Aleksandra Pucułek: - Jak się czujesz?
Antoni Antoszek: - Stabilnie, dobrze. Zauważyłem, że wzrost mojego samopoczucia zbiegł się z początkiem niechodzenia do szkoły.
To jak wcześniej było?
Byłem zmęczony, zestresowany. Wiecznie musiałem wybierać między snem a jedzeniem.
Co czułeś, jak przeszedłeś na edukację domową?
Popularne w magazynie
Przede wszystkim dużą ulgę. Nie tylko z powodu mniejszej liczby obowiązków i większego codziennego komfortu, ale też z powodu możliwości rozwoju. Mogę siąść i robić coś ciekawego, co mnie interesuje. Jestem specyficznym uczniem. Potrafię sam się zmotywować do nauki i taka samodzielna praca naukowa daje mi radość. Gdy mam wolność rozwoju i mogę robić to, co chcę wtedy, kiedy chcę, to faktycznie przynosi efekty. Ale z pewnością edukacja domowa nie jest dobra dla każdego.
To znaczy?
Znam ludzi ekstrawertycznych, którzy męczą się w szkole, ale uznają to za mniejsze zło niż siedzenie w domu. Samo chodzenie do szkoły nie jest dla nich przyjemnością, ale niechodzenie do szkoły jest problematyczne. Edukacja domowa jest dla kilku grup. Na pewno dla uczniów wysoce zmotywowanych, którzy chcieliby się rozwijać naukowo, samodzielnie, na własnych zasadach. Potrafią wstać rano, siąść do nauki i kilka godzin robić to, co powinni robić i nie potrzebują do tego zewnętrznych motywatorów.
Edukacja domowa nie jest dobra dla każdego
Druga grupa to ta, która czuje się przytłoczona szkołą, nie wytrzymuje jej ogromnego tempa. Jestem w czwartej klasie liceum, więc teraz przedmiotów mam mniej, ale pierwsze, drugie i trzecie klasy mają ogrom lekcji. Programy są okropnie przeładowane. Rozumiem więc osoby, które po kilku tygodniach chodzenia do szkoły, sprawdzianów, odrabiania pracy domowej, zajęć dodatkowych mają już dość i nie wyrabiają psychicznie. Czują się źle. Jeśli ktoś jest tym przytłoczony i wydaje mu się, że poradzi sobie bez „atmosfery” szkoły, to na pewno może skorzystać z edukacji domowej.
Dlaczego zdecydowałeś się na edukację domową? Co było głównym powodem?
Przeszedłem na edukację domową na początku drugiego semestru w trzeciej klasie liceum. Zaczęło się od tego, że w wakacje między drugą a trzecią klasą spotkałem się z nauczycielem filozofii. Przedstawiłem mu swoje plany naukowe. Chciałem wziąć udział w olimpiadzie filozoficznej, i krajowej, i międzynarodowej. Jednocześnie - oprócz matury - przygotowywałem się do rekrutacji na studia w Stanach Zjednoczonych. Chciałem się uczyć języka. Dużo było tych planów. Zastanawiałem się, jak to połączyć i z czego zrezygnować, ale nie spodziewałem się, że mogę zrezygnować z czegoś takiego jak lekcje.
Nauczyciel filozofii powiedział mi, żebym rozważył edukację domową. Wcześniej wiedziałem tylko, że jest coś takiego, ale nie miałem pojęcia, jak to działa. Sprawdziłem i okazało się, że warunki są bardzo liberalne. Zacząłem myśleć intensywnie o takim rozwiązaniu. Po wakacjach już po kilku tygodniach szkoły byłem przekonany, że to jest właśnie to, czego potrzebuję. Pomyślałem, że będę czuł się lepiej, bo będę mógł odpocząć, a przede wszystkim będę mógł realizować cele, które chciałem realizować. Uznałem, że pochodzę jeszcze przez pierwszy semestr trzeciej klasy do szkoły, bo w trakcie liceum zmieniłem profil klasy, więc chciałem np. douczyć się matematyki rozszerzonej.
