"Na pierwszej matematyce jesteśmy martwi". Wymęczony, niewyspany, głodny. Tak wygląda polski uczeń
Uczniowie po trzech miesiącach roku szkolnego: - Nie mamy czasu, nie mamy siły. Co czują? - Chroniczne zmęczenie, ciągły stres. Marzą o tym, czego wcześniej nienawidzili: chociaż parę dni nauki zdalnej.

Magdę budzik brutalnie budzi o 5.30. Chociaż lekcje zaczyna o 8.20, musi doliczyć czas na dojazd. Mieszka pod Łaskiem, 40 km od Łodzi, gdzie teraz chodzi do liceum. Pół godziny jedzie pociągiem, potem 20 minut tramwajem. Poniedziałek zaczyna dwoma hiszpańskimi. Potem dwa wuefy, a po nich: fizyka, chemia, na końcu matematyka. - Czy ktoś jeszcze myśli na matematyce? Nie da się - odpowiada.
Kończy niby standardowo - o 15.35. Zanim dotrze jednak do domu, jest 17. Daje sobie pół godziny na zjedzenie obiadu i siada do matematyki. Zazwyczaj czeka na nią kilkanaście zadań. Schodzi jej do 19. Potem przygotowuje się do kartkówek, klasówek, np. w przyszłym tygodniu zapowiedziano jej cztery sprawdziany i dwie kartkówki. - Nauczyciele chcą mieć co najmniej po trzy oceny, gdybyśmy wylądowali na zdalnych lekcjach - tłumaczy mi.
Izolatorium zamiast sklepiku
Kiedyś Magda chodziła na treningi z siatkówki i na angielski. Gdy zaczęło się liceum, musiała zrezygnować. - Nie wyrabiałam czasowo – mówi. Teraz zapisała się tylko na dodatkowy hiszpański i co tydzień ustala sobie termin w zależności od tego, ile ma pracy. Najczęściej hiszpański ląduje w soboty. Tygodniowo Magda ma 34 godziny szkolnych przedmiotów. W zeszłym roku chodziła jeszcze na religię, teraz się wypisała. - Też oszczędność czasu - tłumaczy. - I nauczyciel nie zachęcał – stwierdza. Przez brak czasu większość odpuściła sobie też olimpiady i konkursy.
We wtorek Magda wstaje o 7, zaczyna o 9. Wtorki lubi, bo są luźniejsze. Kończy o 13.45, więc czasem spotyka się ze znajomymi. - Wszystko zależy od tego, jak wygląda następny dzień - zaznacza. Najczęściej wraca do domu prosto po szkole i się uczy. Wieczorem ze znajomymi łączy się online, ogląda z nimi w ten sposób serial, gra. - To też zależy od tego, co dzieje się w środę - przypomina.
W środę ma sześć rozszerzeń. Zaczyna o 8 dwiema godzinami biologii, dwiema chemiami (uczy się w klasie biologiczno-chemicznej) i matematyką. - Na matematyce już odpływamy - nie ukrywa licealistka. A na klasę czeka jeszcze polski i geografia. - Nauczyciel od geografii jest wyrozumiały i czasem skraca lekcje. Widzi, że jesteśmy zmęczeni – opowiada Magda.
Na przerwach sale są otwarte, więc jest chociaż gdzie usiąść, zjeść. Tylko sklepiku, gdzie młodzież zazwyczaj zaopatrywała się w kanapki, owoce, już nie ma. Został zamieniony w izolatorium. Licealistom został automat z kawą, batonami i wyjście (ale tylko dla pełnoletnich uczniów) na 20-minutowej przerwie do sklepu. W klasach są też czajniki, więc niektórzy robią sobie na szybko makaron z torebki, zupkę z proszku. - Zdarzają się dni, że pierwszy mój posiłek to obiad o 17. Przed klasówkami, kartkówkami coś powtarzam, jestem już tak skupiona, że zapominam o jedzeniu. Poza tym pośpiech, stres - żołądek mam zaciśnięty - przyznaje Magda.
