Dziewczyna Bonda i ulubiona agentka Churchilla. Historia niezwykłej Polki
Kolaż inspirowany życiem Krystyny Skarbek
fot: Aleksandra Degórska
NAJDZIELNIEJSZA Z DZIELNYCH

Dziewczyna Bonda i ulubiona agentka Churchilla. Historia niezwykłej Polki

Redaktor Radia Zet
08.10.2021 08:20

Delikatna arystokratka z Trzepnicy z tytułem „Gwiazdy piękności”, która po wybuchu II wojny światowej dołączyła do elitarnej organizacji szpiegowskiej – Krystyna Skarbek to jedna z najciekawszych postaci w polskiej historii, której wyczyny mogłyby przyćmić przygody samego Jamesa Bonda.

Była pierwszą kobietą, która pracowała w terenie jako brytyjski szpieg i jedną z nielicznych z tego grona, którym udało się przeżyć wojnę. Podobno sam Churchill nazywał ją swoją ulubioną agentką, a Ian Fleming – twórca serii o agencie 007 – uczynił pierwowzorem pierwszej „dziewczyny Bonda”. Niektórzy mówili o niej „polska Mata Hari” z uwagi na to, jak działała na mężczyzn i jak używała swoich wdzięków do osiągania zamierzonych celów. Ale Krystyna Skarbek nigdy nie świadczyła usług seksualnych, nigdy też nie była podwójną agentką i nie została stracona za szpiegostwo. Jej życie obfitowało w zwroty akcji, podróże, romanse i akty graniczącej z szaleństwem odwagi, jakie znamy tylko z widowiskowych filmów. A jednak Krystyna Skarbek istniała naprawdę. Gotowa w każdej chwili zaryzykować wszystko, zmienić nazwisko, wiarę, wiek i obywatelstwo – wsławiła się jako jedna z najdzielniejszych i najbardziej wytrwałych, a przy tym najbardziej czarujących tajnych agentek, jakie widział świat.

Vesperale

Krystyna przyszła na świat 1 maja 1908 roku w Warszawie jako potomkini szlacheckiego rodu Skarbków, do którego należeli m.in. słynny Skarbek z Góry i właściciel dworku w Żelazowej Woli, po którym swoje imię odziedziczył sam Fryderyk Chopin. Jego protoplastą miał być jeden z posłów Bolesława Krzywoustego, który zakpił ze złota władcy Niemiec, mówiąc, że „My, Polacy, w żelazie się kochamy”. Zuchwałość i żelazo od tego dnia stały się nieodłącznymi atrybutami Skarbków. Ojciec Krystyny, Jerzy, nie używał ich wprawdzie w boju, ale przez życie kroczył z sygnetem rodowym zdobionym fragmentem żelaza i wyjątkową werwą. Uwielbiał bale, wyścigi, hazard, alkohol i kobiety. Kiedy zamiłowania te doprowadziły go do bankructwa, za żonę wybrano mu piękną Stefanię Goldfeder z imponującym posagiem pochodzącym od rodziny żydowskich bankierów.

Córka Jerzego i Stefanii dzieciństwo spędzała w urokliwym dworku w Trzepnicy (dzisiejsze województwo łódzkie) zakupionym przez ojca za pieniądze matki, gdy miała trzy lata. Tam od najmłodszych lat rozwijała swoje umiejętności jeździeckie, dobroduszność, z jakiej słynęła Stefania, miłość do zwierząt oraz silną więź z ojcem, który nazywał ją swoją gwiazdeczką lub (z francuskiego) „Vesperale”. Jako nastolatka uczęszczała do szkół dla panien z dobrych domów, gdzie pod okiem sióstr zakonnych uczyła się wszystkiego, co powinna umieć młoda dama o jej statusie społecznym. W internatach nie czuła się jednak swobodnie – niemile widziana była tam zarówno jej krnąbrność, jak i żydowska krew – tylko w Trzepnicy mogła naprawdę być sobą.

Dworek w Trzepnicy (stan z 2014 r.)
fot. LuzynaS/Wikimedia Commons/CC BY-SA 3.0 PL

Baśniowe dzieciństwo zostało jej jednak bezpowrotnie zabrane, kiedy w efekcie kryzysu z końca lat 20. XX wieku rodzina straciła majątek i zmuszona była sprzedać swój dworek i przenieść się do mieszkania w Warszawie. Krystyna straciła wówczas coś jeszcze cenniejszego – więź z ojcem, który postanowił porzucić Stefanię i dzieci, by wieść życie z inną kobietą.

