Obserwuj w Google News

Po powrocie do szkół dzieci nie wychodzą z gabinetów psychologów. Rośnie szkolna fobia

10 min. czytania
14.09.2021 14:07
Zareaguj Reakcja

Ból brzucha, głowy, osłabienie. Przyjeżdża więc rodzic i zabiera dziecko do lekarza. Okazuje się, że jest zdrowe. Fizycznie, bo psychicznie jest dużo gorzej. Takich sytuacji w szkołach we wrześniu nie brakuje. - Po pierwszej euforii, rośnie strach - oceniają nauczyciele.

Powrót do szkół
fot. JACEK DOMINSKI/REPORTER

U Magdy, siódmoklasistki, zaczęło się od płaczu. Płakała, że nie zdąży odrobić lekcji, że nie zdąży się wszystkiego nauczyć. Gorzej spała, coraz później się kładła, a rano od razu wstawała na równe nogi i brała się za pakowanie torby.

- Tłumaczyliśmy z żoną, że da radę, że przecież nie ma zaległości, że dobrze jej idzie, ale za chwilę było to samo – opowiada Bartek z Lublina, tata siódmoklasistki. W końcu zapisali Magdę do psychologa.

Piotrek, w przeciwieństwie do starszego brata, zawsze był trochę wycofany. Spotykał się z kolegami od czasu do czasu na rower, ale pasjonował się informatyką i to z komputerem spędzał większość dnia. A w pandemii już szczególnie. Nieraz siedział do drugiej, trzeciej w nocy.

- Starszy syn marzył o powrocie do szkoły, ale o dziwo Piotrek w wakacje twierdził, że też chce już wrócić. Chociaż lekcje zdalne mu pasowały – opowiada Justyna, mama ósmoklasisty z Kielc.

Po pierwszych dniach euforii zapał minął. Gdy Piotrek wracał ze szkoły, zamykał się w pokoju. Ostatnio stwierdził, że wróciłby znowu przed laptopa.

- Zaczyna się dziać coś niedobrego – stwierdza Bogusław Olejniczak, dyrektor XI LO w Łodzi, który podobne sytuacje obserwuje od kilku dni u siebie w szkole. Np. uczeń zgłosił, że się źle czuje, boli go brzuch.

- Przyjechała mama, zabrała go do lekarza. Ten nie stwierdził żadnej somatycznej przyczyny, ale dziecko nie udawało złego samopoczucia – opowiada. To nie jedyny taki przypadek.

- Jakby uczniowie nie mogli wdrożyć się do szkoły – tłumaczy Olejniczak. I z obawami, ale stwierdza: narasta szkolna fobia.

Nauka zdalna i gorsze samopoczucie

Ta historia zaczyna się jednak wcześniej. W czasie pierwszego lockdownu, czyli wiosną 2020 prawie 50 proc. uczniów oceniło, że czuło się gorzej lub o wiele gorzej niż przed pandemią. Prawie jedna trzecia często lub cały czas odczuwała smutek (28,9 proc.), przygnębienie (28,4 proc.). To wyniki badań „Zdalne nauczanie a adaptacja do warunków społecznych w czasie epidemii koronawirusa” zorganizowanego przez Polskie Towarzystwo Edukacji Medialnej, Fundację Orange i Fundację „Dbam o mój z@sięg”. Z kolei według raportu fundacji „Dajemy dzieciom siłę” z września 2020, co trzecia osoba biorąca udział w badaniu oceniła negatywnie zmiany w życiu, które wywołała pandemia. Co trzeci respondent uznał także, że jego samopoczucie pogorszyło się. Na koniec jeszcze raport przeprowadzony w marcu 2021 (czyli w czasie trzeciego lockdownu) przez inicjatywę Szkoła 2.0, który wskazał, że u 38 proc. uczniów samopoczucie w czasie nauczania zdalnego pogorszyło się. Im starszy uczeń tym było gorzej.

To wszystko w pewnym sensie nie jest nowością, bo jeszcze na długo przed pandemią i zamknięciem w domach z kondycją psychiczną dzieci źle się działo. Widać to było po kolejkach do psychiatrów, psychologów, a przede wszystkich po dramatycznych statystykach, z których wynikało, że samobójstwa to druga przyczyna zgonów wśród nastolatków w Polsce. Terapeuci szacowali, że co piąte dziecko może mieć stany depresyjne, a ok. 700 tys. dzieci może potrzebować wsparcia specjalisty na którymś etapie życia (z 7 mln dzieci w Polsce).

