Oceń
Historię pana Jarosława z Ursynowa opisała stołeczna “Gazeta Wyborcza”. W połowie kwietnia do jego mieszkania przyjechali policjanci, ponieważ sąsiedzi zgłosili, że wydobywa się z niego nieprzyjemny zapach. Po wyłamaniu zamków odkryli, że w środku jest rozkładające się ciało.
Funkcjonariusze na miejscu znaleźli też stare, wystawione 17 lat temu, prawo jazdy właściciela mieszkania, wtedy jeszcze 60-letniego pana Jarosława. Policja skontaktowała się z byłą żoną mężczyzny, panią Elżbietą.
Ursynów. Pan Jarosław został uznany za zmarłego
- Pojechałam na miejsce. Jeden z policjantów powiedział mi, że ciało zdążyło się rozłożyć i właściwie nie byłabym w stanie rozpoznać, kto zmarł. Nikt mi nie kazał, a sama nie chciałam oglądać zwłok - powiedziała stołecznej “Wyborczej”. Policja twierdzi jednak, że bliska osoba zmarłego obejrzała zwłoki i potwierdziła jego tożsamość.
Ciało wyniesiono, skremowano i pochowano tuż obok rodziców 60-latka. Wydawało się, że sprawa jest zamknięta. Mieszkanie oglądał już nawet potencjalny kupiec. 4 czerwca pan Jarosław wrócił do siebie na Ursynów. Policja nie zastała go w kwietniu, bo był w tym czasie w areszcie. Odsiadywał karę za niepłacenie alimentów.
- Ludzie myśleli, że nie żyję. Zorganizowano mi nawet pogrzeb, gdzie rzekomo moje prochy pochowano w rodzinnym grobie. Kiedy wróciłem na osiedle, ludzie dziwnie się patrzyli, a ja nie wiedziałem, o co im chodzi. Wszyscy znajomi mówią mi teraz "cześć, nieboszczyk", "hej, zmartwychwstaniec", ale ta historia wcale nie jest zabawna - powiedział w rozmowie ze stołeczną “Wyborczą” pan Jarosław. Niedawno sąd unieważnił akt zgonu, który wystawiono mu wiosną. Mężczyzna musi wyrobić sobie nowy zestaw dokumentów.
Czyje ciało znaleźli policjanci w jego mieszkaniu? - Zanim poszedłem do aresztu na Kłobucką, dałem klucze do mieszkania koledze Wojciechowi. Był bezdomny i potrzebował jakiegoś lokum. To schorowany astmatyk, młodszy ode mnie o kilka lat - powiedział pan Jarosław i dodał, że nie jest pewien, że to właśnie on zmarł w jego salonie, ale od tamtej pory nikt go nie widział.
Prokuratura ustaliła później, że zwłoki należały do 59-letniego mężczyzny o inicjałach W.O. - Dla niektórych to zabawne, ale ja przeżyłem tragedię, bo zmarł mój przyjaciel. Pochowali go w grobie mojej rodziny i teraz muszę go przeprowadzić na cmentarz w Mrągowie. Da się to zrobić, ale na razie mnie na to nie stać - stwierdził pan Jarosław.
RadioZET.pl/Stołeczna "Gazeta Wyborcza"
Oceń artykuł