Żyje się tylko dwa razy

Bez majątku i bez wsparcia ze strony ojca, 21-letnia Krystyna zmuszona była podjąć pracę. Zatrudniła się w stołecznym biurze Fiata, gdzie z jednej strony truła się spalinami z umieszczonego bezpośrednio pod biurem garażu, z drugiej – spotykała wielu młodych mężczyzn, poszukujących dla siebie samochodu, a często także żony. Jednym z nich był Gustaw Gettlich – właściciel fabryki firanek, który dzielił mieszkanie z owdowiałą matką. Krystyna i Gustaw pobrali się 21 kwietnia 1930 roku w Warszawie. Panna młoda jeszcze przed ślubem zrezygnowała z towarzystwa arystokratek na wydaniu i zamiast na bale w dworkach i pałacach, chadzała bez przyzwoitki do warszawskich klubów, kin i kawiarni, gdzie otaczała się artystami i literatami. Nadzieje Gustawa, że po ślubie zmieni się w przykładną żonę i gospodynię domową, okazały się płonne. Ich małżeństwo przetrwało pół roku.

Krystyna Skarbek w okolicach 1928 r.
fot. Domena publiczna

Jako rozwódka, zubożała szlachcianka i w połowie Żydówka Krystyna nie miała zbyt wiele do stracenia, co po raz pierwszy od czasów trzepnickiej beztroski dawało jej poczucie wolności. Wynajęła małe mieszkanko, gdzie żyła z alimentów męża, a wieczory nadal spędzała w towarzystwie warszawskiej inteligencji – zarówno w modnych stołecznych klubach, jak i w Zakopanem, gdzie jeździła regularnie w związku z chorobą płuc, której nabawiła się w pracy. To właśnie tam, u podnóża Tatr karmiła swoje ego westchnieniami licznych wielbicieli, szlifowała swoje umiejętności narciarskie i znalazła drugiego męża.

Jerzy Giżycki był od Krystyny 20 lat starszy, postawny, silny i władczy. Jako żądny przygód obieżyświat, który podczas swoich licznych podróży pełnił m.in. role kierowcy Rockefellera, sekretarza w poselstwie polskim w Waszyngtonie i współorganizatora pierwszego występu Polski na Olimpiadzie, miał wielu wpływowych przyjaciół, do których należał Władysław Sikorski. Po powrocie z wyprawy do Afryki Jerzy postanowił osiąść w Zakopanem, gdzie poznał świeżo upieczoną „Miss Nart”, która wcześniej została też okrzyknięta „Gwiazdą Piękności” w drugiej edycji konkursu „Miss Polonia”. Zawróciła mu w głowie nie tylko swoją urodą. W pamiętnikach pisał o niej: "wyśmienita amazonka, dobra narciarka i najbardziej nieustraszona osoba, jaką kiedykolwiek spotkałem – wśród kobiet i mężczyzn".

Imponowała mu z wzajemnością. Jerzy jako mężczyzna dobrze urodzony i usytuowany, lecz jednocześnie kochający wolność, kpiący z konwenansów i daleki od uprzedzeń, był dla niej wymarzonym partnerem. Zbliżyli się do siebie jeszcze na długo przed ślubem, który odbył się 2 listopada 1938 roku w kościele ewangelickim w Warszawie (by móc wziąć drugi ślub, Krystyna zmieniła wyznanie). Po ślubie natomiast żyli w ciągłej podróży, przemierzając Polskę i Europę. Bywali na wielu elitarnych przyjęciach, gdzie Jerzy przedstawiał swoją żonę dyplomatom, artystom i dziennikarzom. W tamtym okresie Krystyna również próbowała swoich sił w dziennikarstwie w usytuowanym w Cieszynie międzynarodowym klubie prasowym „Pod Brunatnym Jeleniem”. Wówczas pojawiały się już pierwsze pogłoski, że piękna pani Giżycka jest tak naprawdę brytyjskim szpiegiem.

W tajnej służbie Jego Królewskiej Mości

Oficjalnie początek szpiegowskiej kariery Krystyny datuje się na 1939 rok – tuż po wybuchu II wojny światowej. Wraz z mężem przemierzała właśnie Afrykę w drodze do Kenii, gdzie Jerzy miał objąć stanowisko konsula, gdy dotarły do nich wieści, że Hitler najechał na Polskę. Bez zwłoki zawrócili i udali się parowcem do Anglii. Na miejscu zdecydowali, że dalej będą podążać osobno. Jerzy wyjechał do Francji, chcąc dołączyć do formujących się oddziałów polskich pod wodzą Władysława Sikorskiego, zaś Krystyna od razu po zejściu z pokładu skierowała się w stronę brytyjskiego wywiadu.