Lekcje online, pandemia zmusiły mnie do tego, żeby przetestować inny rodzaj edukacji, z mniejszą kontrolą nauczyciela
Do tej decyzji przyczyniło się też zdalne nauczanie. Zobaczyłem wtedy, że mogę się sam uczyć i nie potrzebuję nauczyciela stojącego mi nad głową. Lekcje online, pandemia zmusiły mnie do tego, żeby przetestować inny rodzaj edukacji, z mniejszą kontrolą nauczyciela i większą odpowiedzialnością ucznia. Gdyby nie to, pewnie miałbym obawy i nie wystarczyłoby mi odwagi, żeby spróbować. Informacja od nauczyciela filozofii idealnie wpisała się więc w moment i w moje potrzeby.
Bo jestem raczej introwertykiem. Cenię sobie w życiu ludzi, lubię z nimi rozmawiać, przyjaźń to piękna rzecz. Ale to, że się lubi ludzi i radzi sobie w głębszych relacjach, wcale nie oznacza, że lubi się przebywać przez osiem godzin, dzień w dzień w sali z 30 osobami. Z podobnym przeładowaniem nie radzi sobie wiele uczniów, ale nie wszyscy chcą o tym mówić, bo czują presję ze strony rówieśników, rodziców, nauczycieli. Często kończy się tak, że taka osoba załamuje się w pewnym momencie, bo nadmiar bodźców, natłok sprawdzianów, aktywności przytłacza ją.
Jak zareagowali rodzice, jak im o tym powiedziałeś?
Na początku w zasadzie nikt z rodziny nie był przekonany do tej decyzji. Dorośli wciąż postrzegają szkołę jako nieodzowny obowiązek. Choć, paradoksalnie, bardzo często zdają sobie sprawę z jej absurdów. Wydaje im się jednak, że z jakiegoś nieokreślonego powodu „trzeba się przemęczyć”. Wiele razy przedstawiłem swoje argumenty i od tego czasu rodzina bardzo wspiera mój wybór.
Dorośli wciąż postrzegają szkołę jako nieodzowny obowiązek. Choć, paradoksalnie, bardzo często zdają sobie sprawę z jej absurdów
Jak to wyglądało proceduralnie?
Najpierw porozmawiałem z dyrektorem. Przedstawiłem mu swoje plany, opowiedziałem, w jakim kierunku chciałbym się rozwijać. Dyrektor przyjął to bardzo dobrze. Powiedział, że faktycznie jest taka możliwość i żebym dalej nad tym myślał.
Wiem, że nie wszyscy dyrektorzy są temu przychylni. Boją się, że stanie się to popularne i kolejni uczniowie będą się uczyć w domu. Dlatego młodzież przepisuje się do szkół przyjaznych edukacji domowej.
Akurat ja miałem ogromne wsparcie. Nasza dyrekcja stara się być bliska uczniowi i go zrozumieć, także u mnie nie było problemów. Ale jak rozmawiałem z uczniami z niektórych innych szkół, to stwierdzili, że u nich by to nie przeszło.
Dyrektor dał zielone światło i co dalej?
Potem musiałem donieść tylko oficjalny wniosek o edukację domową, oświadczenie, że rodzic zapewni mi warunki do nauki i deklarację, że przystąpię do rocznych egzaminów. Dyrektor wyraził zgodę i tyle.
I z dnia na dzień przestałeś chodzić do szkoły?
W moim wypadku zmniejszałem stopniowo moją aktywność w szkole. Nie było to urwane z dnia na dzień. Jak już miałem zgodę na edukację domową, przez kilka dni jeszcze przychodziłem do liceum, żeby pozaliczać zaległe sprawdziany, wytłumaczyć nauczycielom, co zamierzam robić. Zresztą nawet jak normalnie chodziłem do szkoły, to miałem dużo nieobecności, bo musiałem ogarnąć te wszystkie rzeczy typu olimpiada, na które inaczej nie miałby czasu. Dodatkowo to też był czas, kiedy wracały lekcje zdalne w losowych momentach, więc ta nauka nie była wtedy taka ciągła.
A jak zareagowali uczniowie z twojej klasy, mówiłeś im o tym?
Nie. Przez zmianę klasy jestem słabo z nią związany, więc szczególnie nie wyjaśniałem nikomu, że teraz będę uczył się w domu. Ale rozeszło się, jak to w szkole, więc każdy wiedział.
Jak teraz wygląda twój tydzień?
Różnie, nie ma monotonii. Np. w zeszłym tygodniu zostałem zaproszony na międzynarodową konferencję filozoficzną i mogłem po prostu na nią pojechać, uczestniczyć w wykładach, poznać świetnych filozofów z całego świata. Miałem czas na to, nie musiałem się uczyć na sprawdzian kolejnego dnia.