W środę lekcje kończy o 15.35, wraca o 17. - Jest ciężko, ale czasem jeszcze muszę usiąść do lekcji – mówi, lekko ziewając (właśnie w środę po godz. 20 rozmawiamy). Zazwyczaj ok. północy, pierwszej idzie spać. Czwartek ma znów luźniejszy. - Ale tragiczny pod względem ułożenia - od razu dodaje. Zaczyna dopiero o 12. Kiedy ma na rano, rodzice jadąc do pracy, podwożą ją na pociąg. W czwartki musi radzić sobie sama, więc i tak z domu wychodzi o 10, żeby dojechać na dworzec. - Piątek to kolejny świetny dzień - mówi z sarkazmem, bo w czwartek kończy biologią o 16, a piątki zaczyna o 7.20 – też biologią.
Jak Magda śpi pięć godzin, to jest dobrze. Po ciężkim tygodniu zdarza się, że w piątek zasypia o 22, a w sobotę wstaje o 12. I siada do lekcji. Uzupełnia notatki, robi projekty grupowe, uczy się na sprawdziany z biologii, chemii. Średnio zajmuje jej to po trzy, cztery godziny w sobotę i w niedzielę. - Co czuję po tych trzech miesiącach szkoły? Chroniczne zmęczenie, ciągły stres - stwierdza. Zła jest, że zapomina już, co jest na kiedy, jaki sprawdzian, jaki projekt, jaka praca domowa. - Wyczekuję zdalnego - nie ukrywa. Marzy jej się tydzień lekcji online, albo chociaż jeden, dwa dni kwarantanny. Żeby zmienić rytm, odpocząć, wyspać się.
Netflix, żeby wyłączyć myślenie
Budzik Kacpra, licealisty z trzeciej klasy, w poniedziałki dzwoni o 6.50. Gdyby Kacper chodził na pierwszą godzinę lekcyjną, czyli polski (jest olimpijczykiem, więc ma indywidualny tok nauczania z tego przedmiotu i nie uczy się z całą klasą) pobudkę miałby jakieś 50 minut wcześniej.
Lekcje zaczyna o 8.20, ale trzeba doliczyć dojazd. - Jeśli mówi się o wykluczeniu komunikacyjnym, to ja mam z nim do czynienia – stwierdza. Kacper mieszka na obrzeżach Lublina, do szkoły chodzi w centrum. Po drodze ma przesiadkę, autobusy jeżdżą okrężnymi trasami. Godzinę drogi w jedną stronę, godzinę w drugą trzeba liczyć.
Szkołę kończy o 12, w domu jest po 13. Obiad, pierwsze prace domowe i o 17.30 zaczyna korepetycje z angielskiego, zdalnie. To był plus, bo nie musi już nigdzie dojeżdżać. Potem, czyli po 19, znów bierze się za lekcje. Uczy się na kartkówki, sprawdziany. - Jak nie mam za dużo do szkoły, to wyciągam filozofię i cieszę się, że mam chwilę, żeby nadrobić materiał - mówi. Kacper przygotowuje się do olimpiady z filozofii.
Książki odkłada o 21. - I leżę bez ruchu – odpowiada na pytanie, jak odpoczywa. - Wrażenia z całego dnia mocno na mnie oddziałują, nawet jak się nic nie dzieje szczególnego. Czuję się przebodźcowany – wyjaśnia. Czasami, żeby wyłączyć myślenie, ogląda coś głupiego albo przegląda Netflixa. - Tak wygląda mój wolny czas - podsumowuje. Poniedziałek jest jego najlepszym dniem.
Sen czy jedzenie
We wtorek Kacper może pospać dłużej, do 7.40, do szkoły ma na 9.10 (gdyby miał polski - na 8.20). W środku ma jedno okienko, bo nie chodzi na religię, ale skutecznie wypełnia je sobie zajęciami z filozofii. Ostatni dzwonek oznajmiający koniec lekcji dzwoni o 15.30. Jeśli Kacper ma siłę, to zostaje na SKS z koszykówki. Wtedy wraca do domu przed 18, czyli po około 10 godzinach. Znów praca domowa, nauka. - Przed snem, około 22.30, przeglądam wiadomości, czytam coś, żeby całkiem nie zgłupieć. Próbowałem się przestawić, żeby chodzić spać wcześniej, ale nie udaje mi się - tłumaczy.
