W ostatnich latach przyzwyczailiśmy się już do przypadków łamania prawa przez partię mającą w swej nazwie słowo „prawo”, albo gorszących afer seksualnych z udziałem duchownych Kościoła katolickiego, którzy mają w zwyczaju kreować się na naczelnych strażników moralności i wszelakich cnót. Tym razem przyszła kolej na związek zawodowy. Instytucja ta z definicji powstała po to, aby chronić szeroko pojmowane prawa pracownicze i stać po stronie ludzi pracy będących ofiarami nadużyć ze strony pracodawców.
W historii, którą zamierzam przybliżyć, wszystko potoczyło się jednak z goła odwrotnie. Związek dopuścił się łamania podstawowych praw pracowniczych jednej ze swoich wieloletnich pracownic. To jednak nie wszystko. W sprawie pojawiają się oskarżenia o nieprawidłowości finansowe, mobbing i doprowadzenie do poważnych problemów zdrowotnych. Zacznijmy jednak od końca.
21 lipca 2022 roku Sąd Rejonowy dla Warszawy - Śródmieścia w Warszawie VIII Wydział Pracy i Ubezpieczeń Społecznych wydał wyrok kompromitujący dla Ogólnopolskiego Porozumienia Związków Zawodowych (OPZZ) - drugiej największej centrali związkowej w Polsce obok NSZZ „Solidarność”. Niespełna dwa lata temu była pracownica centrali związkowej – dziś 33-letnia Agnieszka (nie chciała, aby ujawniać jej nazwisko) – zdecydowała się pozwać związek, który nie chciał uznać, że przez blisko pięć lat była ona pracownikiem etatowym.
Formalnie pracowała na tzw. samozatrudnieniu, bo OPZZ, który na sztandarach od lat ma wypisaną walkę z tzw. śmieciówkami, konsekwentnie odmawiał jej podpisania umowy o pracę. W praktyce jednak przez cały ten okres jej praca spełniała wszystkie kodeksowe kryteria klasycznego etatu. I to w świetle prawa zamknęło sprawę. Kilka dni temu sąd uznał nieprawomocnie, że racja jest po stronie kobiety i w latach 2015-2020 łączyła ją z OPZZ umowa o pracę. Związek dopuszczał się tym samym łamania praw pracowniczych.
„Widocznie cię popierdoliło”
Z relacji Agnieszki wiemy, że sprawa przed sądem przybierała momentami kuriozalny obrót. Przedstawiciele zatroskanego o los ludzi pracy OPZZ twierdzili, że nie pamiętają kobiety z centrali związku i nie wiedzą, czym się tam zajmowała. Mówili to, choć nawet w sieci nie brakuje licznych dowodów w postaci zdjęć i publikacji nie pozostawiających wątpliwości, że przez lata była ona mocno zaangażowanym pracownikiem OPZZ. Nawet na oficjalnej stronie związku możemy wciąż znaleźć wywiady, które w ramach swojej pracy przeprowadzała z przedstawicielami rozmaitych związków branżowych. Skąd ta amnezja?
Popularne w magazynie
- Prawdopodobnie kierownictwo OPZZ ustaliło taką strategię ze swoim prawnikiem. To był jedyny sposób, żeby bronić się w sądzie. Jeden ze świadków zapytany dlaczego wysyłał mi polecenia e-mailem, skoro nie byłam pracownikiem i nie miał ze mną nic wspólnego, mówił, że zrobił to przez pomyłkę. Rozumiem, że można się pomylić raz czy dwa, ale kilka razy w tygodniu przez pięć lat? Z kolei pracownicy biura prasowego mówili, że z nimi nie pracowałam i nie wiedzą czym się zajmowałam. A tak naprawdę siedziałam z nimi w jednym pokoju i wszystko robiliśmy wspólnie – wspomina moja rozmówczyni.
Zmuszanie do wieloletniej pracy na śmieciówce i tajemnicze luki w pamięci działaczy związkowych to jednak najmniej szokujące epizody tej historii. 33-latka twierdzi, że była w OPZZ ofiarą mobbingu ze strony przełożonych, a atmosfera w centrali i zachowanie kierownictwa doprowadziły ją do trwających po dziś problemów ze zdrowiem. Rozpoczęły się one w połowie 2017 roku, kiedy to otrzymała informację, że nie zostanie z nią podpisana umowa o pracę, a dodatkowo umowa o wykonywanie usług będzie podpisana jedynie na okres sześciu miesięcy. Z opinii psychologicznej wynika, że u Agnieszki zdiagnozowano zaburzenia depresyjno – lękowe z pojawiającymi się regularnie atakami paniki. W tym przypadku nie ma wątpliwości, że były one uwarunkowane sytuacją stresu w pracy i doświadczanym tam mobbingiem.
