Dariusz Martynowicz
Dariusz Martynowicz odebrał tytuł Nauczyciela Roku 2021
fot: Pawel Wodzynski/East News

Nauczyciel Roku odchodzi ze szkoły publicznej. "Strajkować to będą rodzice"

Aleksandra Pucułek
Aleksandra Pucułek Redaktor Radia Zet
01.07.2022 10:20

Będę tęsknił za szkołą publiczną, ale nie da się walić dalej głową w mur. Wreszcie będę coś współtworzył, a nie tylko wypełniał jakiś element systemu.

Aleksandra Pucułek: - Jak wyglądało pana zakończenie roku szkolnego? Bo w tym roku nie było standardowe.

Dariusz Martynowicz, polonista, Nauczyciel Roku 2021: Dla mnie to było podwójne zakończenie i pożegnanie. Z jednej strony żegnałem się z moimi uczniami, wychowankami, ich rodzicami. Z drugiej strony żegnam się z publiczną oświatą. Było dużo emocji, ale w klasie, w której byłem wychowawcą, panowało przekonanie, że nie każde pożegnanie musi być pożegnaniem na zawsze. Te dwa lata, które wspólnie przeżyliśmy, będą wracały we wspomnieniach, spotkaniach, ale też w słowach, które padły i dały do myślenia zarówno moim uczniom, jak i mnie, bo czasami nauczyciele też bywają uczniami i też się dużo od swoich uczniów uczą.

Jakie to były słowa, co pan zapamiętał?

Rozczulił mnie ten 24 czerwca i zakończenie roku szkolnego. Od uczennic, uczniów otrzymałem pamiątkowy album, w którym utrwalili ważne chwile z klasowego życia. W albumie napisali też, że czasami prezentami są rzeczy niematerialne. W ten sposób pokazali wdzięczność za to, czego starałem się ich nauczyć. Nie ma cudowniejszego prezentu. Miałem szczęście spotkać niesamowitych ludzi, którzy rozumieją powody mojego odejścia. Moje pożegnanie nie było pełne dram, rozpaczy, było pożegnaniem przeżytym wspólnie.

To był trudny rok dla publicznej szkoły. Chyba najtrudniejszy od 90. roku

Już wcześniej zapowiedział im pan, że będą mieli nowego polonistę i wychowawcę.

Pod koniec maja powiedziałem, że zdecydowałem się odejść.

Jak zareagowali uczniowie, rodzice?

Wielu z nich to przeczuwało. Inni przyjęli moją wiadomość ze smutkiem, z żalem, ale ze zrozumieniem. Powtórzyli to w czasie zakończenia roku szkolnego. Zaznaczali, że życzą mi wiele dobrego. To jest niesamowite, że ci młodzi 15-, 16-letni ludzie są czasami dojrzalsi niż dorośli. Ja też bardzo trzymam za nich kciuki. Są wspaniali. Dadzą radę.

Jak się pan czuje po tych latach pracy w publicznej oświacie i po tym roku?

To był trudny rok dla publicznej szkoły. Zaryzykuję stwierdzenie, że chyba najtrudniejszy od 90., od czasu wolnej Polski. Wróciliśmy do szkoły po pandemii. Powiedzieć, że nauczyciele i uczniowie zostali bez realnego wsparcia psychologicznego, to nic nie powiedzieć. O ile w mediach przebijały się niekiedy informacje o pomocy dla uczniów, o tyle nauczyciele po pandemii i lekcjach zdalnych zostali zupełnie sami ze swoimi problemami. Tak jak od wielu lat zresztą.

W mijającym roku szkolnym szczególnie dużo słyszeliśmy kłamstw i oszczerstw pod naszym adresem, na temat naszej pracy. Zaczęło się od propozycji Lex Czarnek, wzmacniającej rolę kuratorów oświaty, potem rzekomo mieliśmy dostać ponad 30-proc. podwyżki. Na paskach telewizji widzieliśmy, że proponuje nam się tak wysokie pensje, potem, że związki zawodowe odrzuciły takie podwyżki, a one de facto podwyżkami nie były. To, co proponowało nam Ministerstwo Edukacji i Nauki, to były drastyczne zmiany warunków pracy. MEiN mówiło o podwyżkach, ale jednocześnie zaznaczyło: zamiast 18 godzin przy tablicy mamy pracować 22 godziny przy tablicy. Plus każdy musiałby udokumentować przynajmniej osiem godzin spędzonych w realnym kontakcie z uczniem lub rodzicem. Te propozycje np. u mnie, w szkole ponadpodstawowej, były nie do spełnienia. Gdyby weszły w życie, to chyba wszyscy odeszliby z tej pracy.

