"Wolę nie mówić, jak moje wyniki skomentował lekarz". 36-latek o walce z COVID
"Byłem przekonany, że koronawirus jest groźny głównie dla ludzi starszych, schorowanych, ale nie dla ludzi przed 40-stką. Nawet nie pamiętam, kiedy ostatnio byłem przeziębiony zimą. Praktycznie nigdy nie chorowałem" - mówi Paweł Brodzki, 36-letni nauczyciel i trener piłkarski. Kilka dni temu, po 20 dniach walki z COVID-19 wyszedł ze szpitala. W jego przypadku była to walka o życie.

Od początku pandemii na COVID-19 zmarło w Polsce ponad 22 tys. osób (dane na 12.12.2020). Wśród nich, wbrew popularnym mitom i półprawdom, były osoby młode, bez chorób towarzyszących, nie znajdujące się w grupie ryzyka. Były to przypadki niezwykle rzadkie, ale dobitnie potwierdzające, że COVID-19 stanowi śmiertelne niebezpieczeństwo absolutnie dla każdego, a szczególnie osobom młodym i zdrowym najtrudniej jest oszacować skalę tego zagrożenia. Nie inaczej jest z samymi zakażeniami. Według znanych nam statystyk, najwyższa śmiertelność z powodu COVID-19 występuje wśród osób w wieku 70-79 lat i 80-89 lat. Największa grupa osób zakażonych to jednak osoby w wieku 30-39, 40-49 i 50-59 lat (według danych MZ z początku listopada 2020).
Mimo porażających liczb, które od wielu miesięcy płyną nie tylko z kraju, ale całego świata, koronasceptycyzm i kwestionowanie zagrożenia wynikającego z COVID-19 nie słabnie na sile. Wystarczy przejrzeć media społecznościowe i lawiny komentarzy pod codziennymi raportami Ministerstwa Zdrowia, czy dowolnymi artykułami o koronawirusie. Koronasceptyków, wśród których dominują przede wszystkim osoby młode i bardzo młode, nie wzruszają liczby, nietypowe przypadki, jak i często wstrząsające szczegóły dotyczące przebiegu samej choroby. Nawet opisywane ostatnio przypadki ciężko chorych koronasceptyków spotykają się częściej z szyderczymi i wulgarnymi reakcjami w sieci, aniżeli wyrazem minimalnego zrozumienia dla swoich dotychczasowych internetowych "towarzyszy".
ZOBACZ TAKŻE. Koronawirus w Polsce: liczba zachorowań, zalecenia. RAPORT
Niedawno o ciężkim przebiegu COVID-19 informował poseł koronasceptycznej Konfederacji 38-letni Artur Dziambor. W rozmowie z "Faktem" przyznał, że mylił się kwestionując sens noszenia maseczek i dziś tego błędu już by nie popełnił. Z kolei w rozmowie ze mną, będąc jeszcze w szpitalu, potwierdził, że COVID-19 to "straszna choroba" i zachęcał, żeby robić wszystko, aby jej uniknąć. Tyle szczęścia nie miał jednak były poseł Janusz Sanocki, który 7 grudnia w wieku 66 lat przegrał walkę z COVID. Polityk często krytykował władze za działania wobec epidemii koronawirusa. Jeszcze 9 listopada na swoim profilu udostępnił film podpisany "Czym jest COVID-19? Jest to medialna manipulacja społeczeństwem i doprowadzenie do strachu i paraliżu wszystkich na całym świecie".
O podobnych, tragicznych historiach możemy usłyszeć już niemal każdego dnia. Szyderczych komentarzy w mediach społecznościowych jednak nie ubywa. Ruch koronasceptyczny, podsycany politycznym wyrachowaniem i chęcią zarobku na rozpowszechnianiu teorii spiskowych, cały czas usiłuje obrócić pandemię koronawirusa w kabaret, narażając jednocześnie życie i zdrowie kolejnych tysięcy osób. W lawinie drwiących komentarzy coraz częściej możemy jednak dostrzec wyłaniające się nieśmiało "myliłem się", "nie miałem racji", "nie wierzyłam, ale już wierzę". To m.in. dlatego nie warto rezygnować z konsekwencji w opisywaniu covidowej rzeczywistości i osobistych relacji kolejnych osób, które na przykładzie swoim lub bliskich doświadczyły, czym jest ciężki przebieg COVID-19.
"Wmawiałem sobie, że wytrzymam te kilka dni"
Paweł Brodzki ma 36 lat. Jest nauczycielem wychowania fizycznego i trenerem czwartoligowego klubu piłkarskiego. W swoim rodzinnym Pułtusku prowadzi też bardzo popularną młodzieżową szkółkę sportową. Kilka dni temu, po 20-dniowej hospitalizacji, wrócił do domu i powoli zdrowieje. W rozmowie ze mną przyznaje, że choć nigdy nie był koronasceptykiem i miał świadomość, czym jest COVID-19, nie dopuszczał do siebie myśli, że choroba może okazać się dla niego śmiertelnie niebezpieczna. - Byłem przekonany, że koronawirus jest groźny głównie dla ludzi starszych, schorowanych. Ale nie dla ludzi zdrowych, zwłaszcza przed 40-stką. Nawet nie pamiętam, kiedy ostatnio byłem przeziębiony zimą. Praktycznie nigdy nie chorowałem - zapewnia.