Przez rok Kacper chorował na bezsenność. Dziś mówi mi o tym wprost: szkoła przyczyniła się do tego. - Nie chodziło o to, że krótko spałem. Stresowałem się, że się nie wyśpię i przez to nie będę mógł się skoncentrować na lekcjach, więc jeszcze bardziej się stresowałem i nie mogłem zasnąć. Wpadłem w spiralę - opowiada. Teraz śpi średnio sześć godzin, w weekendy odsypia. - Tylko to krótkotrwały sposób na poradzenie sobie z brakiem snu - dodaje.
W środę Kacper ma na 7.30. To jeden z dni wyborów: trzeba wybrać między jedzeniem a spaniem. - Ja wybieram śniadanie, wstaję o 6, żeby zjeść, wypić herbatę, ale ludzie z klasy wolą spać dłużej. Wstają, ubierają się, wychodzą. Nieraz przez cały dzień nic nie jedzą, dopiero po powrocie do domu, czyli ok. 16 - opowiada. W liceum Kacpra nie ma stołówki, barku. Jak ktoś chce coś zjeść, a nie przygotował sobie jedzenia w domu, to w 15 minut, bo tyle trwa najdłuższa przerwa, musi się wyrobić z pójściem do sklepu i zjedzeniem czegoś.
W środę Kacper co prawda kończy wcześniej, bo o 13, ale tego dnia bardzo nie lubi. - Mam jedną użyteczną lekcje, matematykę. Na pozostałych tracę czas – wyjaśnia. Mowa np. o nierozszerzonym angielskim czy przedmiotach, których Kacper nie zdaje na maturze. W domu ma zajęcia dodatkowe z angielskiego rozszerzonego - od 18.30 do 20. Między szkołą a korepetycjami uczy się, odrabia lekcje. Jeśli ma sprawdzian, to siada do książek jeszcze po angielskim.
Średnio w tygodniu ma dwa sprawdziany i dwie kartkówki - zdecydowanie więcej niż przed lekcjami zdalnymi. - Mieliśmy diagnozy z polskiego, matematyki i widać było braki, więc z jednej strony nauczyciele chcą nadrobić, z drugiej strony chcą zdążyć przed ewentualnym kolejnym przejściem na online - tłumaczy.
Nadrabianie, nadrabianie
Czwartek zaczyna trzema matematykami, znów od 7.30. - Nauczycielka ma świetny humor, dużo energii, pasji. My jakoś nie podzielamy jej entuzjazmu - nie kryje ironii Kacper. - Na pierwszej matematyce jesteśmy martwi - dodaje. Do tego czuć atmosferę znużenia i zmęczenia po pierwszej części tygodnia. - Dostaję proste zadanie i mam z nim problem. Robię głupie błędy, to najbardziej mnie frustruje - mówi ze złością w głosie. Kacper ożywia się na dłuższej przerwie (od 9.55 do 10.10), biegnie wtedy do Żabki, kupuje kawę.
- Po trzech matematykach, żeby nie było zbyt łatwo, mamy fizykę - dodaje. Ze szkoły wychodzi o 14.30 i staje przed wyzwaniem organizacyjnym: o 15.15 ma psychologa w innej dzielnicy miasta. - Mam 45 minut, żeby dojechać, czasem się spóźniam - mówi. Z godzinnej terapii czasem odbiera go mama, więc w domu jest wcześniej, ok. 17. - Nie wszyscy mówią o tym na głos, ale psycholog to punkt w planie wielu uczniów. Nieprzypadkowo często zaczynają chodzić na terapię we wrześniu, w październiku - stwierdza Kacper.