Dlaczego?

W liceum, technikum są tzw. uśrednienia. Gdy odchodzą nam klasy maturalne z końcem kwietnia, to nie mamy liczonych za nich pieniędzy w maju i w czerwcu. Musimy te godziny wypracować wcześniej, czyli żeby po uśrednieniu wyszło nam pensum 18 godzin, to od września do kwietnia przy tablicy spędzamy przynajmniej 21 godzin. Do tego dochodzą okienka, więc te propozycje oznaczałyby, że w szkole nauczyciel musiałby spędzać ok. 35 godzin. Jednymi z najważniejszych czynności nauczycieli są jednak: przygotowywanie się do zajęć i sprawdzanie prac, wypracowań, zeszytów, zadań domowych. To nieraz kilkanaście kolejnych godzin w tygodniu.

„Jeśli godziny przy tablicy się podniosą, to najpewniej stracę pracę, bo skoro jeden nauczyciel będzie miał więcej godzin, to mniej nauczycieli będzie potrzeba”. Tak mówił mi pan w październiku, kiedy te propozycje były jeszcze na stole. Nie stracił pan pracy, tylko sam z niej odszedł. Dlaczego?

Odchodzę po 15 latach ze szkoły publicznej z wielu powodów. W moim wypadku głównie nie z powodu finansów. Chociaż kiedy wiceminister Rzymkowski stwierdził, że są nauczyciele, którzy zarabiają 11 tys. zł, to każdemu albo prawie każdemu nauczycielowi otwiera się nóż w kieszeni i każdy ma ochotę jak w „Dniu świra”, przekląć i polityków, i system.

Jako nauczyciel na prawie całym etacie mam 3,5 tys. na rękę, a jestem nauczycielem dyplomowanym. Nigdy wcześniej w publicznej oświacie nie było tak minimalnej różnicy między zarobkami nauczycieli a pensją minimalną. Kolega wyliczył, że nauczyciel dyplomowany 20 lat temu zarabiał 273 proc. pensji minimalnej. Teraz jest to tylko kilkadziesiąt procent więcej od pensji minimalnej, więc kto przyjdzie pracować do szkoły po studiach za 2,5 tys.? A takie są teraz stawki. Dlatego ostatnia informacja o 4,4 proc. podwyżkach dla wielu osób była tak upokarzająca, że zaważyła na odejściu.

W wielu szkołach da się wyczuć coraz większą atmosferę kontroli i zarządzania przez strach

A u pana, jeśli nie finanse, to co było głównym powodem odejścia?

W dużej mierze to, co w ogóle dzieje się w publicznej oświacie: język pogardy wobec nauczycieli, brak realnego dialogu, nawet nie ze związkami zawodowymi, ale z nauczycielami, zupełne pominięcie naszych postulatów ze strajku. Oczywiście strajk formalnie mógł być podjęty ze względów finansowych, ale mówiliśmy wtedy o przeładowanych podstawach programowych, o powszechnej ocenozie w szkole. Tymczasem te zjawiska się pogłębiają. Zwłaszcza po wejściu w życie nowych podstaw programowych z przedmiotów humanistycznych w szkole ponadpodstawowej. Np. z polskiego zamiast 13 lektur uczeń ma przeczytać ponad 40. To droga donikąd.

Poza tym w wielu szkołach da się wyczuć coraz większą atmosferę kontroli i zarządzania przez strach, poziom frustracji jest ogromny. Mam wrażenie, że nauczyciele mając dość tego języka pogardy, wzięli sobie do serca słowa i uwagi niektórych Polaków i Polek, którzy radzili nam zmienić pracę, jak nam się nie podoba. I to się właśnie dzieje. Skala odejść w tym roku będzie bardzo duża, już jest, ale prawdziwy dramat czeka nas na początku września. Wtedy okaże się, ile jest nauczycielskich wakatów i jakie problemy mają dyrektorzy w obsadzaniu etatów i godzin.

Dariusz Martynowicz
Dariusz Martynowicz podczas protestu wspierającego strajk nauczycieli w 2019 r.
fot. Beata Zawrzel/REPORTER/East News

To co jest szczególnie niebezpieczne, a to się dzieje już teraz, to fakt, że te odejścia są nie tylko w dużych miastach jak Kraków czy Warszawa, gdzie firmy z wielu branż poszukują i walczą o pracowników. Z mojej szkoły w Myślenicach odeszło siedmioro nauczycieli. I to są tylko osoby, które złożyły wypowiedzenia, niektórzy przeszli do innych szkół, inni odeszli z oświaty w ogóle, ale dopiero w sierpniu dyrektor będzie wiedział, ile rzeczywiście osób mu brakuje. Do końca wakacji można złożyć wniosek o urlop wypoczynkowy i o urlop dla poratowania zdrowia. Część osób pewnie z tego skorzysta i być może już nie wróci. Smutno patrzeć na to, co się dzieje z polską, publiczną szkołą. Każdy ma jednak prawo do godnego życia i godziwych zarobków i do wyboru miejsca, które będzie lepsze dla niego.