Czy faktycznie, jak twierdzi Lech Jarecki (autor książki „Agentka o wielu twarzach”), zwerbowana jeszcze w Zakopanem i wstępnie wyszkolona w Cieszynie, po prostu stawiła się w wyznaczonym miejscu, by przyjąć rozkazy zwierzchników? Czy jak pisze biografka Krystyny, Clare Mulley, na wieść o wybuchu wojny zgłosiła się do służby z potrzeby serca? Jednak dlaczego w takim razie zdecydowała się służyć Jego Królewskiej Mości? Dlaczego nie wybrała pracy w polskim podziemiu? Przyczyn musiało być wiele. Z pewnością nie bez znaczenia był fakt, że na polskich salonach od lat była traktowana z góry i chciała udowodnić swoją wartość zarówno rodakom, jak i samej sobie. Zdaniem Mulley, Brytyjczyków miała wybrać z uwagi na szacunek, jakim ich darzyła.

"Żarliwa polska patriotka, doświadczona narciarka i wielka ryzykantka" – tak określał Krystynę pierwszy poświęcony jej raport Secret Intelligence Service (Tajnej Służby Wywiadowczej). Pani Giżycka z pomocą znajomego dziennikarza, Freddy’ego Voigta, i wysoko postawionego polityka, Roberta G. Vansittarta, dotarła do George’a Taylora – agenta SIS, który niebawem miał objąć dowództwo bałkańskiej Sekcji D (od „Dywersja”). Musiała zrobić na nim piorunujące wrażenie, gdyż już po pierwszym spotkaniu nazwał ją „cennym nabytkiem”. Nic w tym dziwnego. Miała rozległe znajomości, dzięki szkole dla panien z dobrych domów znała angielski i biegle mówiła po francusku, a do tego posiadała naturalne predyspozycje, by zostać szpiegiem – działała na mężczyzn jak magnes, ale gdy chciała, potrafiła zniknąć w tłumie. Nosiła się prosto, ale z klasą, była obyta w towarzystwie, sprawna fizycznie, skłonna do romansów, kompletnie niezainteresowana macierzyństwem, a przede wszystkim – niesamowicie odważna i kochająca ryzyko. Taki wachlarz cech czynił z niej idealną kandydatkę na tajną agentkę.

Żarliwa polska patriotka, doświadczona narciarka i wielka ryzykantka

Taylor szybko znalazł dla niej miejsce pośród najznamienitszych szpiegów rekrutowanych z elitarnych i prestiżowych brytyjskich uniwersytetów, a nawet zgodził się na jej szalony pomysł przedostania się do okupowanej Polski z Węgier na nartach przez Karpaty. Miała dotrzeć tam z informacją, że Wielka Brytania nie zapomniała o złożonej obietnicy i że nie pozostawi sojusznika samego w wojnie z Niemcami. Krystyna z domu Skarbek, Gettlich po pierwszym i Giżycka po drugim mężu, wyjechała do Budapesztu w grudniu 1939 roku. Od teraz miała przedstawiać się jako Madame Marchand – brytyjska dziennikarka francuskiego pochodzenia.

„Amatorka na brytyjskim żołdzie”

Na miejscu czekali na nią nowi zwierzchnicy i łącznicy z Sekcji D, w tym stary znajomy Józef Radzymiński, którego poznała niegdyś „Pod Brunatnym Jeleniem” i który – zgodnie z raportami – "kochał się w niej do szaleństwa i zrobiłby dla niej wszystko". Radzymiński wprowadził ją do dziennikarskich kręgów w Budapeszcie wypełnionych po brzegi szpiegami z różnych europejskich krajów. Krystynie przyświecał jednak tylko jeden cel – jak najszybciej dostać się do Polski. Nie było to jednak takie łatwe. I to wcale nie przez wzgląd na trudną do pokonania trasę. Jej misja opóźniała się przez niechęć przedstawicieli polskiego podziemia, którzy uznawali ją za ciężar i nazywali „amatorką na angielskim żołdzie”. Na szczęście Radzymiński nie był jedynym Polakiem na Węgrzech, który miał słabość do Krystyny. Podobne wrażenie zrobiła na Andrzeju Kowerskim – znajomym z dzieciństwa, którego spotkała podczas jednego z wieczorków dla „dziennikarzy” i którego – nie bacząc na dobre obyczaje – od razu zaprosiła na randkę.

Kowerski na początku wojny walczył w „Czarnej Brygadzie” pod wodzą płk. Stanisława Maczka (tak nazywano 10. Brygadę Kawalerii Zmotoryzowanej Wojska Polskiego z uwagi na czarne skórzane kurtki, które nosili należący do niej żołnierze). Pojmany i przewieziony do węgierskiego obozu, zbiegł parę dni po internowaniu, wyjeżdżając skradzionym jeszcze w Polsce oplem. Kilka dni później wyzwolił także swoich kolegów, po czym chciał wrócić na front, jednak jego dowódca rozkazał mu pozostać w Budapeszcie i organizować przerzuty dla polskich żołnierzy.