Liderzy OPZZ traktowali centralę jako swój prywatny folwark i niszczyli każdego, kto bronił swoich praw lub wskazywał na nieprawidłowości.
„Pacjentka odczuwa klasyczne objawy depresyjne, ataki lęku panicznego, lęk uogólniony oraz liczne objawy będące wskazówką stresu o charakterze traumatycznym, takie jak depersonalizacja i derealizacja” - czytamy w dokumencie. Depersonalizacja i derealizacja są częstą konsekwencją stanów lękowych. Charakteryzują się one występowaniem uporczywego i nawracającego poczucia oddzielenia i obcości wobec siebie, własnego ciała i otaczającego świata. Najczęściej są wyjaśniane jako rezultat trudnych doświadczeń życiowych.
- W czasie pracy w OPZZ mój stan zdrowia mocno się pogorszył. Zanim usłyszałam diagnozę i zaczęłam leczenie przeszłam przez wielu specjalistów: kardiologa, neurologa, okulistę. Moja bezpośrednia przełożona powiedziała kiedyś na spotkaniu zespołu: „Widocznie symulujesz albo cię popierdoliło skoro lekarze nie widzą przyczyn”. W OPZZ była również kilka razy karetka ponieważ po rozmowach z kierownictwem miałam ataki paniki. Wtedy jeszcze nie wiedziałam, że są to ataki paniki, i że takie rzeczy mogą dziać się z organizmem na tle nerwowym. Bardzo się bałam. Jednak nikt się tym w żaden sposób nie przejmował. Te sytuacje wywoływały żarty i pogardliwe spojrzenia.
„Każdy kiedyś umrze”
Z relacji 33-latki możemy dowiedzieć się m.in., że w centrali związkowej wielokrotnie podnoszono na nią głos, publicznie krytykowano wygląd i sposób ubioru, opowiadano na jej temat nieprawdziwe informacje. Powierzane zadania coraz częściej były niespójne i niejasne, aby maksymalnie utrudnić jej pracę. - Co tydzień mieliśmy spotkania wydziału, a ja z dnia na dzień przestałam być na nie zapraszana. W ten sposób chciano chyba wymusić na mnie, żebym sama zrezygnowała z pracy – tłumaczy.
Dochodziło nawet do tak szokujących zachowań jak śledzenie po pracy. - W momencie, kiedy wybuchła afera związana z niesłusznym zwolnieniem Piotra Szumlewicza z OPZZ, przewodniczący związku dostał swego rodzaju obsesji na jego punkcie. Kilka razy śledził mnie, gdy wyszłam z budynku i sprawdzał, czy się z nim nie spotykam. Umawiałam się ze swoim partnerem na obiad w restauracji, a po 10 minutach wchodził do niej szef OPZZ, rozglądał się, patrzył z kim siedzę i wychodził.
Jedna z opisywanych sytuacji była szczególnie bulwersująca. Matka Agnieszki od 2012 roku chorowała na nowotwór. Pewnego dnia, gdy kobieta trafiła do szpitala, córka chciała ją odwiedzić i poprosiła przełożonych z OPZZ o dwa dni wolnego (matka przebywała w szpitalu w innym mieście). W odpowiedzi miała usłyszeć, że „każdy kiedyś umrze”. Ostatecznie urlopu nie dostała.
- Praca w ramach samozatrudnienia powodowała brak jakichkolwiek praw pracowniczych. W związku z tym zawsze był problem z urlopem lub zwolnieniem lekarskim. W ciągu pięciu lat byłam tylko kilkanaście dni na urlopie. Natomiast w 2020 roku, gdy pogorszył się mój stan zdrowia i lekarz wystawił mi tygodniowe zwolnienie, przewodniczący straszył mnie, że nie mam po co wystawiać faktury, bo i tak nie dostanę ani grosza za pracę w całym miesiącu. Na straszeniu się skończyło, ale był to dla mnie ogromny stres.
- Mobbing w OPZZ miał charakter strukturalny – mówi mi Piotr Szumlewicz – dziennikarz, publicysta, działacz związkowy, przez lata związany zawodowo z OPZZ. - Liderzy OPZZ traktowali centralę jako swój prywatny folwark i niszczyli każdego, kto bronił swoich praw lub wskazywał na nieprawidłowości. Gdy jeszcze byłem w OPZZ, rozpoczęła się brutalna nagonka na Agnieszkę. Pamiętam, jak często płakała po spotkaniu z kierownictwem, drżały jej ręce. Gdy zostałem wyrzucony z centrali, Agnieszka została psychicznie zmiażdżona. Wiem, że kilka razy przyjeżdżała do niej karetka, musiała otrzymać wsparcie psychologiczne. Liderzy OPZZ często lubili powtarzać, że ich centrala jest jak rodzina. Być może tak, ale w takim razie była to patologiczna rodzina, która niszczyła część swoich członków.