Skala odejść w tym roku będzie bardzo duża, już jest, ale prawdziwy dramat czeka nas na początku września

Trudna decyzja?

Chyba najtrudniejsza z dotychczasowych. Przez 13 lat uczyłem w Krakowie w liceum, tutaj w Myślenicach byłem tylko dwa lata, ale paradoksalnie tegoroczna decyzja była dla mnie trudniejsza niż ta o odejściu z krakowskiej szkoły.

Dlaczego?

Ze względu na wspaniałych uczniów i rodziców, mocno się z nimi związałem, bardzo żal.

Wspomniał pan o kulturze strachu i hierarchiczności w szkołach. Wiem, że wielu nauczycieli odchodzi często nie przez odgórne złe przepisy, ale przez dyrektora czy innych nauczycieli. Zwłaszcza ci młodzi, pełni zapału, którzy przychodzą do tej pracy, a z pokoju nauczycielskiego słyszą „stop”, bo starszej kadrze też by kazano robić więcej. Taki nauczyciel albo zaczyna zachowywać się jak pozostali albo odchodzi. Często właśnie przez to szkoła jest skostniałą instytucją.

Ryba psuje się od głowy. Dużo w tej kwestii zależy od dyrektora. Dla wielu nauczycieli i nauczycielek rzeczywiście problemem są inni nauczyciele, często zazdrośni o sukcesy, efekty pracy, chcący utrudnić życie tym, którzy chcą robić coś więcej, którzy proponują ciekawe projekty, mają głowę pełną pomysłów, czy w ogóle osiągają sukcesy. Też spotkałem się z takimi zjawiskami. Po konkursie Nauczyciel Roku usłyszałem wiele pozytywnych głosów, zaznałem wsparcia, życzliwości, ale byli też tacy, którzy próbowali utrudnić mi życie. Atmosfera pracy bywa różna, nie można uogólniać. Wiele zależy od dyrektora, jakimi wartościami się kieruje, czy potrafi zintegrować zespół, czy potrafi stworzyć atmosferę szczerej rozmowy, bo przecież nie każdy w szkole musi się lubić, to jest normalne.

Skąd się bierze kultura strachu w tej grupie zawodowej? Kiedy był strajk nauczycieli, miałam problem z tym, żeby nauczyciel pod nazwiskiem opowiedział mi, dlaczego protestuje, co mu się nie podoba. Strajkujący rezydenci w szpitalach zachowywali się zupełnie inaczej.

To jest pokłosie podejścia do szkoły jako instytucji, przedsiębiorstwa, w którym musi być posłuch. W ostatnich latach jeszcze się to nasiliło. Chociażby Lex Czarnek miało wzmacniać tę kontrolę i w stosunku do dyrektora i  do tego, co działo się w szkole. Dlatego protestowaliśmy przeciwko temu, bo nie chcieliśmy się zgodzić, by kurator oświaty decydował o tym, czy jakaś organizacja bądź osoba mogą wejść do uczniów. Decydować powinni rodzice.

Dla wielu nauczycieli i nauczycielek problemem są inni nauczyciele, często zazdrośni o sukcesy, efekty pracy

W ostatnich latach na naszych oczach odbywały się sprawy dyscyplinarne nauczycieli, tzw. pokazówki, które też spowodowały, że jest problem z cywilną odwagą, ze stanięciem w swojej obronie w tym środowisku. Co prawda rozumiem, że ludzie mają różne sytuacje życiowe, ale z drugiej strony dziwi mnie ten strach, kiedy w każdym innym miejscu można zarobić więcej. To trudne do wytłumaczenia.

Jak nauczyciele się boją i pokornie robią, to co im każą, to jak mają pokazać uczniom, żeby się nie bać i być odważnym?

To jest dobre pytanie i to też jest jeden z powodów mojego odejścia. Ograniczanie autonomii. Nie rozumiem, dlaczego nie mogę rozmawiać na języku polskim o bieżącej polityce. Czym innym jest agitacja, czym innym jest rozmowa o sprawach bieżących, które się dzieją.