Pierwsze spotkanie Krystyny i Andrzeja przebiegło bardzo pomyślnie, czego efektem była wspólnie spędzona noc oraz wymiana kontaktów. Jako, że chory z miłości Radzymiński straszył w tamtym czasie Krystynę odstrzeleniem sobie genitaliów, a następnie rzucił się do zamarzniętej rzeki (łamiąc sobie kończyny i ściągając na siebie niepotrzebne zainteresowanie), zwolniło się po nim miejsce w Sekcji D, na które „Madame Marchand” zarekomendowała Andrzeja. Kowerski przedstawił natomiast Krystynę Janowi Marusarzowi, który miał jej pomóc wreszcie przedostać się do Polski.

„Mucha” ze stalowymi nerwami

Wyruszyli w lutym 1940 roku, kiedy temperatura sięgała -30 stopni Celsjusza, a śnieg – głębokość czterech metrów. Krystyna jako Zofia Andrzejewska (na cześć swojego nowego lubego) z bagażem pełnym materiałów propagandowych, dorównywała kroku swoim męskim towarzyszom, przedzierając się przez granice pieszo i na nartach, mierząc się z mrozem, śnieżycami oraz ryzykiem pojmania przez patrole straży granicznej. Wreszcie udało jej się dotrzeć do Zakopanego, skąd po kilku dniach odpoczynku udała się do Warszawy. Podróżowała pociągiem. W pewnym momencie pojawili się w nim żandarmi i zaczęli przeprowadzać rewizje. Z braku jakichkolwiek możliwości ucieczki, by w jej bagażu nie znaleziono nielegalnych materiałów, o ich przechowanie poprosiła siedzącego obok… oficera gestapo, mówiąc że to herbata z czarnego rynku dla jej matki. Niemiec zgodził się, po czym bez słowa zwrócił jej pakunek na dworcu w Warszawie. W ten sposób po raz pierwszy uniknęła plutonu egzekucyjnego.

Wizyta Krystyny w wyniszczonej stolicy nie trwała długo. Zaowocowała jednak najważniejszym, a zarazem najbardziej kontrowersyjnym kontaktem, jaki nawiązała z polskim podziemiem w trakcie wojny. Spotkała się wówczas ze Stefanem Witkowskim – szefem niezależnej organizacji szpiegowskiej o nazwie Muszkieterzy, któremu zależało na bezpośredniej współpracy z Londynem. A że Londynowi zależało na bezpośrednich informacjach z okupowanej Polski, ich wzajemne oczekiwania zdawały się idealnie uzupełniać. Witkowski nadał Krystynie przydomek „Mucha” ze względu na jej nieuchwytność i od tego dnia pozostawał z nią w stałej współpracy. Krystyna nie miała wówczas pojęcia, jaką cenę przyjdzie jej za to zapłacić.

Nie tylko dla jego oczu

W drodze powrotnej do Budapesztu towarzyszem „Muchy” został jeden z kurierów Witkowskiego – hrabia Włodzimierz Ledóchowski, który okazał się kolejnym mężczyzną podatnym na wdzięki Krystyny. W rezultacie ich wyprawa przez Słowację na Węgry upłynęła na długich rozmowach w ciągu dnia i upojnych wspólnych nocach. Kiedy dotarli do Budapesztu, zaprosiła go do siebie. Ku ich zaskoczeniu, na miejscu zastali Józefa Radzimińskiego, który przebywał tam pod nieobecność lokatorki. Zraniony amant po raz kolejny dał wyraz swojej rozpaczy, informując o wszystkim Andrzeja. W rezultacie Radzymiński wyjechał z Budapesztu, a Krystyna znalazła się w trójkącie, który – z miłości do niej – Kowerski i Ledóchowski ostatecznie zaakceptowali.

Krystyna Skarbek w młodości oraz z Andrzejem Kowerskim (z prawej)
fot. ASSOCIATED PRESS/East News, Domena publiczna

Na Węgrzech Krystyna spędziła jeszcze rok, kilkukrotnie przedzierając się do Polski. Do najbardziej nieudanych wypraw należała ta w towarzystwie Ledóchowskiego, podczas której zostali schwytani i zdekonspirowani przez węgierskich strażników. Jak utrzymywał później hrabia – tylko dzięki sprytowi i zimnej krwi Krystyny, udało im się ujść z życiem. Ledóchowski został wówczas zwolniony przez swoich mocodawców i wyjechał, by służyć w armii polskiej. Za Krystyną wysłano natomiast list gończy. Warszawskie słupy miało zdobić ogłoszenie, iż jest poszukiwana „żywa lub martwa”.