Znów dużo nowych zakażeń i ponad pół tysiąca ofiar CovidKilka tygodni temu Paweł Brodzki został trenerem lokalnej drużyny piłkarskiej, która kiepsko radziła sobie w ligowych rozgrywkach. W Pułtusku Brodzki jest osobą doskonale znaną. W mieście krąży nawet powiedzenie: "Numer alarmowy? Dzień dobry, tu Paweł Brodzki". Nie inaczej było i w tym przypadku. Poprawa gry zespołu przyszła od razu. Trzy pierwsze mecze to dwa remisy i sensacyjne zwycięstwo na wyjeździe. Dobrą passę przerwał jednak koronawirus. Pierwsze objawy pojawiły się właśnie podczas wspomnianego, wygranego spotkania. - Już podczas meczu 31 października czułem, że mam gorączkę, dlatego trzymałem się z daleka od moich piłkarzy - wspomina. Test na koronawirusa Brodzki wykonał w niedzielę 1 listopada. W poniedziałek przyszedł wynik - pozytywny.
Stan zdrowia 36-latka pogarszał się radykalnie z dnia na dzień. - Termometr nieustannie wskazywał na 40-stopniową gorączkę. Nigdy takiej nie miałem. Po pięciu dniach pojawił się ciężki kaszel, odruchy wymiotne i krew w wydzielinie z gardła. Do tego doszła biegunka. Przez cały czas towarzyszyła mi utrata węchu i smaku. Szukałem jednak każdej wymówki, aby nie dzwonić po karetkę. Wmawiałem sobie, że wytrzymam jeszcze te kilka kolejnych dni, że po 10 dniach będzie już lepiej - przyznaje. Było jednak dokładnie odwrotnie. W sobotę 7 listopada Brodzki powoli tracił już kontakt z rzeczywistością. Następnego dnia rano jego żona wezwała karetkę pogotowia. Natychmiast podano mu tlen i zabrano go do szpitala.
"Wolę nie mówić, jak moje wyniki skomentował jeden z lekarzy"
10 listopada żona Pawła Brodzkiego opublikowała na Facebooku dramatyczny apel. "Drodzy przyjaciele i facebookowicze! Na pewno wielu z Was zna mojego męża. Paweł jest wspaniałym człowiekiem, który nigdy nie odmawia pomocy innym. Niestety, teraz sam potrzebuje pomocy. Zachorował na COVID-19 i znajduje się w szpitalu. Wirus zajął dużą część płuc. Aby wspomóc leczenie Pawła potrzeba osocza ozdrowieńców. Niestety, Regionalne Centra Krwiodawstwa i Krwiolecznictwa nie dysponują zapasami osocza. Dlatego zwracam się z ogromną prośbą, szczególnie do ozdrowieńców o oddawanie osocza ze wskazaniem na: Paweł Brodzki, Szpital Czerniakowski w Warszawie". Wpis udostępniło blisko 3 tys. internautów.
Mój rozmówca nie ukrywa, że trafił do szpitala dosłownie w ostatniej chwili, a kilkanaście godzin później mógłby spełnić się najczarniejszy scenariusz. - Co powiedzieli lekarze? - Powiedzieli, że sytuacja jest poważna. Wiesz, wolę nie mówić, jak moje wyniki skomentował jeden z lekarzy - przyznaje szczerze. - Po prostu naszej rozmowie przysłuchuje się mój 5-letni syn - dodaje. Stan zdrowia Brodzkiego był ciężki, ale udało mu się uniknąć konieczności podłączenia do respiratora. Lekarze dali mu czas, a ten ostatecznie okazał się korzystny. Niemalże od razu po podaniu osocza zaczęła następować niewielka poprawa. - W piątek 13 listopada było już lepiej, choć nadal najprostsze czynności były dla mnie wymagającym zadaniem. Wcześniejsze dni praktycznie przespałem, cały czas będąc pod tlenem - wspomina. Po 20 dniach spędzonych w Szpitalu Czerniakowskim w Warszawie i udanym leczeniu lekarze wypisali go do domu.
"3,4 mln szczepień na Covid miesięcznie". Rząd przedstawia szczegółyW szpitalu Paweł Brodzki widział covidowych pacjentów dużo młodszych od siebie, równie ciężko przechodzących chorobę. Gdy jego stan się poprawiał, tuż obok rozgrywały się dramaty innych rodzin. Codziennie mówiło się o kolejnych kilku zgonach. Zapytałem Pawła Brodzkiego, co dzisiaj powiedziałby tym wszystkim młodym ludziom, którzy w mediach społecznościowych każdego dnia dają upust swojej pogardy wobec walki z pandemią. - Dziś wiem, że koronawirus jest śmiertelnie niebezpieczny dla każdego. Nie wiemy, na kogo może trafić. Wśród ofiar są także osoby młode i dzieci, choć jest jasne, że to przypadki rzadkie. Wbrew rozmaitym informacjom krążącym w sieci apeluję jednak do wszystkich, by przestrzegać podstawowych reguł: dystans, dezynfekcja, maseczka. 36-latek dziękuje także personelowi Szpitala Czerniakowskiego. - Szczerze? Bałem się szpitala. Wyobrażałam sobie najgorsze rzeczy. Wiesz, tak to działa. Ktoś wrzuci do sieci dramatyczne zdjęcie i zaraz wydaje nam się, że taka jest szpitalna rzeczywistość. Tymczasem było zupełnie odwrotnie. Opieka była znakomita i dotyczy to dosłownie wszystkich pracowników. Co kilka chwil ktoś sprawdzał, czy wszystko jest w porządku. Jestem im bardzo wdzięczny - podkreśla.
Z informacji, jakie uzyskałem w Ministerstwie Zdrowia wynika, że do 23 listopada 2020 roku, z powodu z COVID-19, odnotowano w Polsce 133 zgony osób poniżej 40 roku życia. Od 24 listopada statystyki prowadzi już Główny Inspektorat Sanitarny. Rzecznik GIS poinformował mnie, że „dane niestety ciągle nie są scalone”, a „zgony osób poniżej 40. są bardzo rzadkie i z reguły wiążą się z innymi chorobami”.
RadioZET.pl