Wałęsa upokorzony na marszu. "Chyba wiem, na czym to polega"
Lech Wałęsa tuż przed rozpoczęciem marszu 4 czerwca usiłował wygłosić płomienną przemowę do tysięcy zgromadzonych w stolicy. Nie zabrakło, typowych dla byłego prezydenta, przechwałek i nieprecyzyjnych refleksji. "Idziemy!" - odkrzyknęli na znak, by Wałęsa skończył mówić. Teraz dokończył swoje orędzie. "Klasyczny przypadek zmiany pokoleniowej..." - opiniuje.

W niedzielę ulicami Warszawy przeszedł, organizowany przez Platformę Obywatelską, marsz manifestujący sprzeciw wobec rządów Zjednoczonej Prawicy. Spór dotyczący frekwencji nie został rozstrzygnięty: sami organizatorzy wspominają o 500 tysiącach, oficjalne dane policji rzekomo wspominały o 150 tysiącach - choć później komenda odcięła się od tych doniesień, tłumacząc, że nigdy nie udostępniała żadnych liczb - pozostałe relacje medialne sugerują granicę ok. 300 tysięcy. Przed oficjalnym rozpoczęciem marszu z Placu na Rozdrożu przemawiało kilku polityków, m.in. były prezydent Lech Wałęsa.
Lech Wałęsa upokorzony na marszu 4 czerwca? Nie dali mu dokończyć
Media relacjonujące przemówienie "twarzy Solidarności" zwracają uwagę na, dość typowe dla byłego prezydenta, "przechwałki", które tym razem wyraźnie znudziły zgromadzony w Warszawie tłum.
- Jak dobrze wiecie, jestem człowiekiem sukcesu tysiąclecia, tak mówią niektórzy. Robotnik, elektryk, dużo dzieci, cztery profesury honorowe, ponad 100 doktoratów. A medali mam więcej, jak Leonid Breżniew. Chciałbym, abyście mnie spokojnie wysłuchali. Abyście zrozumieli, na czym polegały moje sukcesy - rozpoczął, przechodząc do koncepcji, w myśl której był człowiekiem praktyki, a z teorii czerpał tylko to, "co mu pasowało".
W kontekście prezesa PiS, Jarosława Kaczyńskiego, ocenił, że wierzy, że przyjdzie dzień, w którym powie: "Panie Kaczyński, taczki stoją. Do przodu". - I ten dzień nadchodzi - mówił.
Tłum zaczął skandować "Idziemy", kiedy Wałęsa przeszedł do Konstytucji 3 maja i zapisów o trójpodziale władzy. Były prezydent, zauważywszy, że stracił uwagę tłumu, odparł tylko: - No dobrze, jak nie chcecie słuchać, to dziękuję bardzo, wszystkiego dobrego - opuszczając mównicę. Po dwóch dniach od marszu Wałęsa odniósł się do sytuacji. Wskazał jej, jego zdaniem, przyczyny.
Wałęsa odpowiada na zachowanie tłumu. "Zmiana pokoleniowa"
- Oni inaczej widzą możliwość walki i inaczej walczą niż moje pokolenie – wyznał najpierw w rozmowie z "Faktem", precyzując, że nie "obraża się" na tłum ani opozycję, bo - jak stwierdził - to walka nie o Wałęsę, a o wyższe cele. Co więcej, w mediach społecznościowych wypunktował, na co według niego opozycja musi zwrócić uwagę, jeśli chce wygrać z obozem rządzącym.
"Praktyczny wniosek po demonstracji w Warszawie... klasyczny przypadek zmiany pokoleniowej w myśleniu i metodach walki. To mnie zainteresowało i chyba wiem, na czym to polega" - zaczął. "Chciałem, jako 80-letni, doświadczony życiem i walką człowiek, poprzez rys historyczny i swoje doświadczenie, dać przykład i lekcje, jak należałoby działać, postępować, by siłę, jaką pokazaliście, przekuć w wygraną. Inne czasy, inna rzeczywistość i środki wyrazu i przekazu (internety i komórki) wymagają innego sposobu przekazania tego, co chcę Wam przekazać. Żeby nie było powrotu do takich sytuacji i wygrana mogła być solidna, musicie zbudować i/lub zmienić programy" - wskazał, wymieniając trzy podstawowe filary.
- ograniczenie kadencyjności na wszystkich znaczących stanowiskach politycznych,
- możliwość odwołania każdego urzędnika zgodnie z przepisami,
- trójpodział władzy z zastrzeżeniem nieodwołalności w przyszłości.
RadioZET.pl