I z tym wszystkim uczniowie wrócili teraz do szkół.

Po powrocie do szkół stres, zmęczenie, strach

- Co zaglądam do naszej szkolnej psycholog to siedzi i „spowiada” – opowiada Olejniczak.

Do Joanny Poprawskiej, psycholożki z XI LO, licealiści zaglądali od pierwszego dnia szkoły. Wtedy jeszcze w dobrym nastawieniu, nieraz po prostu się przywitać. Teraz, jak mówi, zaczęła się dziwna nerwówka.

Bo wyraźnie widzi, że nastolatek chce iść do szkoły, ale w momencie przekroczenia progu budynku zaczyna się ból brzucha, głowy, osłabienie i stres.

- Jedna wielka ambiwalencja – ocenia stan młodzieży Tomasz Bilicki, interwent kryzysowy, prezes Zarządu Fundacji Innopolis, koordynator Punktu Interwencji Kryzysowej dla Młodzieży RE-START i nauczyciel. - Z jednej strony chciałabym, chciałabym chodzić do szkoły, bo znajomi, przyjaźnie. Z drugiej strony boję się chodzić do szkoły, bo klasówka, sprawdzian, bo niewiele nauczyłem się w ubiegłym roku – opowiada, co słyszy od swoich pacjentów i uczniów.

Część dzieci mówi mu, że czuła coś podobnego, gdy wracała do szkoły w czerwcu, tuż przed zakończeniem roku szkolnego. Tylko wtedy większość podstawówek czy liceów po opiniach i namowach psychologów i psychiatrów zapowiedziała, że nie będzie weryfikacji wiedzy.

- Teraz się dopiero zacznie. Tak myślą młodzi ludzie i doskonale pamiętają korzyści z edukacji zdalnej – mówi Bilicki.

Redakcja poleca

Potwierdzają to też badania. Według raportu „Dajemy dzieciom siłę” najtrudniejszy dla młodzieży był brak możliwości spotkania z kolegami i koleżankami (63 proc. wskazało to jako najgorszy aspekt lekcji zdalnych) i konieczność siedzenia w domu (51 proc.). Z drugiej strony dzieci były zadowolone z tego, że nie trzeba było chodzić do szkoły (prawie 51 proc.), odpadał też tzw. stres szkolny i było więcej czasu na odpoczynek (49 proc.).

Stres zgłaszają uczniowie niezależnie od tego, czy diagnozy i testy są na ocenę czy nie. Np. Magda wiedziała, że nauczycielka z matematyki nie będzie wystawiała stopni z pierwszego testu. Miał on tylko sprawdzić, czy i jakie są braki po nauce zdalne. Magda i tak długo siedziała nad książkami, a przecież - jak wspomina jej tata - nigdy nie miała problemów z nauką. Typowa wzorowa uczennica, dostawała same piątki i szóstki.

- Najbardziej się boją ci, co bać się nie powinni, tak jest zazwyczaj – wyjaśnia Poprawska i przypomina: szkoła była i jest stresująca, bo wymaga, stawia wyzwania. Teraz jednak dzieci odwykły od tego, co było normalnością. Są wypłoszone. Szczególnie dotyczy to tych, które skończyły podstawówkę zdalnie i – też zdalnie – zaczynały liceum czy technikum.

- Trafiły do drugiej klasy, relacje się nie potworzyły, więc trudno mi szukać wsparcia u rówieśników, a tu kartkówki, testy, diagnozy. U nas w liceum w nie ma zezwolenia dyrekcji na zmasowaną weryfikację wiedzy, ale jak widzę listę powtórzeń u syna w librusie, to sama zaczynam się stresować - mówi Poprawska.

Dla wielu pacjentów Bilickiego czas izolacji i nauki zdalnej był też czasem energooszczędnym, nie trzeba było się wtedy nigdzie spieszyć, pędzić. Stąd teraz duża drażliwość i problemy z koncentracją.

- Są zmęczeni – ocenia Bilicki.

