Oceń
Ceny paliw w poprzednim roku oszalały i wzrosły do nienotowanych wcześniej wyżyn. Widząc rekordową drożyznę przy dystrybutorach i dowiadując się o jeszcze bardziej rekordowych zyskach notowanych przez Orlen – tylko w trzecim kwartale 2022 roku zysk netto koncernu wyniósł 12,7 mld zł – kierowcy zaczęli zadawać sobie pytanie, czy przypadkiem PKN nie zdziera z nich na stacjach. Głosy niezadowolonych Polaków stały się jeszcze bardziej donośne po „cudzie przy dystrybutorach”, do jakiego doszło na początku 2023 roku po przywróceniu wyższej stawki podatku VAT na paliwa. Ceny mimo tego nie drgnęły ani na jotę, co oznaczało, że wcześniej Orlen odpowiednik wyższego podatku nakładał jako swoją marżę, zarabiając ekstra nawet 2,5 mld zł. Pytanie o to, czy narodowy czempion „doi” w związku z tym Polaków zadaliśmy w imieniu kierowców głównemu ekonomiście koncernu.
Czy Orlen doi Polaków? Koncern tłumaczy wysokie ceny
- Nie, Orlen nie doi kierowców. Ceny paliw na rynkach są wysokie z tego powodu, że paliw brakuje w stosunku do podaży, popyt jest większy niż możliwości produkcyjne rafinerii na całym świecie. Cena pełni rolę dystrybucyjną, w związku z czym rośnie do takiego poziomu, żeby zrównoważyć popyt z podażą – wyjaśnił Adam Czyżewski. Główny ekonomista Orlenu dodał rozległe tłumaczenie dotyczące bieżącej sytuacji na rynku paliw, „nienormalnej” sytuacji powodującej rozłączenie się rynku ropy od rynku paliw, podstaw ekonomii popytu i podaży oraz miejsca koncernu w światowej hierarchii i wynikającej z tego roli „biorcy cen” ustalanych na poziomie globalnego rynku.
- Podaż stanowi tu ograniczenie, które pojawiło się zaraz po pandemii, kiedy popyt odbił bardzo silnie, to była pierwsza połowa 2021 roku, w ciągu 6 miesięcy popyt wzrósł o tyle, ile normalnie rośnie przez 5 lat. W międzyczasie, podczas pandemii, wyłączono z eksploatacji na świecie prawie 4,5 mln baryłek dziennie produkcji rafineryjnej. Tyle rafinerii zamknięto ze względu na spadek popytu i długoterminowe oczekiwania dotyczące transformacji energetycznej, w związku z czym paliwa kopalnie nie będą już tak bardzo potrzebne, wchodzimy w energetykę odnawialną – przybliżył genezę trwającego kryzysu Adam Czyżewski.
- Tak naprawdę kryzys energetyczny zaczął się na rynku gazu, na rynku LNG, jego ceny wzrosły, wzrosły więc też ceny energii elektrycznej, elektrownie zaczęły szukać alternatywnych paliw, więc wzrosły ceny węgla, ale też wzrosły ceny diesla, bo może on być stosowany w energetyce. Na świecie są instalacje do tego przygotowane, to są instalacje ciepłownicze, lecz także agregaty prądotwórcze, które z powodu zapowiedzi wysokich cen gazu w zimie były bardzo chętnie kupowane przez sklepy czy instytucje, które wolą zaopatrywać się w energię z własnego źródła, niż płacić horrendalne ceny za gaz i nośniki energii – wyjaśnił główny ekonomista Orlenu. Wytłumaczył także, jakie dalsze konsekwencje miały te wydarzenia.
- Ceny paliw stały się wysokie z powodu kryzysu energetycznego, a potem w lutym uderzyła wojna, która pogłębiła braki. My działamy na rynkach międzynarodowych, nasza cena paliwa „na bramie” wcale nie zależy od naszych kosztów produkcji, ale od tego, po jakiej cenie można uzupełnić dostawy paliwa z importu. To jest nasza główna konkurencja, tak to się dzieje na rynku. My działamy na rynku globalnym jako producent i hurtownik, i stosujemy ceny, które obowiązują na światowym rynku. Gdybyśmy sprzedawali taniej, to ktoś by kupił od nas paliwo i sprzedał na rynku drożej. Gdybyśmy sprzedawali drożej, to byśmy go w ogóle nie sprzedali, bo by się zaopatrywano z innej strony – przybliżył sytuację Orlenu Czyżewski.
- Jeżeli mamy towar, którego brakuje, a jego cena idzie w górę, a my jesteśmy producentem takiego towaru, to my, jak i wszystkie rafinerie na świecie, mają wyższe zyski niż normalnie. Wynika to z tego, że cena paliwa z powodu jego braku odjechała w górę, a ponieważ nie ma mocy produkcyjnej, gdyż znaleźliśmy się w nienormalnych warunkach, gdy nie ma rezerwy, mamy sytuację trwałego ubytku podaży w stosunku do popytu i cena musiała być tak wysoka, żeby go zrównoważyć. Drugą stroną tego medalu są zarobki firm, które sprzedają paliwa, bo skoro cena wzrosła, to zarabia się więcej – wyjaśnił ekonomista, po czym opowiedział także o dodatkowym aspekcie rynku, który mógł sprawiać wrażenie, że PKN wykorzystywał sytuację, żeby osiągać rekordowe zyski.
- Te „niesamowite” zyski, o których się tyle mówi, wynikają też z tego, że rynek ropy był nią zalany. Na rynkach paliw były braki, niedostatek podaży, na rynku ropy było jej za dużo. Uwolniono rezerwy, ubytek ropy rosyjskiej zrekompensowano z nadmiarem, za każdą baryłkę wprowadzono 2,6 baryłki z rezerw międzynarodowych, między innymi ze Stanów Zjednoczonych. Cena ropy była stabilna, a nawet zaczęła spadać, a kraje OPEC wręcz musiały zredukować dostawy na rynki, żeby uratować ceny przed dalszymi spadkami – stwierdził Czyżewski.
- Rynek ropy i rynek paliw, które zawsze działają trochę osobno, zupełnie się od siebie oderwał. Rafinerie, które na rynku ropy działają po stronie popytowej, bo to są jedyne podmioty, które zużywają ropę, na rynkach paliw działają po stronie podażowej, bo je produkują. Jeżeli mają w 100 procentach wykorzystane moce produkcyjne i nie mogą jej już zwiększyć w reakcji na wysoki popyt, a więc cena produktu idzie w górę, nie wezmą więcej ropy, bo nie będą miały co z nią zrobić. Jak się wlało więcej ropy na rynek, to jej ceny spadły, a zyski rafinerii stały się wielkie. Tutaj o dojeniu kierowców mowy być nie może, bo nie ma takiego mechanizmu, który by pozwolił obniżyć tę cenę bez ryzyka, że w otwartej gospodarce rynkowej, jaką jest Polska, by paliw zabrakło – wyjaśnił główny ekonomista Orlenu.
- My importujemy paliwa, gdybyśmy obniżyli ceny, to nie opłacałoby się paliw do Polski przywozić, ale opłacałoby się je wywozić. Mało tego, sprzedalibyśmy także więcej w kraju. Popyt by wzrósł, podaż by się skurczyła i mielibyśmy sytuację taką jak na Węgrzech – dodał Adam Czyżewski.
RadioZET.pl
Oceń artykuł