Wielka ucieczka

Decyzja o wyjeździe z Budapesztu zapadła na początku 1941 roku. Poddawani coraz większym wpływom i naciskom Węgrzy byli coraz mniej skorzy do goszczenia u siebie brytyjskich agentów, a Polacy coraz bardziej podejrzliwie spoglądali na „Muchę” Witkowskiego. W utrzymywaniu dyskrecji nie pomagały też legendy, jakie krążyły wokół Andrzeja i Krystyny na temat ich brawurowych akcji przerzutowych. Wszystko to doprowadziło do aresztowania pary agentów 23 stycznia 1941 roku.

Przesłuchanie w siedzibie gestapo trwało kilka dni i prawdopodobnie zakończyłoby się tragicznie, gdyby Krystyna nie wykorzystała swojego kolejnego atutu. Co ciekawe, tym razem okazał się nim nie urok osobisty, lecz… choroba płuc, której nabawiła się pracując w biurze Fiata. Jako, że podczas przesłuchań zmagała się z grypą, postanowiła ubarwić ataki kaszlu krwią, dosłownie gryząc się w język. Przerażeni wizją zarazy Niemcy wysłali ją do więziennego medyka, który okazał się być przychylnie nastawionym Węgrem. Mając na dowód zdjęcia zniszczonych spalinami płuc pacjentki, lekarz wydał jednoznaczną diagnozę – aresztantka cierpi na gruźlicę, w związku z czym należy zwolnić ją ze względów humanitarnych. Podejrzewając, że partner kobiety również jest zarażony, zwolniono także Andrzeja.

Choć udało im się uniknąć najgorszego, Krystyna i Andrzej w Budapeszcie byli już spaleni. Musieli jak najszybciej wyjechać. W organizacji ucieczki pomógł im zadurzony w Krystynie brytyjski poseł, sir Owen O’Malley, udostępniając swój samochód i załatwiając fałszywe paszporty. W ten sposób 3 lutego 1941 roku narodziła się Christine Granville – młodsza od Krystyny o 7 lat, pochodząca z Wysp Normandzkich Brytyjka o francuskim rodowodzie. Tego samego dnia złożona w bagażniku dyplomatycznego pojazdu Christine oraz Andrew Kennedy za kierownicą swojego ukochanego opla wyruszyli w stronę Jugosławii.

Persona non grata

W Belgradzie Krystyna i Andrzej zostali przydzieleni do bałkańskiej sekcji elitarnej organizacji SOE, czyli Special Operation Executive (Kierownictwo Operacji Specjalnych), która powstała w miejsce Sekcji D w czerwcu 1940 roku i którą nadal zarządzał zachwycony Krystyną George Taylor. Następnie para agentów udała się do Sofii, a potem do Stambułu i Jerozolimy, by ostatecznie dotrzeć do Kairu. Na miejsce przybyli w maju 1941 roku, mając nadzieję na chwilę wytchnienia na należącej do Brytyjczyków ziemi. Spotkał ich jednak wszechobecny chłód, a następnie długie oddzielne przesłuchania w siedzibie SOE.

Agenci SOE szkoleni w skokach spadochronowych
fot. akg-images/EAST NEWS

Przyczyną takiego powitania były ciężkie oskarżenia, jakie padły wobec Krystyny ze strony polskiego podziemia. Zarzucano jej niedyskrecję i szpiegowanie dla Niemców, w związku z czym zażądano odsunięcia jej i Andrzeja od wszystkich spraw aż do wyników śledztwa. W rzeczywistości nie chodziło jednak o żadne śledztwo, lecz o niechęć do Muszkieterów, którzy pomijali oficjalne struktury i przekazywali informacje do rządu na uchodźctwie, korzystając z pomocy brytyjskich szpiegów – w tym głównie Krystyny. W efekcie nastawiania Brytyjczyków przeciw Muszkieterom z rezerwą potraktowano nawet przekazany przez Krystynę pierwszy poważny dowód na to, że Hitler szykuje inwazję na ZSRR. Dowód, który mógł odmienić losy wojny. Nie dziwi więc, że doprowadziło ono również do zwolnienia „Muchy” Witkowskiego i jej kochanka z SOE.

