„Głąby, nie zdacie matury”. Sfrustrowany, wypalony nauczyciel uczy nasze dzieci
Wychowawczyni Szymka stwierdziła, że zarabia mniej od sprzątaczki, więc nie będzie wynikać, co się dokładnie stało między uczniami i wszystkim wpisała uwagi. Natalii marzy się, żeby matematyczka choć raz ich pochwaliła, ale wciąż nazywa ich głąbami. W pokojach nauczycielskich kipi od frustracji, która przekłada się na uczniów. Przemoc psychiczna, mobbing i wyzwiska wciąż są obecne w szkołach.

- Głąby, powinniście to już dawno umieć – to najczęściej słyszy klasa Natalii, licealistki z woj. świętokrzyskiego, na matematyce. Potem nastolatka wraca do domu i opowiada mamie. A potem idzie na korepetycje. Tak jak trzy czwarte klasy. Żeby w końcu coś umieć.
Amelia, tegoroczna maturzystka z Warszawy, nie zliczy, ile razy polonistka mówiła, że „nie wróży im przyszłości” albo „nie widzi, żeby ktoś zdał maturę”. Najgorsze sytuacje przeżyła jednak z anglistką. - Byłam dla niej głupią blondynką, która lansuje się w szkole – wspomina słowa nauczycielki. Iga, dziś już studentka w Łodzi, dokładnie wie, dlaczego nie spodobała się swojej anglistce. Stwierdziła, że uczenie się wszystkich czasów jest bezsensu, bo sami Anglicy ich nie używają. I powiedziała to na głos.
- Od tego momentu nauczycielka zawsze pytała koleżankę, która siedziała w pierwszej ławce o datę urodzenia. I ten numer, czyli mój, szedł do odpowiedzi. W pewnym momencie miałam 10 ocen, inni ani jednej. Gdy koleżanki nie było, nauczycielka tak przemnożyła liczbę doniczek w sali, żeby wypadł mój numer – dziś Iga wspomina to z uśmiechem, ale nieraz przy tablicy miała łzy w oczach. - No bo ile można? - mówi. - Kto tak nie miał? Każdy z moich znajomych spotkał się przynajmniej raz w życiu z takim czymś w szkole – stwierdza Amelia.
Nauczyciel ma zawsze rację
Czyli z wyzwiskami, negatywnym motywowaniem, łamaniem prawa, przemocą psychiczną, a nawet mobbingiem. Najczęściej uczniowie i rodzice zamykają to w wiele znaczącym haśle "nauczyciel się uwziął”. - Starszy syn mówi to, co myśli. Gdy uważał, że coś mu się nie przyda w życiu, np. z biologii, mówił o tym wprost albo pytał, po co mu to. Na co nauczycielka obniżyła mu zachowanie – opowiada Marcin z Łodzi, tata Adama i Michała. - Grzeczne dziecko w mniemaniu wielu nauczycieli to takie, które się nie odzywa – kwituje.
Amelia nigdy nie odważyła się poprawić nauczyciela. Chociaż w klasie byli tacy śmiałkowie. - Tak? To zapraszam do tablicy – tak kończyło się np. zwrócenie uwagi polonistce. - A przecież każdy może się pomylić. Oni sami zabierają sobie możliwość popełnienia błędu – uważa Amelia.
Do szkoły dojeżdżała spod Warszawy. Raz spóźniła się na polski, bo trzy kolejne pociągi nie przyjechały. - Stałam na środku sali, nauczycielka wrzeszczała na mnie przy całej klasie, że ją nie interesuje powód, że mi nie wierzy – wspomina. Dziewczyna zdobyła zaświadczenie od Kolei Mazowieckich, że tego dnia pociągi były opóźnione. Nauczycielka zaświadczenie przyjęła, za swoje zachowanie nie przeprosiła. - Ale wiesz o co tu chodzi? Ona w ogóle nie uznała tego za stosowne, bo uczeń nie jestem partnerem w rozmowie - dodaje Amelia.
