"Pani nie obrała dziecku kiełbaski". Nauczyciele odchodzą przez roszczeniowych rodziców
Anna nie zliczy wiadomości od rodziców z pytaniami, co było zadane albo z prośbami, by nie było sprawdzianu. Dostaje je np. o godz. 22 albo 6 rano. Najwięcej "próśb" nauczyciele otrzymują jednak na koniec i początek roku szkolnego. Trzeba wystawić piątkę dziecku, bo "przecież umie" albo zmienić plan lekcji, żeby kończyło o tej samej porze co rodzeństwo. Powodem odejścia nauczycieli z zawodu są nie tylko pensje, ale też roszczeniowi rodzice.

Niedziela, godz. 23. Wiktoria, nauczycielka w przedszkolu pod Radomiem, dostaje wiadomość od mamy ucznia. Nie będzie go jutro. Jest chory. „Proszę odwołać obiad” – napisała na końcu. - Czasem mam ochotę odpisać takim rodzicom np. o 1 w nocy – nie ukrywa Wiktoria.
Anna, nauczycielka biologii i geografii z woj. świętokrzyskiego, na takie wiadomości już nie odpisuje. Ale pamięta jak jedna z mam przyszła i oznajmiła, że klasa jego syna nie może mieć lekcji rano, bo chłopak ma basen. Szkoła uległa. - Przez dwa lata podporządkowywaliśmy plan lekcji i swoje godziny pracy pod basen jednego dziecka – mówi z irytacją.
- Nie obrałam dziecku kiełbaski na ognisku i przez to dziecko nie skorzystało odpowiednio z atrakcji – tę wiadomość, którą Martyna, nauczycielka z Kielc, dostała od mamy jednego z przedszkolaków, zapamięta na długo. - Dziecko super się bawiło, było szczęśliwe, ale to się nie liczyło. Musiałam przepraszać, że nie obrałam kiełbaski – do tej pory Martyna jak to wspomina, gotuje się w niej. Na kolejnym pikniku kiełbaska była obrana. Nauczycielka sfotografowała ją, żeby nie było wątpliwości. Ale dziecko i tak jedzenia nie tknęło.
- Jak pracowałam w przedszkolu, jedna matka powiedziała mi, żebym kupiła jej dziecku strój na gimnastykę. Ona nie orientuje się, gdzie jest sklep sportowy – opowiada Alicja, dziś nauczycielka w podstawówce w Lublinie. - Przez takich rodziców jeden z naszych nauczycieli właśnie odszedł w ogóle z edukacji. Wyjechał do Anglii – przyznaje dyrektorka jednej z krakowskich podstawówek.
Szkoła pełna uczniów "naj"
Takich, czyli wymagających, oczekujących, krytykujących. I nie dających nic od siebie. Albo inaczej: roszczeniowych. Im młodsze dzieci, tym roszczenia większe. Najgorzej jest w przedszkolu, gdzie wszystkie dzieci są „naj”. - Przynajmniej tak rodzice uważają i oczekują, że będziemy traktować je tak jak w domu. Owszem każde dziecko jest dla nas ważne. Dbamy o te skarby, czasem bardziej niż o swoje dzieci, bo to jest większa odpowiedzialność. Ale mamy 25 takich skarbów – przypomina Wiktoria.
I te skarby np. biegają mimo upomnień nauczycielek. Gdy dwóch chłopczyków zderzyło się i nabiło sobie siniaka, Wiktoria wyjaśniła rodzicom, co się stało. Przeprosiła, bo czuła się za to odpowiedzialna. Jedna mama stwierdziła, że nic się nie stało, w końcu w domu jej synek też nieraz się przewrócił. Potem Wiktoria dowiedziała się od innych rodziców, że kobieta przedstawia ją na każdym kroku jako niekompetentną i nieodpowiedzialną.
- W domu gdy dziecko czegoś chce, kładzie się na podłogę, krzyczy i to dostaje. W przedszkolu panują inne zasady. Dziecko nie może tak robić. Jedna matka wpadła w histerię, gdy to usłyszała. Nie rozumie też, dlaczego nie pozwalamy dziecku np. mieć smoczka, skoro w domu go ma – opowiada jedną z ostatnich historii ze swojego przedszkola Martyna. Ta sama matka nie widziała też potrzeby w nauczeniu dziecka korzystania z toalety.