Pozbawieni pracy i celu Andrzej i Krystyna pisali listy do wszystkich ważnych osobistości, które znali, by pomogły im odzyskać dobre imię i zdobyć kolejny przydział. Nie pomogły jednak ani opinia George’a Taylora, który miał o nich „jak najlepsze zdanie”, ani wsparcie sir Owena O’Malleya. Na wieść o całym zamieszaniu do Kairu przyjechał nawet Jerzy Giżycki, który w furii zwyzywał wszystkich oskarżycieli jego żony i Andrzeja. Na nic jednak zdały się jego znajomości, a nawet przyjaźń z samym Sikorskim. Co gorsza, Krystyna również nie powitała go z otwartymi ramionami. Oświadczyła, że go nie kocha i że jest teraz z Andrzejem, w związku z czym po kilku miesiącach pobytu w Egipcie Jerzy wyjechał do Kanady, zrywając tym samym wszelkie stosunki z żoną i zarówno brytyjskim, jak i polskim wywiadem.

Koszmar Krystyny i Andrzeja na szczęście nie trwał długo. Częściowa rehabilitacja przyszła wraz z inwazją Hitlera na ZSRR. Fakt, że przekazywane przez nich informacje obciążające nazistów się sprawdziły, był dostatecznym dowodem dla Brytyjczyków, że nie byli oni podwójnymi agentami. Wkrótce uznano, że Krystynie „nie brakuje niczego poza przydziałem” i zaczęto szukać jej nowego zajęcia.

Kairskie noce

Krystyna spędziła w Kairze prawie trzy lata z przerwami. Na początku 1942 roku działała na miejscu pod dość jednoznacznym pseudonimem „Chętna”. Udzielając się towarzysko, miała zdobywać dla Brytyjczyków informacje, w tym o polskich sprawach i intrygach. Bezustannie otoczona wianuszkiem wielbicieli, do których należeli oficerowie, dyplomaci, a nawet przedstawiciele królewskich rodów, nie miała żadnych trudności z wykonywaniem swojego zadania. Tym bardziej, że Kair był wówczas siedliskiem rozpusty, do którego elity przybywały, by przeczekać wojnę, a żołnierze po żołd, broń i odrobinę rozrywki. Jeśli Krystyna naprawdę poznała osobiście Iana Fleminga (a nie jest to tylko jedna z legend, w jakie obrosła jej osoba), to mogło to mieć miejsce właśnie w Kairze. Wówczas twórca Jamesa Bonda mógł romansować z piękną agentką, nazywaną w dzieciństwie Vesperale, by później na jej podstawie stworzyć pierwszą „dziewczynę Bonda” – Vesper Lynd.

Ian Flemin i aktorka Eva Green, która zagrała Vesper Lynd w filmie "Casino Royal" z 2006 r.
fot. Mary Evans Picture Library/East News, M.G.M./MAIDMENT, JAY/Album/EAST NEWS

Krystynie szybko znudziło się jednak bycie „Chętną”. W listach do przyjaciół pisała, że usycha wśród młokosów traktujących wojnę jak zabawę. Była przygnębiona sytuacją w Polsce. Skarżyła się też na brak pracy i perspektyw na czynny udział w walce. Wskutek odrzuconych oświadczyn i romansów obydwu stron, ochłodziły się też jej relacje z Andrzejem, który ostatecznie opuścił Kair. Wkrótce także Krystyna miała wyrwać się z marazmu i wyruszyć na ostatnią wielką misję.

Licencja na szpiegowanie

Patrick Howarth, który został nowym zwierzchnikiem Krystyny, bardzo szybko zrozumiał, że chadzanie na przyjęcia na dłuższą metę jest dla niej udręką, a proponowana jej wielokrotnie praca biurowa to coś, na co jest uczulona od czasów pracy dla Fiata. Za cel wziął sobie przywrócenie jej do czynnej służby. Po latach miał żartować, że była to najbardziej pożyteczna rzecz, jaką zrobił podczas II wojny światowej.

W ciągu kilku miesięcy przeszkolono ją z łączności, szyfrowania morsem, posługiwania się materiałami wybuchowymi i bronią palną. Odbyła także kurs spadochronowy i otrzymała stopień oficerski w RAF-ie, by w razie pojmania traktowano ją jak jeńca wojennego, a nie jak szpiega. Strzelanie – obok prac biurowych, pływania, tańczenia, rowerów i dzieci – znalazło się na liście jej najmniej ulubionych rzeczy, jednak nóż bojowy i spadochron zdecydowanie przypadły jej do gustu. Pierwszą część szkolenia Krystyna odbyła w Afryce Północnej, następnie przerzucono ją do bazy SOE w Algierze, gdzie jako jedyna kobieta wśród szpiegów szlifowała zdobyte wcześniej umiejętności. Uczyła się też swojej nowej tożsamości i poznawała najdrobniejsze szczegóły życia we Francji, by nie dać się zdekonspirować.