Iga po odebraniu wyników matury powiedziała anglistce, że z rozszerzenia dostała 92 proc. Nauczycielka ze zdziwieniem odpowiedziała: "Ty? Niemożliwe". - Jeszcze na koniec wbiła mi szpileczkę - mówi Iga. Amelia niemal identyczną sytuację miała z polskiego po egzaminie ósmoklasisty.
Chociaż jedna pochwała od nauczyciela
- Fajnie byłoby, gdyby wychowawczyni czasem ich po prostu pochwaliła – mówi Aneta, mama Natalii. Wychowawczyni owszem chwali, ale uczniów. O uczennicach milczy albo je wyzywa. - Rok temu Natalka zajęła drugie miejsce w konkursie wojewódzkim. Cisza. Chłopcy z jej klasy po prostu wzięli w nim udział. Wychowawczyni wymieniała ich z nazwiska, pochwaliła przy wszystkich. Jak mam to wytłumaczyć dziecku, które wraca do domu z płaczem? Takie zwykłe "brawo" by wystarczyło - mówi Aneta. Wychowawczyni ze swoim podziałem na lepszych i gorszych wcale się nie kryje. Na wywiadówce sama przyznała, że „dziunie”, „Mariolki” będą miały u niej ciężej, bo przez takie dziewczyny chłopcy schodzą na złą drogę.
Amelia lekko nie miała na angielskim w liceum. Z czasem gdy wypadał ten przedmiot w planie, szła do szkoły na zasadzie: przeżyjmy ten dzień, niech to się skończy. Skończyło się egzaminem poprawkowym w sierpniu. - Wystawiając mi jedynkę na koniec roku, anglistka powiedziała, że zrobi wszystko, żebym poprawki nie zdała – opowiada maturzystka.
Nie była jedyna. Razem z nią do egzaminu podchodziły jeszcze dwie inne osoby. Jedna wybiegła z płaczem z egzaminu – musiała powtarzać rok. Dwie – w tym Amelia - poprawiły się. - Do każdego słowa miała uwagi. Dopiero kiedy wicedyrektor, który był przy egzaminie, powiedział, że w Nowym Jorku spokojnie się dogadam, odpuściła – do dziś Amelia wspomina ten egzamin łamiącym się głosem. To było jej jedno z trudniejszych doświadczeń szkolnych.
O traumie związanej ze szkołą i nauczycielami opowiadają też dzieci z autyzmem. Np. siedmioletni Marcin na jednej z lekcji nie zareagował na prośbę o wyjęcie książek z tornistra. Nauczyciel przytrzymał go za ręce. Kiedy chłopiec próbował się wyrwać, został obezwładniony. W jednej z podstawówek zorganizowano „pokój wyciszeń” za wielką szafą w gabinecie pielęgniarki szkolnej. Prowadzano tam „niegrzeczne” dzieci z autyzmem. Mogły wyjść z pokoju dopiero, jak się uspokoiły. Jedenastoletni Adam spędzał tam większą część szkolnego czasu.
Piętnastoletni Adrian na świadectwie ukończenia szkoły podstawowej otrzymał „niedostateczną” ocenę zachowania, ponieważ w opinii nauczycieli „to bardzo mądry, bystry chłopak, ale bardzo niegrzeczny i autystyczny”. To tylko niektóre z wielu trudnych szkolnych sytuacji, jakie przedstawiła kilka dni temu fundacja Autism Team.
Nauczyciel może, uczeń nie
Całą gamę łamania praw uczniów i dzielenia na gorszych i lepszych widać przy okazji zasad ubioru. - Porwałam się raz do odpowiedzi z chemii. Miałam top, na to bluzę. Chemiczka zlustrowała mnie wzrokiem i skomentowała, że ostatni raz tak przychodzę do szkoły ubrana – opowiada Amelia. Akurat mówi o chemiczce, bo ta znana była z wyjątkowo krótki awangardowych sukienek. Uczeń ma zmieniać buty, nauczyciel nie, uczeń nie może mieć hybryd, pofarbowanych włosów – nauczyciel owszem. Takich zasad w szkołach nie brakuje.