Piątek jest już górki. Co prawda znów zaczyna o 7.30 i znów matematyką, ale kończy o 11 (gdyby chodził na polski, kończyłby o 13). Może więc wrócić do domu i spokojnie uczyć się swojej filozofii. - Wczesnym wieczorem kończy mi się możliwość uczenia się czegokolwiek, padam – stwierdza. A dla Kacpra to nie koniec roboczego tygodnia. - Do klasówek nie da się uczyć od poniedziałku do piątku. Trzeba siąść kilka razy, powtórzyć. Poza tym sprawdziany z matematyki mamy najczęściej w poniedziałek, więc weekend i tak trzeba zarezerwować na naukę - tłumaczy.
W sobotę i w niedzielę przy książkach spędza po ok. pięć godzin. - Nie mam czasu i nie mam siły - podsumowuje trzy miesiące roku szkolnego. - Kiedy krótko śpię, jem w biegu, spędzam w autobusach dwie godziny dziennie, jestem zmęczony, trudno mi się rozwijać tak, jakbym chciał - mówi i z niemałą tęsknotą wspomina wakacje. Wtedy dopiero się uczy, czyta ciekawe książki. Czuje się lepiej, jest pełny energii. - Szkoła mi to zabiera, przeszkadza, dlatego od semestru letniego idę na edukację domową - zdecydował. Dyrekcja wyraziła już zgodę, wychowawczyni przyznała, że rozumie jego decyzję.
Leżę i mam wyrzuty sumienia
Pociągiem Karolina jedzie jakieś 20 minut (mieszka 20 km od Warszawy), ale trzeba jeszcze dojść na dworzec, dojść do szkoły, więc zazwyczaj wstaje przed 7. Poniedziałki są najgorsze. Dzień zaczyna o 6, lekcje o 8.15. Z liceum (uczy się w drugiej klasie) wychodzi o 15.45 i się zaczyna. Szybko przenosi się do domu, uczy się już w pociągu, bo o 17.45 ma niemiecki - zdalnie - do 19.30. Potem - znów - szybko ubiera się i biegnie na angielski - już stacjonarnie - na 19.30. Wraca po 21 i nieraz siada jeszcze do lekcji.
Tłumaczy sobie, że sama jest sobie winna, bo nie jest dobra w odpoczywaniu. - Jak po prostu leżę, to mam wyrzuty sumienia, że robię coś dla siebie. Trudno mi usiąść i bez poczucia winy czytać książkę. Niby to nie jest marnowanie czasu, ale tak czuję - opowiada. W tamtym roku ćwiczyła jogę, teraz nie ma siły, nastroju. Gdy było cieplej, wychodziła na rolki. Teraz, żeby zresetować trochę głowę, włącza YouTube’a.
We wtorki o 8 rano jej klasa ma polski. Karolina jest olimpijką, więc ma indywidualny tok i na lekcje ze wszystkimi nie chodzi. Idzie za to na zajęcia na Wydział Polonistyki UW. Jak mówi: z pasji, nie z przymusu. - Chyba, że jestem nieżywa po poniedziałku, to na wydział nie idę, nie ma sensu - mówi.
Lekcje kończy o 15.45 i znów staje przed logistycznym wyzwaniem: na 16 musi się dostać na Stare Miasto na dodatkowe zajęcia z historii sztuki. W 15 minut nie da się tego zrobić, więc zwykle się spóźnia. Wychodzi o 18.30, w domu jest po 19. Zazwyczaj zasypia przed północą.
W środę zaczyna później, bo o 9, wystarczy więc nastawić budzik na 7. - Ale lubię wstać wcześniej, żeby na spokojnie wypić kawę – opowiada. To jej krótki czas dla siebie. Potem czekają na nią lekcje do 15.45 i powtórka z poniedziałku. Czyli niemiecki od 17.45 do 19.15 i nauka. - Ile czasu spędzam nad książkami? Wszystko zależy od tygodnia – stwierdza. Policzyła dokładnie za to, ile ma lekcji w szkole: tygodniowo wyszło jej 40. Jak etat. - Chodzę jeszcze na łacinę, która jest dodatkowa – odpowiada, widząc moje zdziwienie.