Operacja „Dragoon”

Zniecierpliwiona ciągłą nauką, do której trzeba było zmuszać ją niczym małą, upartą dziewczynkę, wreszcie doczekała się nowego wyzwania. 7 lipca 1944 roku została zrzucona ze spadochronem w północnej Francji, by zasilić szeregi siatki „Dżokej” zarządzanej przez wybitnego agenta SOE, Francisa „Rogera” Cammaertsa. Była jedyną kobietą, która tego dnia wylądowała na płaskowyżu Vercors, wzbudzając sensację wśród francuskich górali jako „piękna, młoda komandoska”. Wyposażona w wykładany kauczukiem hełm, nóż bojowy, rewolwer, kapsułkę z cyjankiem, mapę na kawałku jedwabiu i podrobione francuskie dokumenty, jako Jacqueline Armand, pseudonim „Pauline”, rozpoczęła swoją misję we Francji.

Na miejscu pracowała jako kurierka, zajmowała się działalnością dywersyjną i podkopywała morale cudzoziemców wcielonych do niemieckiej armii. Miała też udawać żonę Francisa, co również potraktowała bardzo poważnie. Ich romans rozpoczął się tak, jak lubiła najbardziej – podczas bitwy o Vercors, kiedy oboje otarli się o śmierć.

W Vercors wciąż jeszcze walczono, kiedy „Pauline” i „Roger” dostali rozkaz, by udać się w stronę Alp i zacząć organizować partyzantów do pomocy przy operacji „Dragoon” (lądowaniu aliantów na południu Francji). Krystyna doskonale radziła sobie z tym zadaniem, a ponadto – przemawiając do wcielonych do Wehrmachtu Polaków w ich ojczystym języku – namówiła do dezercji dziesiątki mężczyzn, którzy nie tylko nie podjęli walk z aliantami, ale zasilili szeregi francuskiego ruchu oporu, kradnąc Niemcom broń i wyposażenie.

Najdzielniejsza z dzielnych

Jej dobrą passę przerwała wieść o aresztowaniu Francisa. Gestapo schwytało go podczas rutynowej kontroli w towarzystwie dwóch innych szpiegów. Po krótkim przesłuchaniu, skazano ich na śmierć. Nie czekając na pomoc i zgody zwierzchników, Krystyna wzięła sprawy w swoje ręce i pewnym krokiem wkroczyła do siedziby wroga, podając się za żonę Francisa, siostrzenicę marszałka Montgomery’ego i krewną lorda Vansittarta, a także brytyjską oficer. Zażądała uwolnienia ukochanego, kłamiąc, strasząc i przekupując na zmianę kolejne osoby, do których ją kierowano. Jej wielka odwaga w połączeniu z wizją rychłego wyzwolenia kraju i dwoma milionami francuskich franków pozwoliły ocalić „Rogera” i jego towarzyszy przed śmiercią. Ich sekretnego uwolnienia z więzienia dokonano na dwie godziny przed planowaną egzekucją.

Tego wieczoru wśród licznych zaszyfrowanych komunikatów BBC nadało wiadomość „Roger jest wolny, gratulacje dla Pauline”. Brytyjski generał Stawell we wniosku o odznaczenie dla Krystyny określił jej samodzielną akcję jako "jeden z najbardziej niezwykłych osobistych wyczynów w tej wojnie".

Wyzwalanie Francji odbywało się wśród okrzyków i wiwatów. Krystyna i Francis byli jednak w sentymentalnym nastroju. Wiedzieli, że oto kończy się ich wspólna historia i ich ścieżki się rozchodzą. Poza tym Krystyna nie miała ochoty świętować. W Polsce nadal toczyła się wojna. We wrześniu 1944 roku z poczuciem ulgi wracała do Londynu, by wyruszyć na swoją ostatnią misję do ojczyzny. Wojna zdążyła się jednak skończyć, zanim Brytyjczycy spełnili swoją obietnicę przerzucenia jej do kraju.

Chwała bohaterkom?

W kwietniu 1945 roku Krystyna otrzymała informację, że jej usługi nie są już potrzebne. Nie miała po co wracać do zdobytego przez komunistów kraju. Tym bardziej, że jako Christine Granville dysponowała jedynie brytyjskim paszportem. Gorzko przekonała się również, że nie ma też czego szukać w Londynie. Za swój heroiczny wkład w zwycięstwo nad nazistami otrzymała wprawdzie kilka medali i odznaczeń, jednak władze Wielkiej Brytanii nie były skłonne przyznać jej obywatelstwa. Brytyjska agentka o najdłuższym przebiegu służby była raz za razem odsyłana z kwitkiem, gdyż… nie spełniała wymogów formalnych. W efekcie nie mogła znaleźć żadnej godnej pracy w Anglii ani na podległych jej terytoriach. Poza tym była kobietą – a kobietom z jej historią i wykształceniem w najlepszym wypadku trafiała się praca za biurkiem.