Iga przypomina z kolei o zasadach zadawania pracy domowej – z piątku na poniedziałek było to niezgodne ze statutem jej liceum. Matematyka to jednak nie obowiązywało. - Śmiał nam się w twarz, mówiąc: "idźcie z tym do dyrektora" – wspomina Iga. Uczniowie doskonale wiedzieli, że dyrektor był jego przyjacielem. Chodzili razem na siatkówkę. Od innych nauczycieli słyszeli: "ale to tylko jedno zadanie do domu”. I powiedziało tak osiem osób.
Regulaminy zaznaczają też zazwyczaj, ile czasu nauczyciel ma na sprawdzenie kartkówki, klasówki czy testu. Polonistka Amelii oddała uczniom wypracowania po trzech miesiącach. - Zdążyliśmy zapomnieć, że w ogóle coś takiego było – mówi Amelia. Nauczycielka oceny wpisała, a uczniowie zastanawiali się, jaką oni mieliby karę za spóźnienie się z oddaniem wypracowania. Co innego, gdy do szkoły przyjdzie rodzic. Gdy Amelia chciała porozmawiać z wychowawczynią i zapukała do jej pracowni, usłyszała: "czego tam chcesz?" - Kiedy zobaczyła, że obok stoi mój tata, diametralnie zmieniła ton – opowiada Amelia.
Nie za te pieniądze
Swojej frustracji i wypalenia nauczyciele nieraz nie ukrywają nawet przed rodzicami. Doświadczyła tego Martyna z Łodzi, mama czwartoklasisty. Ona i jeszcze troje rodziców zostało wezwanych do szkoły. Ławka, przy której siedziały ich dzieci, była zniszczona. - Ja zarabiam mniej niż sprzątaczka, więc nie będę za takie pieniądze dochodzić, kto mówi prawdę i rozstrzygać, kto to zrobił – usłyszała Martyna od nauczycielki. Ostatecznie po interwencji u dyrekcji okazało się, że ławkę zniszczyła poprzednia klasa.
- Jak można przyjść do szkoły 4 września, a 6 września mówić, że się jest zmęczonym? - Magda takie słowa słyszała zarówno od nauczycieli swoich dzieci, jak i znajomych. Sama jest nauczycielką w Kielcach. - Jeśli wypaliłeś się, to nie męcz, i siebie, i dzieci. Zmień pracę – stwierdza.
Przyznaje, że kiedy ktoś pyta, gdzie pracuje, nieraz wstydzi się powiedzieć, wiedząc, jaką opinię mają nauczyciele. - Po tym artykule też pewnie pojawią się głosy: znowu najazd na nauczycieli. Ale to jest ogromna grupa zawodowa. Są w niej ci świetni, genialni, którzy walczą o ucznia, super pracują, ale przynajmniej połowa nie powinna w ogóle zostać nauczycielami – mówi i podaje przykład wychowawczyni ze świetlicy swojej córki.
Magda prosiła, by nie dawać dziecku telefonu czy innych elektronicznych gadżetów do zabawy, bo zwyczajnie nie służy to sześciolatce. Kiedy raz przyszła wcześniej odebrać córkę, zastała panią ze smartfonem, a Zuzię z tabletem. Potem dowiedziała się, że nie był to pierwszy raz.
Wypaleni, sfrustrowani
W klasie młodszego syna Marcina matematyczka pracowała tylko z pięcioosobową grupką tych zdolnych. - Resztę miała gdzieś. I nawet tego nie kryła. Wprost powiedziała, że ona nie będzie pracować ze wszystkimi, nie interesują ją osoby przeciętne – opowiada Marcin. W takich momentach zastanawia się, jaka jest rola szkoły i nauczycieli, skoro np. niemal na każdej plastyce nauczycielka włączała uczniom film a youtubie, np. jak się maluje portrety. A potem do domu zadawała namalować portret. Aneta nazywa to krótko: wymaga a nie uczy.
- Starszy na WF-ie miał zajęcia pt.: macie piłkę i grajcie. Nienawidził tego – mówi Marcin. - Ani jakość nauczania, ani podejście do dzieci. Frustracja, sztampa, kompleksy. Trzeba odbębnić i już – tak widział większość nauczycieli synów w podstawówce. Chociaż do pracy przychodzili nowi, młodzi, pełni pomysłów. Starszy syn miał z nimi kilka lekcji. - Ale starsi nie dawali im żyć. Bali się, że też będą musieli zacząć coś robić – wspomina. Po roku młodych nauczycieli w szkole już nie było.