Łacinę ma w czwartki, dlatego ma dziewięć lekcji - od 8 do 16.35. Po szkole biegnie na zajęcia o 19.30 z filozofii. - Chciałabym, żeby to nie było odebrane jako daremne żale typu: jaki to świat jest niedobry i zły, bo robię tyle rzeczy. Po prostu najwięcej czasu zabiera mi szkoła i to często nieproduktywnie. Bez przełożenia na wiedzę, to mnie irytuje. To, że po szkole robię inne rzeczy, to jest mój wybór – zaznacza od razu.
W czwartki w domu zjawia się po 21, bywa ciężko ale jak ma coś do zrobienia albo do nauczenia na piątek, to chociaż pół godziny stara się temu poświęcić. - Po 12 lekcjach mało kto ma siłę - przyznaje.
Pracownik fabryki z XIX wieku
Jak piątki będą wyglądały? Karolina nigdy nie wie. W szkole ma tylko cztery lekcje, kończy przed 12 (gdyby miała polski, kończyłabym dwie godziny później). Idzie więc do fundacji opiekującej się dziećmi z dysfunkcyjnych rodzin. Czasem Karolina pomoże odrobić maluchom lekcje, czasem pobawi się z nimi. Wychodzi zazwyczaj po 16 na spotkanie dotyczące sztuki nowoczesnej. Czasami w ramach tych warsztatów idzie do muzeum, galerii. Wieczorem zdarza jej się jeszcze pójść do teatru.
W soboty stara się robić coś dla siebie. Ogląda film, idzie do lasu, w niedzielę spotyka się ze znajomymi, z którymi nie miała czasu spotkać się w tygodniu. Chociaż, gdy dłużej się zastanawia, to dodaje, że większość weekendu wypełnia jej jednak nauka. Albo myślenie o nauce. Prac domowych nie ma zwykle dużo, ale trzeba przygotować różne projekty, a na początku tygodnia zwykle ma sprawdziany z najbardziej wymagających, bo rozszerzonych przedmiotów, jak historia i wiedza o społeczeństwie.
I ktoś mógłby pomyśleć, że jej tydzień dlatego tak wygląda, bo to z pewnością piątkowa uczennica. - Jeszcze w pierwszej klasie mogłam o sobie tak powiedzieć, ale teraz wymagania są takie, że nauczenie się wszystkiego jest niemożliwe. Wpadają mi dwójki, trójki - przyznaje. Chociaż bierze np. udział w olimpiadzie filozoficznej. - Do końca miesiąca muszę oddać pracę i jeszcze jej nie zaczęłam - nie ukrywa. Skończy się na tym, że na tydzień odpuści szkołę, żeby się przygotować. - I to jest pojmowane jako coś normalnego: ludzie nie chodzą do szkoły, żeby przygotować się do czegoś, co jest przecież elementem szkoły. Powinno być na odwrót - nie kryje rozżalenia.
Nienormalne jest też to, że nie udaje jej się przesypiać sześciu godzin, chociaż bardzo by chciała. Do tego trzeba wybierać: spanie czy jedzenie. To też nie jest normalne. - Bez jedzenia w ciągu dnia nie wytrzymam, więc wstaję wcześniej na śniadanie, potem kupuję ciastko, kanapkę. Chociaż nie zawsze jest czas – mówi. W przerwach – najdłuższa trwa 20 minut - trzeba się douczyć, powtórzyć przed sprawdzianem, a nie stać w kolejce w bufecie.
Karolinie przypomina się jeszcze jedna nienormalność. - Niedawno brałam udział w spotkaniach humanistycznych w ramach Krajowego Funduszu na Rzecz Dzieci. Chodziliśmy po muzeach, galeriach, spotykaliśmy się z naukowcami, ekspertami. Nauczyłam się więcej niż przez kilka miesięcy w szkole - mówi. - Nie powiem, że trzeba poprawić daną rzecz w szkole i będzie lepiej. Jeśli funkcjonujemy w systemie, który miał przygotować pracownika fabryki w XIX wieku, to trzeba zmienić cały system - stwierdza.