Jeśli kurator kontroluje dyrektora, a ten boi się utraty stanowiska, to przekłada te mechanizmy kontroli i strachu na swoich nauczycieli. Ci czasami, niestety, przekazują te mechanizmy na swoich uczniów i uczennice, bo boją się, że o coś zostaną oskarżeni i będą mieli problemy.

Sprawy edukacji nie wypędziły na ulicę tylu osób, ile sprawy kobiet, czy TVN-u

Jaka w tym jest rola rodziców? Niektórzy mówią, że dlatego nauczyciele stracili poważanie, bo to rodzic ma ostatnie słowo. Inni twierdzą, że rodziców brakuje w szkole.

Spotkałem wielu świetnych rodziców na swojej drodze i uważam, że powinni mieć do powiedzenia coraz więcej w szkole i w ogóle w systemie edukacji. Ale jest problem z interwencjami rodziców, z zebraniem się w konkretną grupę. Podczas strajku nauczycieli próbowaliśmy zainteresować ich naszymi problemami. Niekiedy to się udawało, ale protestując przeciwko Lex Czarnek, byliśmy osamotnieni, a przecież gdyby te przepisy weszły w życie, to kurator mógłby odwołać dyrektora bez zgody rady rodziców. Przy zapraszaniu kogoś do szkoły rodzice też traciliby głos. Owszem były organizacje, które nas popierały, ale sprawy edukacji nie wypędziły na ulicę tylu osób, ile sprawy kobiet, czy TVN-u. To też pokazuje, jak my, jako społeczeństwo, podchodzimy do edukacji. Ona jest kluczowa, ważna, chyba nie wszyscy to rozumieją.

Podobnie było w wypadku nowej matury, którą będą pisali uczniowie już w 2023 roku.

Jako poloniści protestowaliśmy, pisaliśmy petycję do Centralnej Komisji Egzaminacyjnej, do Ministerstwa Edukacji i Nauki, a rodzice nie interesowali się, jakie będą zmiany na maturze. Nie zebrali się, nie protestowali. Mam o to żal, ale zdaję sobie sprawę z tego, że jako nauczyciele też w stosunku do rodziców trochę zawaliliśmy. To nie jest tak, że wina leży po jednej stronie.

Długo te problemy nie wychodziły poza pokój nauczycielski?

Tak, długo były ukrywane. Wybuchły podczas strajku i dopiero wtedy rodzice mogli usłyszeć, jakie są warunki naszej pracy. Bez wątpienia jednak obecnie bez zaangażowania rodziców nic się nie zmieni. Ostatnio pytano mnie o to, czy nauczyciele będą we wrześniu strajkować. Myślę, że strajkować to będą rodzice, jak zobaczą wakaty w szkołach swoich dzieci i liczbę lekcji, która się nie odbywa zgodnie z planem.

Obawiam się, że w wypadku matury 2023 dopiero jak maturzyści dostaną wyniki, rodzice zwrócą uwagę na to, że coś poszło nie tak. I często źle zaadresują swój gniew.

My, jako poloniści, artykułowaliśmy wcześniej problemy i nie będziemy brać odpowiedzialności za wyniki na tej maturze. Sami nie zostaliśmy odpowiednio zapoznani ze zmianami i nie mieliśmy materiałów do pracy. Dopiero w drugim semestrze roku szkolnego 2021/2022 pojawiły się materiały CKE do nowej matury, która jest już w 2023 roku. Nie damy na siebie jako nauczyciele tej odpowiedzialności zepchnąć.

Czeka nas coraz większy rozwój sektora usług niepublicznych i edukacji domowej i jednocześnie kryzys oświaty publicznej

Słuchając pana i wielu innych nauczycieli, mam wrażenie, że nawet gdyby nie było podwyżek, ale szkoły miałyby spokój i wsparcie od rodziców i innych organów, to nauczyciele zostaliby z uczniami.

Na pewno nie byłoby takiej fali odejść jak teraz. Nie chodzi mi o pieniądze, ale o atmosferę pracy, o ten rozdźwięk, jaki się pokazuje. Z jednej strony w telewizji publicznej minister mówi, jak rośnie prestiż zawodu nauczyciela. Z drugiej strony wiceminister wygłasza kuriozalne, wyssane z palca informacje - po których powinien podać się do dymisji - o pensjach znajomych sobie nauczycieli. Tego się już nie da słuchać, ta atmosfera pozbawiona szacunku, realnego dialogu, kłamstw przytłacza nauczycieli i nauczycielki.

Co nas czeka? Bo podejrzewam, że niestety, takie sytuacje będą się zdarzać.