- Odczuwa się, że są wypaleni, że mało zarabiają – mówi Amelia i wspomina lekcje, gdy nauczyciel rzucał polecenie: "przeczytajcie i zróbcie zadania do tekstu". Albo rozdawał karty pracy na ocenę i młodzież sama pracowała przez 45 minut. Albo każdy uczeń po kolei dostawał prezentację do zrobienia i prowadził lekcje. I trzy tygodnie zleciały.
Amelia na własnej skórze doświadczyła też obojętności wychowawczyni, gdy zgłosiła, że nie jest akceptowana przez koleżanki. Wyśmiewały ją, wyzywały. Wychowawczyni obiecała, że wszyscy razem siądą i porozmawiają na wycieczce szkolnej. - Do niczego takiego nie doszło. Gdy moja mama zgłosiła jej sprawę, odpisała tylko na pierwszą wiadomość. Potem cisza – wspomina Amelia i wciąż zastanawia się, jak to jest, że historyk potrafił prowadzić lekcje z pasją, zainteresować uczniów i uczyć tak, że Amelia wszystko pamiętała z zajęć.
Iga do dziś wspomina matematyczkę, która przejęła ich klasę tuż przed maturą. - I nagle okazało się, że można nie zadawać pracy domowej, jednocześnie przerabiać nowy materiał, powtarzać do matury i zdążyć ze wszystkim – wspomina.
Autorytet nauczyciela
Niewinne zwrócenie uwagi na kolor włosów, strój, wytykanie błędów przy całej klasie wbrew pozorom mocno wpływa na dzieci i ich postrzeganie siebie. Gdy non stop są straszone niezdaniem matury, jedynkami rodzi się w nich bunt, poczucie krzywdy, a nie chęć dokonania zmiany. A gdy ich prośby zostają zlekceważone, to dla nich sygnał: jesteś nieważny, nie zasłużyłeś na uwagę. Tak dr Magdalena Śniegulska, psycholożka rozwojowa i edukacyjna z Uniwersytetu SWPS opisałaby, co dzieje się z uczniem po takich doświadczeniach szkolnych.
Przyznaje, że wielu nauczycieli ma kłopot z tym, jak motywować uczniów, ale i z tym, jak ich traktować. Część jest przekonana, że robi dobrze, a na pewno swoim zachowaniem, taką postawą wobec ucznia, spełnia oczekiwania rodziców. Innym wydaje się, że na tym polega wychowanie: na punktowaniu, poniżaniu, ocenianiu, korygowaniu. Wierzą, że w ten sposób zmotywują do zmiany. Spowodują, że dziecko będzie „chodzić jak w zegarku”. - A system edukacji nauczycieli nie daje im alternatywnych narzędzi - mówi psycholożka.
Jednocześnie dr Śniegulska często słyszy od rodziców, czy nauczycieli: nas też traktowano i wyszliśmy na ludzi. - Owszem, choć ja sama zadaję sobie w takich sytuacjach pytanie, czy to np. nie wpłynęło na to, jak pozwalamy się dziś traktować w pracy? Wyrastamy w pewnej kulturze, w której wydaje nam się, że jak jesteś młodszy, na niższym stanowisku to można tobą pomiatać - mówi.
Alina Czyżewska, ekspertka Sieci Obywatelskiej Watchdog Polska, widzi to wyraźnie w statuach szkolnych, w których zabrania się konkretnego ubioru i wyglądu uczniom, a nauczycielom nie. - W ten sposób komunikujemy: tobie nie wolno, ja jestem dorosły, mam władzę, więc mogę ci rozkazywać, ograniczać cię – mówiła w Rozmowie z RadioZET.pl. A co potem? - Przez 12 lat nasiąkamy chorym systemem władzy, uczymy się, że można naruszać naszą godność, oceniać nasz wygląd, wyśmiewać nas przy innych. Potem jako społeczeństwo wychodzimy ze szkół z ugruntowaną, patologiczną wizją, czym jest władza i czym jest podległość i nie potrafimy zawalczyć o siebie, rozpoznać przemocy, molestowania, mobbingu – mówiła.