Na razie szykuje jej się kolejny tydzień-porażka i kumulacja sprawdzianów i kartkówek. Karolina doliczyła się pięciu. Spisuje wszystko do planera, żeby się nie pogubić, ale ostatnio nawet na to nie miała czasu.
Podwójny rocznik, bufetu nie będzie
Jeśli Weronika, licealistka z Lublina, jedzie autobusem do szkoły, to w poniedziałki wstaje o 5.30, jeśli zabiera się z koleżanką autem – łapie dodatkowe pół godziny snu. Lekcje zaczyna 7.30 matematyką. - Klasa żyje pół na pół, dużo osób się spóźnia - opowiada. Dodatkowo poranne przerwy są pięciominutowe, więc rozbudzić się na nich nie da. Gdzieś od trzeciej godziny lekcyjnej klasa zaczyna jakoś funkcjonować.
Ostatni dzwonek dla Weroniki dzwoni o 14.30, ale licealistka nie wraca do domu. Szkoda czasu. Idzie do kawiarni. Ma dwie stałe, bo w szkole nie ma miejsca. Uczy się i czeka na dodatkowy angielski o 17.30. Kończy o 19, w domu jest przed 20, po 12 godzinach. - Czasami coś zjem, ale zazwyczaj siadam do nauki, bo we wtorek mam dwa rozszerzenia - mówi. Weronika chodzi do klasy humanistycznej. Działa też w samorządzie uczniowskim, więc jeśli ma mniej nauki, to zajmuje się sprawami organizacyjnymi.
Jako członkini samorządu chciała nawet zorganizować w szkole salkę z mikrofalówką, czajnikiem. Żeby było gdzie usiąść, zjeść między lekcjami, w okienkach. - Na tym etapie, kiedy jest podwójny rocznik, nie ma wolnych sal - usłyszała od dyrekcji. Uczniom zostaje więc wyjście na szybką kawę i drożdżówkę do sklepu. - Na szczęście mamy cztery sklepy w pobliżu, to nie ma aż takich kolejek - mówi. Połowa jej znajomych nie je śniadań, między lekcjami też czasem nie jedzą. - Coś słodkiego, jogurt, energetyk, kawa - to najczęstsze posiłki Weroniki w szkole.
Jem tosta, nakładam bluzę i idę
We wtorki Weronika budzik nastawia na 7. Pierwszą lekcje ma o 8.20. Kończy o 15.25. Raz na miesiąc wychodzi w ten dzień ze znajomymi. Rzadko, bo w tygodniu stara się robić jak najwięcej. Np. teraz (erka do swoich notatek) musi przygotować się do sprawdzianu z matematyki, fizyki, biologii, przeczytać „Potop” i napisać wypracowanie z polskiego. Do tego dochodzi codzienna praca domowa z matematyki. Z historii, WOS-u ćwiczeń do domu nauczyciele nie zadają, ale trzeba się przygotować do odpowiedzi. - Ale z fizyki mamy np. prace domowe, chociaż jestem w klasie humanistycznej - mówi z irytacją.
Weronika kładzie się spać o północy. Kiedyś zasypiała wcześniej i wstawała rano, żeby się pouczyć. Teraz nie może wrócić do tego rytmu.
Środa mija jej błyskawicznie. Zaczyna się lekcjami o 7.30, kończy 14.35. Znów czeka na nią nauka w kawiarni, angielski od 16, powrót do domu o 18 i ciąg dalszy nauki. Czwartek jest jeszcze intensywniejszy. Weronika ma na 8.20, kończy o 14.35, ale potem zagląda na chwilę na spotkanie gazety szkolnej. Spotkania trwają nieraz do 19, ale przed 16 Weronika musi wyjść - ma wizytę u psychologa. Ok. 17.30 jest w domu i siada do książek.
Piątek zaczyna znienawidzoną fizyką o 7.30. Po szkole o 13.40 Weronika idzie coś zjeść na miasto (bo w szkole nie ma gdzie) i wraca na 16 na spotkanie klubu debat. - To już jest dla mnie rozrywka - tłumaczy. Spotkanie trwa zazwyczaj do 18. Wieczór Weronika rezerwuje dla znajomych. To dla niej forma odpoczynku. - Pod koniec semestru zazwyczaj nikt się nie chce spotykać, bo nikt nie ma czasu - dodaje.
