Przejście graniczne z Rosją w Bezledach
Przejście graniczne z Rosją w Bezledach
fot: WOJCIECH STROZYK/REPORTER/East News
AGRESOR ZA MIEDZĄ

Jak Polacy żyją przy granicy z Rosją? "Człowiek śpi czujnie"

Michał Dzienyński
Michał Dzienyński Redaktor Radia Zet
07.04.2022 17:53

Nie patrzę na granicę, nie mogę. Córka inaczej - zanim położy się spać zawsze spogląda w kierunku lasu, gdzie jest już Rosja. Tak jest od momentu kiedy zaczęła się wojna w Ukrainie.

Tak mówi pani Bożena z niewielkiej wsi Lenkupie na Suwalszczyźnie. Jej dom jest położony tuż przy granicy z obwodem kaliningradzkim. - Mój dom jest najbliżej Rosji, a pole sięga do samej granicy - mówi. Błotnistą drogą idziemy z jej domu jakieś 100 metrów, do nieco już wypłowiałej niebieskiej tabliczki z godłem Polski i napisem: „Granica Państwa. Przekraczanie zabronione”.

Za tablicą jest niewielki, brzozowy lasek. - To już Rosja - pokazuje pani Bożena. Wracamy do domu. Zjemy sękacza, czyli suwalski przysmak - Żeby go zrobić potrzeba 50 jaj - opowiada z zapałem moja rozmówczyni. Od lat zajmuje się wraz z mężem, córką i zięciem wypiekiem sękaczy, zaprasza na pokazy pieczenia ciasta, sprzedaje. Interes nieźle się rozkręca. - Tylko co dalej ? - pyta samą siebie Bożena, częstując rozpływającym się w ustach słodziutkim sękaczem. - Coraz częściej słyszymy, że ten zakątek Suwalszczyzny jest niebezpieczny, bo to przesmyk suwalski. Na razie zostajemy, bo i gdzie uciekać? - mówi smutno.

Dom pani Bożeny (z prawej) znajduje się kilkaset metrów od słupka granicznego z Rosją
fot. Michał Dzienyński

W natowskiej nomenklaturze przesmyk suwalski to region obejmujący obszar Suwałk, Augustowa i Sejn. Stanowi jedyne lądowe połączenie państw bałtyckich z resztą członków Sojuszu Północnoatlantyckiego.

- Ostatnio córka przybiegła do dużego pokoju i krzyczy: “Mamo, jakieś światła i głosy nad granicą!”. To pewnie latał dron, rosyjscy pogranicznicy mieli jakieś ćwiczenia. A może to było wojsko? A może kiedyś nie zwracałam uwagi na takie rzeczy? Człowiek wyczulony. Śpi czujnie i niespokojnie.

Halo, tu Rosja

Do Lenkupi postanowiłem dojechać od strony Gołdapi, a konkretnie od wsi Mieduniszki, tak by cały czas jechać wzdłuż granicy z Rosją. W sumie to ponad 60 kilometrów i prawie półtorej godziny drogi.

Z Mieduniszek do Gołdapi droga jest fatalna, dziurawa jak szwajcarski ser, trochę szutrowa, trochę asfaltowa. Szybciej niż 50 km na godzinę lepiej nie jechać. Po drodze niemiła niespodzianka: brak zasięgu w komórce. Włącza się tylko rosyjski operator, na polskiego nie ma szans. Na chwilę zatrzymuje się we wsi Obszarniki, chcę zrobić zdjęcie nieco zmarzniętym na gnieździe bocianom.

Rozmawiam z siedzącym na ławeczce przed ceglanym budynkiem gospodarzem. - Z tymi komórkami to tu dramat. Ostatnio Ruscy dają coraz silniejszy sygnał, trzeba ręcznie wyszukiwać - mówi wesoło. Dodaje: - Robi pan zdjęcie boćkom, no przyleciały, w czwartek, może przyniosą wiosnę, pokój i nadzieję. Spoglądam na SMS-a. Jestem połączony z rosyjskim operatorem, koszt minuty połączenia to 14 złotych. Ta podróż może mnie drogo kosztować.

W Gołdapi podjeżdżam pod przejście graniczne nieczynne od dwóch lat. Pusty parking, rozpadający się budynek baru i zardzewiały pusty kontener z napisem „kantor”. Samo przejście prowadzące do Gusiewa w Obwodzie Kaliningradzkim zamknięte jest na cztery spusty. Opuszczony szlaban i do tego kraty. Smutny widok.

Zaniedbany kantor w Gołdapi
fot. Michał Dzienyński

Kilometr od przejścia granicznego jest supermarket. Wyjeżdżający z zakupami młody chłopak opowiada: - U nas zimna wojna trwa już od ośmiu lat. Najpierw zlikwidowano mały ruch graniczny, potem zamknięto przejście. Pamiętam, jak Ruskie wyjeżdżali stąd z pełnymi koszykami. A my jeździliśmy po paliwo. Starego passata przerabiało się i mieściło się tam nawet 200 litrów! Celnicy wiedzieli, ale tylko czasami.

Pytam się, czy się boi. Po chwili namysłu odpowiada: - Na początku, gdy wybuchła wojna, to tak. A teraz już nie. No może, z tyłu głowy jest myśl, że tu tak blisko Rosja. Przepraszam, spieszę się, robota czeka. Mężczyzna odjechał starym, terenowym samochodem.