Czeka nas coraz większy rozwój sektora usług niepublicznych i edukacji domowej i jednocześnie kryzys oświaty publicznej. Nauczyciele odejdą z placówek publicznych do tych niepublicznych, będą zakładać swoje firmy i w ten sposób kształcić młodych ludzi. Choć – co ważne - w szkole publicznej nadal pracuje wielu wspaniałych, sensownych pasjonatów.

Nie nauczyciel tylko edukator?

Wolą być tak nazywani. Do szkoły będą coraz częściej trafiać osoby nieprzygotowane do pracy z młodzieżą, które nie powinny tu pracować. Bo nie mają pasji w sobie, powołania do tej pracy, ale są za słabi, żeby pracować w korpo. Dysproporcje między kształceniem i jakością uczenia się w szkołach publicznych i niepublicznych będą się mocno pogłębiać na niekorzyść oświaty publicznej.

To tragiczna wersja, bo edukacja powinna zapewniać równość i dostęp do niej powinien być równy.

Niestety, tak, dlatego przez 15 lat uczyłem w szkole publicznej, mając z wielu miejsc dużo lepsze propozycje finansowe.

Jeszcze kilka miesięcy temu mówił mi pan, że ma wiarę w to, że jesteśmy w stanie w Polsce zbudować szkołę, w której się wzajemnie słuchamy i rozmawiamy. Jak z tą wiarą jest teraz?

Może kiedyś wrócę do publicznej, polskiej szkoły. Nigdy nie mówię nigdy.

Sławomir Broniarz, Dariusz Martynowicz i profesor Stefan Kwiatkowski
Sławomir Broniarz, Dariusz Martynowicz (w środku) i profesor Stefan Kwiatkowski
fot. Adam Burakowski/REPORTER/East News

Szkoła musi dojść do ściany, zostać pustą, żeby się na nowo odbudować?

Chyba tak, w tym momencie nie da się walić dalej głową w mur, jedyna szansa jest w tworzeniu miejsc z nową jakością i w pokazywaniu, jak może wyglądać dobra edukacja. Mam nadzieję, że ktoś po kilku latach dojdzie do tego, że ta szkoła publiczna wymaga gwałtownych zmian. Ale przeprowadzonych w dialogu z nauczycielami, którzy się na tym znają, a nie z politykami, bo zmiany nie mogą mieć charakteru politycznego.

Co teraz będzie pan robił?

Nie odchodzę z nauczycielstwa. Będę uczyć w szkole niepublicznej, chcę poznać ten świat i zobaczyć, jak się w nim odnajdę. Zostaję polonistą w szkole Społecznego Towarzystwa Oświatowego w Krakowie, która jest kierowana przez rewelacyjny zespół i w nowym liceum w Warszawie Artes Liberales, więc będę jeździł między Krakowem a Warszawą, ale część zajęć w Warszawie będę miał online. To liceum jest takim ciekawym eksperymentem, bo ma łączyć zdalność ze spotkaniami w realu i z zupełnie inną kulturą uczenia, opartą na interdyscyplinarności, pracy projektowej oraz pogłębionym, indywidualnym podejściu do ucznia. Będą tam nowe przedmioty, m.in. współczesność czy machinarium. Będą warsztaty dla uczniów dotyczące tego, jak się uczyć i organizować sobie czas.

Będzie pan tęsknił za szkołą publiczną?

Będę. Ale teraz wakacje, reset i biorę się do pracy z równie wielką energią, chęcią, entuzjazmem jak wcześniej. Z przekonaniem, że będę wreszcie coś współtworzył, a nie tylko wypełniał jakiś element systemu. Czuję ekscytację i oczekiwanie na nowy rok szkolny.

Dariusz Martynowicz - nauczyciel języka polskiego, edukator, autor projektu zajęć z programowania dla klasy humanistycznej. W 2021 roku otrzymał prestiżowy tytuł Nauczyciela Roku. Uczył polskiego w Małopolskiej Szkole Gościnności im. Tytusa Chałubińskiego w Myślenicach, wcześniej był polonistą w V Liceum Ogólnokształcącym w Krakowie.

Aleksandra Pucułek
Aleksandra Pucułek

Dziennikarka, teatrolożka. Pisze głównie o edukacji - od żłobków do uczelni. Pracowała w "Gazecie Wyborczej", pisała dla "Dużego Formatu", "Wysokich Obcasów" i "Wolnej Soboty". Współpracowała z tygodnikiem "Polityka". Laureatka Nagrody im. prof. Romana Czerneckiego w kategorii najlepszy artykuł publicystyczny oraz stypendium im. Leopolda Ungera. Nominowana do Grand Press w kategorii wywiad. Nie może żyć bez teatru i czekolady.

Kontakt: aleksandra.puculek@radiozet.pl