Weekend zaczyna od sprzątania. Po całym tygodniu nauki zbiera kubki z resztkami herbaty z biurka, talerze po owocach. Chyba, że ma wyjazd na turniej debat. To zazwyczaj raz, dwa razy w miesiącu. - Wtedy mam wyjęty cały weekend, więc w tygodniu muszę nadrobić, uczyć się wieczorami, rano – mówi. Jeśli nie wyjeżdża, zazwyczaj odrabia pracę domową z matematyki, pisze wypracowania na polski, a potem w ramach pracy w samorządzie organizuje eventy szkolne, konkursy.
- Jestem przemęczona - przyznaje. - Wpadłam w rutynę. We wrześniu było trudno wrócić do rytmu szkolnego, ale wtedy jeszcze starałam się, żeby zrobić sobie lepsze śniadanie, zadbać o siebie. Teraz jem szybko tosta, nakładam bluzę i idę. Jak widzę, że się spóźnię, to się tak nie przejmuję. Odpuszczam. Na lekcjach często przysypiam. Czuję, że nie rozwijam tych kompetencji, na których mi zależy, jak komunikacja, współpraca. Nie mam czasu dla siebie, szkoła zabiera mi ten czas - mówi.
Weronika doskonale już zna ten stan. Miała tak w ósmej klasie, kiedy jej rocznik jako pierwszy podchodził do egzaminu ósmoklasisty po reformie edukacji. - Stres, napięcie, mówienie cały czas o egzaminie - wspomina. I odliczanie do wakacji, do świąt, do weekendu. Tak jak teraz. - Trochę mam dość - mówi i znów odlicza i planuje: w weekend czeka ją nauka na sprawdzian z biologii i wypracowanie z polskiego. W przyszłym roku, po wakacjach, pewnie korepetycje z wosu i z matematyki przed maturą.
To przerosło nasze wyobrażenia
dr Aleksandra Lewandowska, konsultant krajowy w dziedzinie psychiatrii dzieci i młodzieży, ordynatorka oddziału psychiatrycznego dla dzieci w Szpitalu im. Babińskiego w Łodzi: - Od dzieci, nastolatków często słyszę jeden komunikat: nie mam siły. Mówią to albo ze złością, albo ze łzami w oczach albo z lękiem. I oni wcale nie wyolbrzymiają.
Wszyscy jesteśmy zmęczeni miesiącami pandemii, przeżywanym napięciem, niepokojem, różnego rodzaju kryzysami, większość z nas doświadczyła żałoby po stracie bliskich. Uczniowie też się z tym mierzyli. Braliśmy pod uwagę to, że po powrocie do szkół będzie trudna sytuacja, ale to co się dzieje, przerosło nasze wyobrażenia. Oddziały psychiatrii dziecięco-młodzieżowej zawsze były przeciążone, ale teraz liczba zgłaszających się pacjentów do szpitali i poradni w całym kraju wzrosła średnio o 30 proc. Przykład z mojego szpitala: na oddziale młodzieżowym mieliśmy zakontraktowanych 15 łóżek, jest 37 pacjentów.
Jeszcze przed pandemią uczniowie zwracali uwagę na to, że czują się przeciążeni. Ile razy słyszałam, jak mówili, że mają poczucie, jakby pracowali na dwóch etatach. Teraz musieli ponownie przejść proces adaptacji do nauki stacjonarnej i cały czas do końca nie wiedzą, czy i kiedy wrócą do nauki zdalnej, hybrydowej. Do tego nauczyciele pędzą z materiałem, nie zawsze odpowiednio motywując dzieci czy nastolatków.
Jeśli głównie bazujemy na strachu, bo uczniowie słyszą: nie zdacie egzaminu ósmoklasisty, nie poradzicie sobie z maturą, to takie komunikaty nie motywują. Wręcz odwrotnie. Absolutnie za mało w szkołach jest wzmocnień pozytywnych. Dzieci się boją, a w stresie nie zapamiętujemy dobrze, nie odtwarzamy odpowiednio informacji, nie koncentrujemy się właściwie.