Niemal identyczną historię przeżyła Katarzyna, gdy jeszcze pracowała w przedszkolu w Łodzi. Mama uważała, że odpieluchowanie dziecka to zadanie nauczycieli. - Ale jednocześnie słuchałyśmy, że jej syn jest najlepszy, już uczy się angielskiego itd. - opowiada nauczycielka. Gdy była z dziećmi na dworze, co chwila pytała, także Kacpra, czy chce do toalety. Odpowiadał, że nie. Jak wstał, była pod nim mokra plama. - Od mamy usłyszałam, że nic nie robimy. Nawrzeszczała na mnie przy całej grupie i straszyła, że przepisze dziecko do innego przedszkola. Nie wiem, czy przepisała, bo ja odeszłam – mówi Katarzyna. Uczy teraz w podstawówce.
Podobnie zrobiła Alicja po wielu kłótniach z mamą od stroju gimnastycznego. Ale w podstawówce nie jest lepiej. - Często słyszymy pretensje, że świetlica jest czynna od 7, a nie od 6.30, więc rodzice muszą się spieszyć do pracy. Albo gdy dołączył Ukrainiec do mojej klasy, ojciec wymagał, abyśmy do niego mówiły po ukraińsku. Na stołówce jedna matka oczekiwała od nauczyciela dyżurującego relacji mailowej, co i ile zjadło jego dziecko – wylicza jednym tchem roszczenia rodziców Alicja. Dodaje, że na obiedzie były klasy 1-3, czyli prawie 100 dzieci. I wciąż prawie wszystkie „naj”.
Czy będzie jutro sprawdzian?
- Święte, nigdy nie łobuzuje. Ale jak ich dziecku coś się zadzieje, inne dziecko go wyzwie, kopnie, to kara ma być natychmiast wymierzona. Inaczej przepiszą dziecko do innej szkoły – to najczęściej słyszy Anna. W trakcie rozpoczęcia roku szkolnego od jednej z mam już usłyszała polecenie, żeby syn nie miał za dużo prac domowych. Od kolejnej, że powinna być taka a nie inna wyprawka szkolna. Anna nieraz musiała też przeganiać rodziców z sali, którzy z uporem czekają aż nauczyciel przyjdzie na lekcje, po czym wnoszą dzieciom tornistry i ustawiają je przy ich ławkach. - Jak tu uczyć dzieci odpowiedzialności? - zastanawia się Anna.
Nie zliczy też wiadomości pisanych o godz. 22, 23 albo o 6 rano od rodziców. - Stoję w łazience, myję zęby, biegnę do telefonu, a tu: „mojego dziecka nie będzie w szkole”. Przecież zauważę! A usprawiedliwienie i tak przynosi się po nieobecności – mówi z irytacją. Nocne wiadomości brzmią zazwyczaj tak: „co było zadane?”, albo „czy musi być jutro sprawdzian, bo moje dziecko się boi”. - Niedawno wychodząc ze szkoły, minęłam się z mamą ucznia. Nic nie powiedziała. Doszłam do domu i widzę od niej wiadomość: czy Michał ma jutro sprawdzian? Nie odpisałam – mówi Anna. Nieraz zaznaczała rodzicom, że to jej prywatny telefon, więc prosi o wiadomości do godz. 15, jeśli to nie są poważne sprawy.
Skoro o godzinach mowa to w szkole, w której dorabia sobie Martyna, nauczycielki stawały na głowie, żeby dograć plan i ułożyć zajęcia terapeutyczne dla ucznia z zaburzeniami rozwojowymi. - Przyszła do nas jego mama i powiedziała, że w żadnym wypadku nie może on kończyć w środy o 14.30, bo wtedy ma trening z piłki nożnej – opowiada Martyna.
Wiktoria bardzo stara się zrozumieć rodziców piszących sms-y o 5 rano, albo po świętach o 6 ("dziecka nie będzie w przedszkolu, bo wymiotuje"), ale nie potrafi. Tak samo jak kłamstw rodziców. - Tak? A w domu nie był chory – słyszy najczęściej, gdy dzwoni z prośbą, by odebrać przeziębione dziecko z przedszkola. Potem dowiaduje się od przedszkolaka, że „mama dawała syropek w domu”, bo już się źle czuł. - Potem zarażają się inne dzieci, my, a my zarażamy w domu swoje dzieci – wylicza Wiktoria.