Poza tym jako wolny słuchacz chodzę na zajęcia z filozofii na Katolickim Uniwersytecie Lubelskim. Czasem przychodzę do szkoły na lekcje matematyki za zgodą nauczycielki – prawo tego nie zabrania. Uczeń może uczęszczać na różne zajęcia, o ile dogada się z nauczycielami. Jestem też wolontariuszem w Caritasie, pomagam Ukraińcom znaleźć pracę. To też bardzo rozwojowa aktywność, bo uczy praktycznych umiejętności, tego nie ma w szkole. Owszem szkoła zachęca do wolontariatu, ale nie dziwię się uczniom, że z tego nie korzystają, bo nie mają na to ani czasu, ani siły.
W edukacji domowej jest możliwość wgłębienia się, namysłu
Jeśli nie mam żadnej dodatkowej aktywności, to wstaję rano, zazwyczaj ok. 9. Nie nastawiam budzika. Jem spokojnie śniadanie tak, jak zawsze chciałem. Robię sobie kawę, siadam do komputera i uczę się. Nie robię szczególnego planu pracy. Mam mniej więcej w głowie zarys, co będę robił. To też jest bardzo fajne - wolność uczenia się tego, czego akurat potrzebuję albo tego, na co akurat mam ochotę. Przez ostatnie dni głównie siedziałem nad aplikacją na studia do USA, ale potem np. robiłem matematykę i niemiecki.
Jak coś mnie zaciekawi, to mam czas, żeby sięgnąć głębiej, żeby coś więcej o tym poczytać. Nie pędzę tak jak w szkole, gdzie czyta się szybko lekturę, bo zaraz jest kolejna, więc czasem sięga się po prostu po streszczenie. W edukacji domowej jest możliwość wgłębienia się, namysłu. Wiem, że niektórzy uczą się blokowo, nauczą się jednego przedmiotu, zdają egzamin, potem zaczynają kolejny. Ja akurat staram się to rozłożyć, żeby nie uczyć się pod egzamin, tylko rozwijać się cały rok. Za to cenię edukację domową.
Jak wyglądały egzaminy po pierwszym semestrze twojej edukacji zdalnej?
Miałem 11 egzaminów. Każdy składał się z części pisemnej i ustnej. Egzaminowała mnie komisja składająca się z nauczyciela przedmiotu, innego nauczyciela i kogoś z dyrekcji. Okres przed egzaminami jest intensywny, trzeba wszystko powtórzyć i douczyć się tego, na co się mniej zwracało uwagi.
Ale wydaje mi się, że zdawanie tych wszystkich egzaminów to uczciwa cena za to, że mogę się uczyć tak, jak chcę i tak jak tego potrzebuję. Poza tym te egzaminy faktycznie sprawiają, że z edukacji domowej korzystają osoby, które czują się na siłach, żeby się samemu motywować do nauki. Dzięki temu nie jest tak, że ktoś cały dzień siedzi w domu i np. gra w gry, tylko uczy się na swoich zasadach.
Co z wychowaniem fizycznym? Edukacja domowa tego nie przewiduje.
Rzeczywiście, zajęć wychowania fizycznego nie ma, uczeń na świadectwie ma po prostu kreskę, ale teraz uprawiam dużo więcej sportu niż w szkole. Nie wracam wycieńczony po lekcjach, nie chodzę niewyspany, więc mogę biegać, ćwiczyć. Mam na to czas, siłę i ochotę.
A masz przyjaciół?
Mam.
Ze szkoły?
Część poznałem w szkole, ale część na innych wydarzeniach. Niechodzenie do szkoły ogranicza możliwość poznawania nowych ludzi, ale nie uniemożliwia tego zupełnie. Po przejściu na edukację domową poznałem wiele osób np. na wolontariacie. Poza tym dawne relacje mogą być lepsze, bo mam na nie więcej czasu.
Pytam o to, bo przeciwnicy edukacji domowej zazwyczaj podnoszą jeden argument, czyli dzięki szkole ma się kontakt z rówieśnikami.