Nikt się nie spodziewa, że w organizacji niosącej na sztandarach prawa pracownicze mogą występować jakieś przejawy łamania tychże praw czy mobbingu
Szumlewicz przyznaje, że podczas pracy w OPZZ sam był ofiarą uporczywego nękania. - Obecny przewodniczący OPZZ, Andrzej Radzikowski i nieżyjący już Jan Guz brutalnie mnie mobbingowali. Przez wiele miesięcy byłem przez nich obrażany i szykanowany. Radzikowski i Guz podnosili na mnie głos, publicznie dezawuowali mnie, niszczyli moje dobre imię wobec innych związkowców i pracodawców. Atak na mnie rozpoczął się, gdy wstąpiłem do związku zawodowego działającego w OPZZ. Dochodziło do szokujących sytuacji, gdy Radzikowski bez zapowiedzi, w środku pracy, zabrał mi komputer, aby szukać na mnie haków, albo gdy w obecności blisko stu osób wrzasnął, że nie wolno mi złożyć życzeń świątecznych w imieniu zakładowej organizacji związkowej.
- Ostatnie miesiące pracy w OPZZ były koszmarem. Kierownictwo OPZZ doprowadziło do sytuacji, że pokoje Rady OPZZ Mazowsze, której byłem przewodniczącym, pracownicy centrali omijali szerokim łukiem, gdyż bali się kontaktów ze mną i moimi współpracownikami. Władze OPZZ zbudowały całościowy system pomówień, plotek i układów, aby zniechęcić do mnie związkowców. Przykładowo, wśród pracowników rozpowszechniano informacje, że kierownictwo dzięki kamerom dowie się, gdy ktoś do mnie przyjdzie, i będzie mogło wobec tych osób wyciągnąć konsekwencje.
„OPZZ chciał ukryć ten fakt”
Wróćmy jeszcze do kwestii śmieciowego zatrudnienia i odmowy podpisania umowy o pracę. Sprawa ta prowadzi nas do zupełnie innego wątku związanego z pozyskiwaniem środków finansowych i wydawaniem ich przez OPZZ. Moja rozmówczyni przekonuje, że jej wynagrodzenie w OPZZ finansowane było ze środków Rady Dialogu Społecznego – czyli dawnej Komisji Trójstronnej, w skład której wchodzą przedstawiciele związków zawodowych, pracodawców oraz członkowie rządu.
Sposób wydatkowania pieniędzy z RDS precyzyjnie określa ustawa z 24 lipca 2015 roku. Pewne jest jednak to, że w ramach funduszy z RDS związek zawodowy nie może finansować wynagrodzenia etatowego pracownika związku, a dokładnie to miało miejsce w tym przypadku. Przypomnijmy, że zgodnie z wyrokiem sądu z 21 lipca 2022 roku Agnieszka uznana została za pracownika etatowego, który w latach 2015-2020 pracował w OPZZ w oparciu o umowę o pracę. Wszystko wskazuje zatem na to, że OPZZ w tym przypadku wydawał środki RDS niezgodnie z prawem.
- Przez pięć lat byłam wynagradzana ze środków Rady Dialogu Społecznego, czyli tak naprawdę pieniędzy publicznych, pieniędzy nas wszystkich. Dopiero niedawno dowiedziałam się, że były one wydawane niezgodnie z przeznaczeniem, dlatego władzom OPZZ tak bardzo zależało na tym, żeby ukryć ten fakt. Nie zdawałam sobie wcześniej z tego sprawy. Podsumowując, OPZZ zaoszczędził w ten sposób prawie pół miliona złotych, wydając środki publiczne, zamiast własnych. Warto zwrócić uwagę, że w ramach ustawy o RDS organizacje mają do dyspozycji prawie 3 miliony złotych rocznie. Nie wiadomo, jak dużo środków wciąż jest wydatkowana niezgodnie z przeznaczeniem.
