"SB-cy, komuniści, wnuki Urbana". Tak PiS demonizuje uczestników marszu 4 czerwca
PiS demonizuje uczestników marszu 4 czerwca i liczy na frekwencyjną katastrofę - wynika z ustaleń Wirtualnej Polski. Po aferze ze skandalicznym spotem w szeregach partii rządzącej nie ma już planów rozpowszechniania nowych materiałów wideo.

PiS zmienia strategię wobec zaplanowanego na 4 czerwca marszu opozycji. Jak wynika z ustaleń Wirtualnej Polski, po skandalu, który wybuchł po publikacji spotu z wykorzystanie obrazów z Auschwitz-Birkenau, partia rządząca nie ma już w planach rozpowszechniania nowych materiałów wideo.
Nie oznacza to jednak, że ugrupowanie Jarosława Kaczyńskiego odpuści przeciwnikom politycznym. Przyjęto bowiem metodę demonizowania uczestników demonstracji oraz zniechęcania do przyjścia na nią w celu zmniejszenia jej frekwencji. To z kolei miałoby być dowodem na "nieudolność opozycji".
Marsz 4 czerwca. PiS chce zniechęcić ludzi do udziału w demonstracji
WP pisze, że w PiS panuje "komunikacyjny chaos" i "każdy mówi, co chce". Ale efekt ma być oczywisty i jednoznaczny: doprowadzić do tego, że w niedzielę w Warszawie pojawi się jak najmniej protestujących. Jeśli będzie ich poniżej 100 tysięcy, to w mediach rządowych pojawi się przekaz o "opozycyjnym kapiszonie" "niskiej frekwencji".
Generalnie PiS chce też zbagatelizować to wydarzenia i pokazać, że "nie będzie miało ono wpływu na dynamikę polityczną". Zdaniem portalu to jednak dobra mina do złej gry, ponieważ sztabowcy Zjednoczonej Prawicy najbardziej boją się sondażowego spadku oraz odbicia opozycji, której ewentualny sukces frekwencyjny niedzielnego marszu dałby potężne paliwo w badaniach opinii publicznej.
Wirtualna Polska przypomina, że data 4 czerwca wiąże się z dwoma wydarzeniami, będącymi elementami mitologii dla dwóch wzajemnie zwalczających się obozów politycznych. Opozycja celebrować będzie 34. rocznicę wyborów z 1989 - pierwszych częściowo wolnych, związanych z upadkiem PRL. Z kolei dla PiS to 31. rocznica obalenia rządu Jana Olszewskiego - przez lata uznawanego przez prawicę za "pierwszy niekomunistyczny" i "jedyny wolny" rząd między 1989 a 2015 rokiem.
"SB-cy, komuniści, wnuki Urbana"
"SB-cy, komuniści, wnuki Urbana i KODziarze" - takim mianem przyszłych manifestantów określa poseł Suwerennej Polski Piotr Sak. - Mam podobną ocenę - wtóruje mu w rozmowie z WP jego partyjny kolega wiceminister sprawiedliwości Marcin Romanowski, wspominając coś o "rzeczywistości późnego komunizmu".
Wiele obszarów naszego życia społecznego - również instytucje państwowe - jest uwikłanych w zaszłości poprzedniego totalitarnego czy autokratycznego reżimu, będącego ekspozyturą rosyjskiej okupacji. Dobrze jest takie sprawy wyjaśniać. Rząd Zjednoczonej Prawicy stara się to robić i stąd bierze się ten protest
Zapewnia, że nie uważa wszystkich uczestników marszu za komunistów i że "wiele osób będzie tam z dobrej woli". - Ale jest takie przysłowie, że dobrymi chęciami piekło jest wybrukowane. Po takim właśnie piekle będą szli ci ludzie - przekonuje.
Opozycja: PiS nie obraża nas, tylko ludzi, którzy wezmą udział w marszu
Co na to opozycja? - Przecież PiS nie obraża nas, tylko wszystkich ludzi, którzy chcą wziąć udział w marszu albo się z nim utożsamiają - mówi Wirtualnej Polski Cezary Tomczyk. Zdanie posła KO w TVP wydarzenie będzie relacjonowane jako "marsz spontanicznej grupy kilkuset osób na ulicach Warszawy".
- Obserwuję z wielkim zdziwieniem wypowiedzi posłów PiS, którzy powtarzają, że to będzie marsz nienawiści, a ulicami przejdą SB-cy i ludzie tego pokroju. Po tych wszystkich reakcjach przeżywamy drugą i trzecią falę zgłoszeń. Nie da się przykryć tak wielkiego wydarzenia. To będzie jedno z największych wydarzeń politycznych po 1989 roku, sprawdzian generalny przed wyborami - podsumowuje polityk. WP podaje, że KO spodziewa się w niedzielę ok. 200-300 tysięcy osób.
RadioZET.pl/Wirtualna Polska