Jadę do Lenkupi. Z Gołdapi droga jest już całkiem dobra i malownicza. Na polach pasą się krowy i jest też masa żurawi. Tylu chyba nigdzie nie widziałem. Choć to biegun zimna, to nie ma ani grama śniegu, a żona właśnie napisała, że Warszawa zasypana. Taki klimat - na biegunie zimna cieplej niż w stolicy.

Na Trójstyku granic

Pani Bożena mieszka kilka kilometrów od Trójstyku granic Litwy, Polski i Rosji. - U nas mówi się, że jak kogut zapieje, albo ktoś kichnie, to słychać w trzech państwach! - śmieje się.

Sam Trójstyk to atrakcja turystyczna. Z parkingu dla samochodów we wsi Bolcie prowadzi wyłożona kostką ścieżka. Na granicy stoi granitowy, czerwony słup. Na wprost przede mną Rosja, na lewo Polska, na prawo Litwa. Wszystko pod czujnym okiem kamer.

Przy granicy z Litwą
fot. Michał Dzienyński

Idę do jedynego stojącego obok domu. Mieszkający tam tak na oko 60-letni mężczyzna właśnie rąbie drewno na równiutkie kawałki. Po podwórku chodzą gęsi, a mały kundelek wita mnie donośnym szczekaniem.

- Jakby pan zrobił tam przy słupie kilka kroków do przodu, to od razu odezwie się przez megafon rosyjski pogranicznik i krzyknie: “Opuścić natychmiast teren Federacji Rosyjskiej!” - instruuje mnie mężczyzna. Zdjęcia można robić. Od strony litewskiej jest metalowa siatka, ciągnie się kilka kilometrów, aż do jeziora Wisztynieckiego, a potem dalej od Wisztyńca praktycznie wzdłuż całej litewsko- rosyjskiej granicy. - A w ogóle to Litwini tej wojny w Ukrainie boją się bardziej niż Polacy - dodaje niepytany.

Dom przyklejony do granicy

Z Trójstyku granic do Wisztyńca jest 15 kilometrów. W litewskiej miejscowości trzeba skręcić w wąską, asfaltową drogę, by po kilku kilometrach przejechać przez litewską granicę. Pograniczników polskich i litewskich nie widać. Od strony Litwy droga jest już szersza. Po 15 minutach dojeżdżam do sennego miasteczka Wisztyniec. Domy z białej cegły, sporo dachów krytych jeszcze eternitem.

Wisztyniec leży nad jeziorem. Przez środek jeziora przebiega granica, ale to nie jedyna granica w pobliżu. W miasteczku jest też ulica przecięta na pół przez graniczny metalowy parkan. Po litewskiej i rosyjskie stronie tej osobliwej ulicy stoją niemal przyklejone do granicy domy. Gdyby nie metalowy mur, Rosjanie i Litwini zaglądaliby sobie w tym miejscu do okien.

Idę co centrum miasteczka - jest tam niewielki, zadbany placyk. Życie toczy się wokół dwóch sklepów. Kupuje sobie kwas chlebowy i siadam na ławeczce. Jest chłodno, ale da się wytrzymać.

Patrzę, jak dwóch mężczyzn naprawia drewniany dach. Kiedy jeden z nich schodzi z drabiny, zagaduję. Próbuję nieśmiało po polsku. - Pan mówi, ja wszystko rozumiem - odpowiada z uśmiechem łamaną polszczyzną, kiedy zaczyna brakować mu słów, pomaga sobie językiem rosyjskim. Pytam: czy się boi ?

- A wy się nie boicie? – pyta retorycznie. - Tak martwię się, żeby nie było wojny, żeby i Litwa i Polska była swobodna. Mam znajomych Rosjan w obwodzie (kaliningradzkim - red.), ale teraz się nie widujemy. Zresztą oni już tu nie przyjeżdżają na zakupy. Teraz na zakupy to jeżdżą do Polski tylko Litwini.

Co kupujecie? - pytam. - Wszystko, bo u was jest taniej teraz. U nas euro, u was złotówka - tłumaczy z zapałem. Potem uśmiecha się i powoli wraca na drabinę, a ja wracam do Polski. I wpadam jeszcze na kawę do pani Bożeny.

Martwi się pani o swój sękaczowy biznes? - pytam. - Ech, proszę pana. Biznes można zostawić, możemy zacząć od zera gdzie indziej, tylko żeby było komu go prowadzić. Ale koniec tego marudzenia! Chodźmy, pokaże panu jak robić sękacze.

Te z 50 jaj? - pytam. - Te z 50 - mówi Bożenka, śmiejąc się ze mną. Wychodzimy przed dom od strony ulicy. Na gnieździe siedzą dwa bociany. Jak to mówił pan gospodarz ze wsi Obszarniki: jest nadzieja, że przyniosą wiosnę i pokój.

Michał Dzienyński
Michał Dzienyński

Radio mam w krwiobiegu i to już od 20 lat. Pracę zaczynałem w Rozgłośni Harcerskiej, potem było Radio Praga, Plus, Eska. Po drodze były też epizody telewizyjne w roli wydawcy i sekretarza redakcji w jednym z branżowych pism. Byłem też DJ’em i prowadzącym program. W końcu trafiłem tam, gdzie sobie 20 lat temu założyłem, czyli do ZETki. W radiu uwielbiam słuchać ludzi. Może dlatego moja działka to sprawy społeczne. Poza pracą moja pasja to góry, pociągi i dzielenie się radiową wiedzą z innymi. Potrafię też udawać zwierzęta. Na życzenie zaszczekam, zagdakam czy zamuczę.

logo Tu się dzieje