Najbardziej jednak bolą ją uwagi, że nie zajmuje się dziećmi, albo nie trzyma ich za ręce na placu zabaw. - Stoimy i pier*** głupoty, a dzieci niezaopiekowane – usłyszała od jednej babci, która odbierała wnuczkę z przedszkola. To przelało czarę goryczy. W czerwcu złożyła wypowiedzenie. Teraz, jak mówi, jest szczęśliwą bezrobotną. Nie twierdzi, że nie wróci do edukacji, bo uwielbia pracę z dziećmi, ale jeszcze odchorowuje zeszły rok szkolny. Na razie dość.
Nauczyciel, plan lekcji do zmiany
Gdy Ewa odchodziła ze szkoły, rodzice ją nawet przeprosili za swoje zachowanie. Ale było już za późno, złożyła wypowiedzenie. Gdy zaczęła uczyć polskiego w jednej z łódzkich podstawówek, od razu dostała trzy klasy siódme i wychowawstwo z najtrudniejszą klasą w szkole. Była jej czwartym wychowawcą. - Rodzice byli obrażeni na mnie za zmiany i że przyszła taka dopiero po studiach – wspomina.
Do dziś pamięta, gdy bolała ją głowa i nieopatrznie powiedziała o tym uczniom. - Jeden uciszył klasę, żebym lepiej się poczuła. A wieczorem dostaję maila od jednego z rodziców, że jak się źle czuję, to po co przychodzę do klasy. Nauczyciel według rodziców nie ma prawa mieć gorszego dnia – mówi. Do tego wymagają, żeby każda lekcja była wow. - Tylko jak chciałam wyświetlić głupią prezentację, to nie mogłam, bo w niektórych salach nie było sprzętu – mówi. - Czułam ogromną odpowiedzialność. Cały czas myślałam, żeby nic się nie stało. To, że byłam specjalistą, nie wystarczyło. Musiałam jeszcze ciągle udowadniać, że nim jestem – dodaje.
Na podstawówce się nie kończy. Kiedyś nastolatkom z liceum czy technikum byłoby wstyd, że rodzic prosi o coś, czy pyta w imieniu prawie dorosłego ucznia. Ale dziś to norma. „Choć minął dopiero tydzień nauki, rodzice krytykują nauczycieli i żądają zmiany na kogoś lepszego. Już wiedzą, że ten człowiek się nie nadaje dla ich dziecka” – opisuje na swoim BelferBlogu jedną z ostatnich sytuacji Dariusz Chętkowski, łódzki polonista.
Na porządku dziennym w szkołach średnich są też skargi na plan lekcji. Np. "bo kolidują z drugą szkołą dziecka", "z dodatkowymi zajęciami", albo – uwaga - "z planem lekcji rodzeństwa". Rodzic więc żąda, "żeby szkoła dogadała się z drugą szkołą", bo uczeń odbierałby wtedy młodsze rodzeństwo z lekcji. Taką „prośbę” jakiś czas temu odebrał np. Marcin Józefaciuk, wicedyrektor Zespołu Szkół Rzemiosła w Łodzi.
Rodzic nauczyciel najgorsze połączenie
Najdłuższe roszczeniowe pielgrzymki zaczynają się przy wystawianiu stopni. Maili, telefonów, wizyt rodziców przed lekcjami, po lekcjach, proszących o lepsze oceny i zapewniających, że dziecko umie, wie, rozumie, nauczyciele nie zliczą. - Przy czym samemu uczniowi często na tym nie zależy. To inicjatywa wyłącznie rodzica – opowiada Paweł, katecheta, który uczy w szkole niedaleko Warszawy.
Jak opowiada, na początku zawsze ustala jasne zasady. Ktoś pisze w zeszycie, ma uzupełnione wszystkie notatki – piątka. Brak notatek – czwórka. Jeden chłopak nic nie pisał, więc zgodnie z ustaleniami na koniec roku dostał czwórkę. - Przyszła jego matka i przekonywała, że jej syn musi mieć piątkę. Usłyszałem, że przecież religia to żaden przedmiot. Matka uczyła WF, więc tak samo jej odpowiedziałem. Przecież WF to żaden przedmiot – mówi katecheta.
- Na ogół najtrudniejszymi rodzicami są rodzice nauczyciele – nie ukrywa dyrektorka podstawówki w Krakowie. - Chcą mieć pełną kontrolę nad tym, jak jest prowadzona lekcja, co jest zadawane do domu, jakie dziecko ma kredki. Nie zgadzają się z tym, jak rozwiązujemy konflikty w klasie – wylicza. Przypomina jej się do razu sytuacja z końca zeszłego roku szkolnego. Dwóch chłopców w klasie wyjątkowo nie mogło się dogadać. Omówili to z nauczycielem, pogodzili się.