OPZZ zaoszczędził w ten sposób prawie pół miliona złotych, wydając środki publiczne, zamiast własnych
Podobnego zdania jest Piotr Szumlewicz, który przez lata również pracował w OPZZ na tzw. śmieciówce, a jego wynagrodzenie także finansowane było z RDS. - Środków z RDS nie można było przeznaczać na etatowych pracowników, więc władze OPZZ celowo unikały zatrudnienia etatowego części pracowników, aby móc ich finansować z RDS. W ten sposób środki RDS były wydawane niezgodnie z przeznaczeniem, a przy okazji łamano artykuł 22. Kodeksu pracy, zgodnie z którym, gdy jest określone miejsce pracy i czas pracy oraz podległość służbowa, to musi być etat. Taka sytuacja dotyczyła między innymi Agnieszki.
- Zresztą moim zdaniem władze OPZZ dużą część środków RDS od lat wydają niezgodnie z przeznaczeniem. W tej sprawie ponad dwa lata temu było prowadzone postępowania prokuratorskie. Przesłuchano wiele osób, ale na ostatniej prostej śledztwa zmieniono prokuratura prowadzącego. Sprawy dostała bliska zaufana Zbigniewa Ziobry, Maryla Potrzyszcz-Doraczyńska, która błyskawicznie umorzyła wszystkie postępowania.
„Szybko pan osądza”
Zależało mi na tym, aby do sprawy i wszystkich stawianych zarzutów szczegółowo odniósł się przewodniczący OPZZ Andrzej Radzikowski. Szef związku otrzymał ode mnie cztery pytania związane z oskarżeniami o łamanie praw pracowniczych, mobbing, doprowadzenie do problemów ze zdrowiem jednej z pracownic oraz dotyczące rzekomych nieprawidłowości finansowych w kontekście wydawania środków z RDS. Niestety, okazało się, że nie był on zainteresowany ustosunkowaniem się do tych kwestii, a odpowiedź, jaką przesłał mi drogą mailową, można uznać za co najmniej dziwną.
Andrzej Radzikowski, przewodniczący OPZZ: A może to nie zarzuty tylko pomówienie. Szybko pan osądza.
Błażej Makarewicz: Panie Przewodniczący, ja nie wydaję żadnych wyroków - zrobił to sąd - i nikogo nie osądzam. Zadawanie pytań to po prostu moja praca. Uważam, że to zupełnie oczywiste, że powinien mieć Pan możliwość pełnego ustosunkowania się do tego, co zarzucają centrali OPZZ moi rozmówcy. Dlatego przesłałem Panu cztery pytania dotyczące wszystkich poruszanych kwestii. Mam rozumieć, że ta krótka odpowiedź to wszystko, co ma Pan w tej sprawie do powiedzenia?
Andrzej Radzikowski: Nie. A postępowanie sądowe jeszcze się nie zakończyło.
„Nic się nie da zrobić”
- W OPZZ wszystko jest zamiatane pod dywan. Nikt się nie spodziewa, że w organizacji niosącej na sztandarach prawa pracownicze mogą występować jakieś przejawy łamania tychże praw czy mobbingu. Kiedyś Piotr Szumlewicz zgłosił mobbing, została powołana komisja, ale oczywiście wszystko zostało wyciszone. Komisja niczego nie wykazała. Trudno się zresztą dziwić skoro jej skład to członkowie kierownictwa i podlegli mu pracownicy. Wiele razy rozmawiałam o mojej umowie ze związkiem zawodowym działającym w OPZZ, ze wszystkimi wiceprzewodniczącymi i nic to nie dało. Zawsze słyszałam, że muszę sobie radzić sama, bo nic się nie da zrobić – przekonuje bohaterka mojego artykułu.
W OPZZ wszystko jest zamiatane pod dywan
Agnieszka zapowiada, że po uprawomocnieniu się wyroku zamierza skierować kolejny pozew przeciwko OPZZ – tym razem związany z mobbingiem i doprowadzeniem do dotkliwych problemów ze zdrowiem. - Żeby cokolwiek zrobić musiałam poczekać na wyrok Sądu pracy, który ustalił stosunek pracy pomiędzy mną, a OPZZ. W maju minęły dwa lata jak nie mam z OPZZ nic wspólnego, ale niestety wciąż jestem pod stałą opieką lekarzy i psychologa. Niestety, nie wiadomo, czy kiedykolwiek wrócę do pełnej równowagi. Stany lękowe są bardzo ciężkim i przewlekłym zaburzeniem, którego ciężko się pozbyć. Mimo tego z optymizmem staram się patrzeć w przyszłość i co najważniejsze, nigdy więcej nie dam się tak traktować.
19 stycznia br. Rada OPZZ podjęła uchwałę w sprawie zwołania X Kongresu OPZZ w Warszawie w dniach 15 i 16 grudnia 2022 r. W tych dniach związek wybierze nowe władze i opracuje program na kolejną kadencję.