Do końca 1945 roku miała otrzymywać połowę pensji, by mieć czas na „poukładanie swoich spraw”. Bez domu, bez pracy i – jak pisała w podaniach o obywatelstwo – bez narodowości, w liście do Johna Ropera, towarzysza broni z Francji, stwierdziła: – Naprawdę żałuję, że nie zginęłam podczas wojny.

Śmierć nadeszła nocą

Był późny, czerwcowy wieczór, kiedy Krystyna wróciła z kolacji z przyjaciółmi do hotelu Shelbourne w Kensington w Anglii. Mieszkała tam między rejsami statkami pasażerskimi, na których pracowała jako stewardessa na początku lat 50., by mieć z czego żyć. Następnego dnia rano miała wylecieć do Belgii, by spróbować wspólnego życia z Andrzejem Kowerskim. Szła po schodach, gdy usłyszała znajomy głos. Był to głos Dennisa Muldowneya – odtrąconego przez nią kolegi z pracy, który podawał się za jej kochanka i który prześladował ją od dłuższego czasu.

Zeszła do hotelowego hallu, by jeszcze raz przypomnieć mu, że nie chce mieć z nim nic wspólnego. Kiedy rzucił się na nią, przyciskając jej filigranowe ciało całą swoją siłą do ściany, nie szarpała się ani nie wyrywała. Być może dlatego nocny portier uznał, że nie dzieje się nic złego. Chwilę później Muldowney zadał tylko jeden szybki cios w jej klatkę piersiową, przebijając ubrania, skórę i serce. Krystyna krzyknęła, na korytarzu pojawili się hotelowi goście, portier odepchnął agresora, ale było już za późno. Krystyna Skarbek-Giżycka, znana w Wielkiej Brytanii jako Christine Granville, zmarła na miejscu 15 czerwca 1952 roku.

Szpieg, który kochał

Po jej śmierci odbył się uroczysty pogrzeb z właściwymi honorami. Pochowano ją w Londynie „na skrawku polskiej ziemi” jako Krystynę Skarbek-Giżycką, urodzoną 1 maja 1915 roku, co stanowiło osobliwy miks jej polskiej i brytyjskiej tożsamości. Kiedy prasa zaczęła rozpisywać się o jej burzliwym życiu – zarówno o bohaterskich czynach, jak i powodach, które doprowadziły zazdrosnego mężczyznę do ostateczności – pięciu oddanych jej mężczyzn (Andrzej Kowerski, Francis Cammaerts, Patrick Howarth, John Roper, i Michał Gradowski) postanowiło założyć „Towarzystwo Ochrony Pamięci Christine Granville”, by nikt nie mógł zszargać jej dobrego imienia. W efekcie pisano o niej tylko dobrze albo wcale. Pierwsza rzetelna i kompleksowa książka poświęcona wyczynom tej wybitnej bohaterki została spisana przez Clare Mulley w 2012 roku. W Polsce wydano ją rok później pod trywialnym tytułem „Kobieta szpieg” (oryginalny – „The Spy Who Loved: The Secrets and Lives of Christine Granville” – nawiązuje do bondowskiej powieści Fleminga).

Pogrzeb Krystyny Skarbek. Po lewej - Francis Cammaerts
fot. Len Cassingham/Daily Mail/R/EAST NEWS

16 września 2020 roku po wielu latach starań biografki Krystyny, organizacja English Heritage odsłoniła tzw. „blue plaque” – tablicę upamiętniającą polsko-brytyjską bohaterkę, na której znalazły się zarówno jej rodowe, jak i przyjęte nazwisko. „Błękitna tablica” została umieszczona na budynku dawnego Shelbourne Hotel (obecnie I Lexham Gardens Hotel) w Kensington , który był jej domem od 1949 roku po tragiczną śmierć z rąk prześladowcy w roku 1952.

Muldowney za zamordowanie Krystyny został skazany na śmierć przez powieszenie. Jego ostatnie słowa brzmiały podobno: zabić to posiąść na zawsze. Jednak ani on, ani nikt inny nie miał prawa twierdzić, że posiadał Krystynę – ani jej rodzina, ani mężowie, ani kochankowie, ani żaden kraj czy armia. Kochała swoich mężczyzn, kochała ojczyznę i kochała adrenalinę związaną z wojną, ale ponad wszystko i wszystkich kochała wolność. Jak puentuje swoją książkę Clare Mulley – "umiłowanie wolności było podstawową namiętnością Christine: w miłości, w polityce i w życiu w jego najszerszym sensie".

logo Tu się dzieje