Chroniczne zmęczenie - mówi o tym 100 proc. naszych pacjentów. Dokładnie to samo słyszymy od uczniów, którzy nie są - jeszcze - pod opieką psychologów. Ostatnio rozmawiałam z nastolatkiem z technikum. Martwił się, że ma problemy z koncentracją, bo jak wraca po szkole, to ciągle chce mu się spać. Robi wszystko, żeby nie mieć drzemki, bo zamiast 15 minut zasypia na godzinę i potem boi się, że nie wyrobi się z pracą domową, nauką. Pytał, czy to jest normalne. Mówił to nastolatek, który wstaje o 5 rano, żeby dojechać do szkoły, potem średnio spędza w niej siedem, osiem godzin, a po powrocie do domu znów siada do lekcji. Tak, ma prawo być zmęczony!
Na współczesne warunki i świat osiem godzin snu dla nastolatka to podstawa, a najczęściej słyszę o pięciu, sześciu godzinach. To jest za mało, żeby układ nerwowy rozwijał się prawidłowo. Nastolatek potrzebuje odpowiedniej ilości snu, pożywienia, nawodnienia organizmu, czyli dbałości o siebie samego.
Dzieci poddawane są presji, dostają społeczny przekaz, że oceny, osiągnięcia szkolne gwarantują „sukces”. Część ludzi w to wierzy i potem powtarza uczniom: zobaczysz, pójdziesz kopać rowy, jak nie zdasz. Po pierwsze umniejszamy w ten sposób pracę drugiego człowieka, a po drugie brakuje edukacji dotyczącej uważności na siebie, rozpoznawania swoich emocji, potrzeb, rozwijającej umiejętności społeczne. A gdy słyszę, że dziecko czy nastolatek z połowy przedmiotów chodzi na korepetycje, to pojawia się pytanie: jaką rolę w takim razie spełnia szkoła?
Za lękiem, poczuciem bezsilności, bezradności wiele się kryje. Miałam np. pacjentkę, licealistkę, u której kryzys wiązał się z lękiem przed odrzuceniem. Oceniała siebie i innych przez pryzmat ocen, osiągnięć. Niektórzy tak funkcjonują całe życie szkolne, idą na studia, do pracy i z tym się nie konfrontują. Najczęściej punktem zwrotnym jest jakiś kryzys. Wtedy pojawiają się pytania, które zadają sobie też młodzi ludzie: po co mi to wszystko, nie chcę już, dokąd to zmierza. Inna pacjentka, licealistka, ostatnio powiedziała mi: mam piątki, szóstki, olimpiady, ale boję się życia. Czuję, że sobie nie dam rady, nie wiem, jak żyć.
Co powiedzieć takim uczniom? To często długa praca. Jedna rozmowa nie wystarcza, w większości przypadków potrzebna jest opieka psychoterapeuty. Jak mam zastrzeżenia do tego, co się dzieje w szkole wobec ucznia, to sama od razu interweniuję. W sytuacjach związanych z bezsilnością wobec systemu, tłumaczę pacjentom, ich opiekunom że na ten moment nie możemy go zmienić, ale absolutnie nie odraczajmy dbania o siebie.
Od dzieci słyszę jeszcze: dlaczego dorośli nas nie słuchają? I sama często to pytanie zadaję, dlaczego my dorośli nie słuchamy naszych dzieci?!. Gdybyśmy to robili, to naprawdę uniknęlibyśmy większości problemów, z jakimi mierzą się młodzi ludzie. Te dzieciaki to fundament naszego społeczeństwa, jeśli o nie zadbamy, to tak będzie w przyszłości wyglądać nasze społeczeństwo: zmęczone, bez gotowości zadbania o siebie i drugiego człowieka, pełne lęku, niepokoju. Co jeszcze dzieci mają zrobić, powiedzieć, żebyśmy zrozumieli, że jest im źle?
Zmieniłam niektóre imiona uczniów
RadioZET.pl