- Na następny dzień jeden, syn nauczycieli, przyszedł z zupełnie innym nastawieniem. W nocy miał pranie mózgu – mówi dyrektorka. W dodatku wraz z synem do szkoły przyszła matka i obrażała pozostałe dzieci z klasy. Tylko jej było niewinne. - Wychowawca był falochronem. Starał się chronić pozostałe dzieci i rodziców. Wykończyło go to. Dlatego zrezygnował – opowiada dyrektorka.
Paweł niedawno wstawił uwagę synowi nauczycielki na religii. W trakcie lekcji uczeń zdejmował koszulkę przed dziewczynami. - Prosiłem, żeby tego nie robił, raz, drugi, trzeci. W końcu dostał uwagę. Jego matka mówiła, żebym to zmienił, bo syn nie będzie miał wzorowego zachowania, a on chce iść na studia na politechnikę do Warszawy, bo taki zdolny - opowiada. Chłopak był dopiero w ósmej klasie.
Dosłownie kilka dni temu Anna miała podobną ostrą dyskusję z uczniem. Pierwsze zajęcia, przedstawiała system oceniania. Jeden z uczniów krytykował, co mówi nauczycielka i od razu odpowiedział, że sprawdzi, co ona mówi, w prawie oświatowym. W tym wypadku akurat nauczycielami są dziadkowie. - Widać, jak rozmawia się w domu o nauczycielach. Ewidentnie bez szacunku. Dzieci są szczere. Niczego nie udają. Jak słyszą takie rzeczy w domu, to potem pochodzą tak do nas. Trudno je winić. Przejmują postawę rodziców – stwierdza Martyna i nie ukrywa, że bardzo ją boli brak wspólnego frontu.
Brak zaufania do szkoły
Nauczyciel, rodzic, uczeń. Z tych osób składa się polska szkoła. Za kształcenie odpowiedzialny jest nauczyciel, który powinien być przygotowany do tego pod względem umiejętności, kompetencji. Proces wychowawczy dziecka? Tu już wkracza rodzic, ale nauczyciel nie usuwa się, też jest potrzebny. Czemu więc nie ma grania do wspólnej bramki? Zdaniem pedagogów po pierwsze zmagamy się z trendem nadopiekuńczości. Wynika to m.in. z modelu rodziny dwa plus jeden, w której dziecko często staje się epicentrum świata dla rodziców, dla dziadków. Potem oczekuje się takiego samego zachowania od szkoły i nauczycieli.
- Rodzie wchodzą do klasy, zmieniają dzieciom buciki. Chociaż te dzieci doskonale potrafią zrobić to same – podaje przykład Anna i nie ukrywa, że w czasie pandemii nauczyciele cieszyli się, że rodzic w końcu nie mógł wchodzić do szatni i wyręczać dzieci.
Nadopiekuńczość wynika nieraz z postawy lękowej rodziców, którzy sami są już owocem takiego wychowania. - To jest trochę cywilizacyjna wada – ocenia Joanna Mikusek-Przystajko, pedagożka, etyczka, laureatka konkursu Nauczyciel Jutr@ 2021. - Współczesne pokolenie rodziców bardzo chce chronić dziecko. Te dzieci są pod parasolem cały czas. Nie są nastawiane na porażki, a dziecko musi czasem ponieść porażkę. Usłyszeć krytykę, doświadczyć trudnych sytuacji, bo tak buduje się odpowiedzialność za swoje czyny, odporność psychiczną, umiejętność radzenia sobie w różnych sytuacjach. Też jestem mamą, też swoje dziecko najchętniej schowałabym przed światem, ale w ten sposób go niczego nie nauczę – mówi.
Często zdarza się, że rodzice traktują dzieci jak swoją własność. Wpisują je w swoje życie pełne sukcesów,więc dziecko też ma być najlepsze, najładniejsze. Albo dziecko to ich jedyne osiągnięcie. Dlatego nie zgadzają się, gdy zwraca się mu uwagę, bo na nim – synu czy córce – rodzice budują swój sukces. Dr hab. Katarzyna Gawlicz z Dolnośląskiej Szkoły Wyższej we Wrocławiu, badając szkoły demokratyczne w Polsce, zauważyła też, że rodzice czasem mierzą się z trudnością w wyznaczeniu granicy między wspieraniem syna czy córki a kontrolą.