Gdy chodziłem do szkoły, owszem, byłem osiem godzin z rówieśnikami. Ale cóż to był za wspólnie spędzony czas, jeśli siedzieliśmy razem w ławce, potem wracałem do domu i miałem na długo dość ludzi? Dla mnie szkolne relacje to spędzanie czasu w tym samym pomieszczeniu i pobieżne wymienianie się komunikatami. Nie mogłem np. wyjść ze spotkania w klasie wtedy, kiedy mi się podobało, nie było wolności w tym.
W edukacji domowej nie ma zajęć WF, uczeń na świadectwie ma kreskę
Odkąd jestem w edukacji domowej, mam więcej kontaktu z ludźmi. Czuję, że sam chcę z kimś siąść i porozmawiać. To jest zdrowe, jeśli chodzi o relacje społeczne. Dzięki temu, że nie jestem w szkole, mogę kilka razy w tygodniu spotkać się z przyjaciółmi, znajomymi, bo nie jestem zmęczony, przytłoczony nauką na sprawdziany. Zawsze chciałem, żeby moje relacje z ludźmi tak wyglądały.
Uważam jednak, że w klasach 1-3, kiedy dziecko nie może napisać do drugiego na Messengerze i spotkać się na mieście, te relacje klasowe spełniają rolę taką, jak powinny. Swoją drogą to absurdalne, że ten sam model bycia w szkole obowiązuje na tych dwóch poziomach: kiedy mamy do czynienia z kilkuletnimi dziećmi i pełnoletnimi ludźmi.
Nie masz wrażenia, że polska szkoła jest dobra tylko dla tych mieszczących się w schemacie? Ci najlepsi i najsłabsi, którzy wychodzą poza nawias, tam nie pasują.
Jeśli miałbym wyliczać wady polskiej szkoły, to trudno byłoby wybrać, od czego zacząć, ale to jest dobra obserwacja. Polska szkoła uznawana jest międzynarodowo za dobrą, ale my będąc w niej, wiemy, że ona jest dobra dla wąskiej grupy uczniów. Dla całej reszty z polską szkołą będzie coś nie tak. Dlatego jestem za tym, by było jak najwięcej alternatywnych form kształcenia.
Śledzisz doniesienia związane z wprowadzeniem lex Czarnek 2.0, które ma ograniczyć możliwości korzystania z edukacji domowej?
Tak, śledzę. To smutne, ale spodziewałem się tego od momentu, gdy zobaczyłem, jak liberalne i otwarte są warunki przejścia na edukację domową. Nie trzeba wiele zrobić, żeby z niej skorzystać. Jako polski uczeń wiem, że resort edukacji i system wcale nie traktują mnie jak podmiot tylko jak przedmiot do nie wiadomo czego. Jak uczeń ma możliwość podmiotowego samodzielnego działania, to można się było spodziewać, że ono będzie ukrócone.
Mnie ewentualne zmiany już nie dotkną, bo za pół roku kończę szkolną edukację, ale np. moja siostra ma 11 lat. Nie wiem, na ile by chciała uczyć się sama, ale nawet jeśli, to nie będzie miała takiej możliwości.
Z czego zdajesz maturę?
Z matematyki i angielskiego rozszerzonego. Z polskiego i filozofii jestem zwolniony, bo jestem olimpijczykiem.
Co dalej?
Studia w USA albo w Polsce. Jeśli w Polsce, to na Uniwersytecie Warszawskim międzywydziałowe studia z filozofii i matematyki, a potem robienie filozofii naukowo. A tak życiowo chciałbym być szczęśliwy. Żeby się nie zaharować, żyć dobrze, świadomie i odpowiedzialnie.
Edukacja domowa pozwala ci te marzenia realizować?
Tak, nie wyobrażam sobie realizować tego inaczej.
To pewien paradoks prawda? Szkoła, która powinna rozwijać, w tym rozwoju przeszkadza.
Jak przygotowywałem się do olimpiady z filozofii, to opuszczałem lekcje. Trudno jest się rozwijać odpowiedzialnie naukowo, gdy się chodzi do szkoły. Markowi Twainowi czasem przypisuje się mądrą wypowiedź: że nigdy nie pozwolił szkole stanąć na drodze swojej edukacji. Zgadzam się z tym cytatem.
Antoni Antoszek - tegoroczny maturzysta z Lublina, laureat olimpiady z filozofii i polskiego. Od niemal roku nie chodzi do szkoły, korzysta z edukacji domowej.