćwiczyliśmy” ją w momencie rosyjskiej agresji na Ukrainę, kiedy ludzie zaczęli dość panicznie tankować duże ilości paliwa. Wtedy po prostu nawet najlepsza logistyka sobie nie poradzi – wyjaśnił analityk e-petrol.pl.

Nie przegap