- Oczekuje się, że rodzice będą interesować się tym, co dzieje się w szkole, ale jednocześnie pojawia się ryzyko, że to zaangażowanie będzie za duże i tak, jak w wypadku dzieci, przyjmie formę kontroli – przedstawia swoje spostrzeżenia. Z badań na temat uspołecznienia edukacji w szkołach publicznych, które prowadzili kilka lat temu łódzcy pedagodzy, wynika, że rodzice rzeczywiście nie mają wiedzy, jak intensywnie mogą uczestniczyć w życiu szkolnym. Z tego również biorą się ich nadmierne oczekiwania.
W roszczeniowych zachowaniach rodziców ewidentnie widać też brak zaufania do szkoły i do nauczycieli. A to z kolei wynika według Mikusek-Przystajko z długiej polityki naszego kraju, która podkopywała autorytet nauczyciela. - Zamiast go wzmacniać, pokazywać go z dobrej strony, wyłuskiwane były nasze błędy, potknięcia – mówi. Do tego przypomina o działaniach kuratoriów, które zamiast wspierać, straszą kontrolą.
- Jak państwo nam nie ufa, to jak rodzice nam mają zaufać? - pyta pedagożka i wspomina swoją niedawną wizytę studyjną w Finlandii. Od razu zauważyła, że tam dla rodziców nauczyciel jest specjalistą. Jak lekarz - wie, co ma robić. Ale zaczyna się to od innego podejście w ramach polityki oświatowej.
Do jeszcze wcześniejszych lat wraca dr Joanna Miksa, filozofka i etyczka, zajmująca się m.in. badaniem etyki zawodu nauczyciela. - Nie mamy pomysłu, jak traktować nauczyciela w naszym społeczeństwie, kiedy nie jest on już z dobrej rodziny włościańskiej, która ma pieniądze i nie potrzebuje ich zarabiać. W XIX wieku uprawianie tego zawodu to była szlachetna misja, nie działalność państwa, bo państwo wtedy nie istniało. Działał więc etos łatania dziur przez aktywizm społeczny. Po tylu latach nie możemy z tego myślenia o zawodzie nauczyciela wyjść - mówi.
Nauczyciel, potem uczeń
Wydaje się, że nauczycielom na razie pozostaje jasno stawiać granice i otwarcie mówić o problematycznych kwestiach. Dlatego np. u siebie w klasie Mikusek-Przystajko przekazała swój prytany numer telefonu, ale zaznaczyła, że do przesyłania zwolnień itp. jest dziennik elektroniczny. Można do niej dzwonić od 8 do 17, ale tylko wtedy, gdy dzieje się coś poważnego. Jeśli ktoś tego nie przestrzega, to zaprasza do szkoły i rozmawia o tym. - Mówi się o dobrobycie nauczyciela, dbaniu o komfort psychiczny, ale nie mówi się: stawiaj granicę, nie odbieraj telefonu, wyłącz go, bo boimy się, co ktoś o nas pomyśli. Tylko skoro mam dbać o moich wychowanków, to muszę zadbać o siebie – zwraca uwagę pedagożka.
Dr hab. Gawlicz przypomina, że w każdej placówce spotykają się ludzie, którzy mają swoje potrzeby, oczekiwania. Dyskutowanie o nich wydaje się łatwe w szkole, bo nie potrzeba zmian formalnych czy nakładów finansowych. Z drugiej strony jest bardzo trudne, ponieważ wymaga umiejętności miękkich, komunikacyjnych.
- Ważne jest, żeby widzieć kadrę i rodziców jako ekspertów, ale pamiętać o tym, że obie te grupy są ekspertami w ograniczonym zakresie. Rodzice wiedzą o swoich dzieciach wiele, ale znają je głównie z sytuacji domowych. To jednak cenna informacja dla szkoły. Z drugiej strony nauczyciele widzą dzieci w innych warunkach, gdy przebywają w większych grupach rówieśniczych bez nadzoru rodziców – wyjaśnia. Jeśli oba te głosy wybrzmią jako tak samo ważne, będzie szansa na porozumienie. Inaczej uczeń może się stać zakładnikiem braku porozumienia między rodzicem i nauczycielem. Albo rozgrywającym. Żadna z tych sytuacji nie jest dobra.
- Właśnie pracuję z jednym przedszkolakiem, żeby pił z normalnego kubka. Rodzicom wydawało się to niepotrzebne, a dziecko przez to ma taką wadę zgryzu, że jak zobaczy go logopeda, to przeżegna się nogą - mówi Martyna. Mama jednak zainterweniowała, bo dziecko w ten sposób brudzi ubrania.