Według dr hab. Doroty Merecz-Kot, psycholożki z Uniwersytetu Łódzkiego specjalizującej się w psychologii pracy, brakuje nacisku w szkołach na jakość relacji uczeń-nauczyciel. A większość badań pokazuje, że uczenie odbywa się w wolności, czyli wtedy, kiedy czuję się partnerem relacji. I dotyczy to też dzieci.
Kolejna kwestia to brak wsparcia od rodziców, stąd dyscyplinowanie uczniów często jest mało skuteczne metodami pokojowymi. Nauczyciele są pod ścianą. - A jak ktoś jest pod ścianą, to kąsa – mówi dr hab. Merecz-Kot. Według psycholożek nauczyciele nieraz mają kłopot ze zrozumieniem, co to znaczy być autorytetem i co to znaczy we współczesnym świecie kształtować autorytet. Bo nie jest on już nadany z automatu.
- Większość tych nauczycieli, o których mówimy, nie ma świadomości, że poniża swoich uczniów. Jest głęboko przekonana, że ich rola wymaga pewnej surowości. Ale mylą surowość z przemocą i traktowaniem przedmiotowym uczniów – dodaje dr Śniegulska. Przemoc łatwo też pomylić z dyscypliną. - Krzyczenie w sprawie, a krzyczenie na kogoś to są dwie różne rzeczy. Dyscyplina jest po to, żeby zachęcić ludzi do prawidłowych zachowań. A przemoc jest po to, żeby kogoś upokorzyć i wymusić na nim określone zachowanie – mówi o zasadniczych różnicach dr hab. Merecz-Kot.
Podwyżki pensji pomogą?
Dr Śniegulska sama pamięta wyzwiska ze strony nauczycieli, poniżanie uczniów. - Z perspektywy czasu uderza mnie, że my to akceptowaliśmy. Wydawało nam się, że oni mają prawo tak się do nas zwracać – mówi psycholożka. To, jak zauważa, w ostatnich latach mocno się zmienia.
Jednocześnie zaznacza, że są nauczyciele, którzy naprawdę się starają. Tylko często są bezradni. W ich edukacji stawia się na dydaktykę, a nie na wychowanie. - Wydaje się, że jak będę dobrym biologiem, to cała reszta przyjdzie sama. Nie przyjdzie – mówi psycholożka. Według Magdy dużo złego zrobiły też studia podyplomowe. - Wychowawczyni z przedszkola od nas zrobiła podyplomówkę z matematyki i każe teraz mówić do siebie uczniom pani profesor – podaje przykład.
Często nauczyciel jest zostawiony sam sobie, nie ma superwizji, środowiska, które by kształtowało pewną normę kulturową. - Mówi się, że to zawód zaufania społecznego, ale za misję trudno posmarować chleb. Jeśli wymagamy eksperckości, to musimy za to zapłacić. Może wtedy to środowisko zmieniłoby się – mówi dr Śniegulska.
Amelia nie czekała na zmiany i przeszła do Szkoły w chmurze. Nie żałuje. - Sytuacja z nauczycielami wyszła mi więc na dobre – mówi. O tym, co było w szkole, stara się zapomnieć. Tęskni za dwoma nauczycielami, z którymi zawsze można było porozmawiać. Ale ostatnio dowiedziała się, że odeszli z jej szkoły do innej.
Synowie Marcina odetchnęli, gdy poszli do technikum. - Tata jak tu jest fajnie! - powiedział niedawno Marcinowi młodszy syn. Nauczyciele inaczej się do niego odnoszą, rozmawiają z nim. Starszy nagle ma wzorowe zachowanie, a nauczyciele chwalą go za to, że potrafi dyskutować. Polubił nawet WF. - Przychodzi wymęczony, ale mówi, że warto. Nauczyciel ćwiczy z nimi. Zaznacza, że jak komuś nie pasują gry zespołowe, to opracuje mu specjalne ćwiczenia – dla Marcina oznacza to jedno: da się.