Uczniowie w grupie, ale z telefonami

Ewie Wachowicz, wicedyrektorce Zespołu Szkół Ogólnokształcących nr 1 w Łodzi, na pytanie o kondycję psychiczną dzieci od razu przypomina się uczennica z drugiej klasy liceum. Świetna z matematyki, z dobrymi ocenami z innych przedmiotów, ale w czasie lekcji online nie mogła sobie poradzić. Potrafiła powiedzieć: nie dam rady i rozłączyć się. Jakby ogarniała ją niemoc. Nauczyciele zorganizowali jej lekcje tak, by mogła przychodzić do szkoły. Dostała też opiekę psychologa.

- Teraz z kolei trudno jej wrócić do rzeczywistości szkolnej, pełnych korytarzy, klas. Jest wyłączona – opowiada wicedyrektorka ZSO nr 1 Łodzi.

Funkcjonowanie w grupie - z tym według Wachowicz jest największy problem po powrocie do szkół.

- Na lekcjach nie pozwalamy korzystać z telefonów, w czasie przerw również zwracamy na to uwagę, ale uderzyło mnie to, jak mało jest skupisk dzieci na korytarzach. Uczniowie siedzą raczej osobno z komórkami w ręku, wpatrzeni w ekrany – opowiada.

Np. Piotrkowi trudno jest się oderwać od telefonu i nie sprawdzić od razu informacji, o którą pyta nauczyciel. Tak jak to było dotychczas. Poza tym poranki dla niego są niemal traumatyczne. Nigdy u nich w domu nie chodziło się wcześnie spać, ale po lekcjach zdalnych tryb pracy zupełnie się zmienił. Teraz dzień często zaczyna się od awantury, żeby w ogóle zmusić nastolatka do wstania z łóżka. A kiedy Piotrek wraca ze szkoły, jest totalnie zmęczony.

Poprawska uspokaja: młodzież przyzwyczai się do rytmu szkolnego tak samo, oswoiła się z pracą zdalną. Ale do oswojenia się z pędem szkolnym potrzeba w miarę stabilnej sytuacji zewnętrznej.

O to trudno. Zdaniem Wachowicz zły stan dzieci potęguje niepewność tego, co będzie za tydzień, dwa, za miesiąc.

- Słyszymy znów o coraz większej liczbie zachorowań, dzieci nie wiedzą, na czym stoją, czy zamkną znowu szkoły czy nie – mówi wicedyrektorka.

Poprawska zwraca uwagę na jeszcze jedną kwestię: dzieci są wręcz oblepione zajęciami dodatkowymi. Przychodzą na siedem, osiem godzin do szkoły, wracają do domu i się zaczyna: zajęcia wyrównawcze, korepetycje, odrabianie pracy domowej.

- Jedna uczennica powiedziała mi wprost: nie mam czasu, żeby iść do łazienki. Jak wracam do domu, to rzucam plecak i zaczynam lekcje. Dzieci nie mają kiedy wyjść na dwór, spotkać się z przyjaciółmi, nie mają czasu dla siebie – opowiada Poprawska: - Nie zaprzeczajmy sobie. Mam wrażenie, że tyle mówiło się o kondycji psychicznej dzieci, tymczasem okazuje się, że kondycja ok, ale lepiej zajmijmy się nadrabianiem zaległości. Teraz jest moment, żeby zdecydować, co jest ważniejsze: czy to, by dziecko osadziło się w szkole, czy bombardowanie go kolejnymi informacjami. Bo wtedy emocjonalnie je stracimy.

Powrót do szkół sprzed pandemii niemożliwy

Jej zdaniem jedynym i najsilniejszym lekarstwem na tę sytuację jest wsparcie. I tu kluczową rolę odgrywa dom. Gdyby młodzi ludzie dostawali sygnały typu: najważniejsze, żebyś chodził do szkoły, wdrożył się, a oceny to tylko oceny, albo: masz dwie klasówki, naucz się tyle, ile możesz, drugą najwyżej poprawisz, to dzieci poczułyby się pewniej.

- Często dla rodziców oceny są najważniejsze – nie ukrywa Poprawska.

W XI LO doszło do np. też takiej sytuacji. Kolejny uczeń zgłosił złe samopoczucie. Dyrektor rozmawiał z nim, ale widać było chłopak, że jest zestresowany, więc wezwano rodziców. Odpowiedzieli, że nie mogą przyjechać, mają remont.

- Przekonywałem, że chodzi o bezpieczeństwo dziecka, mogę ocenić ogólną sytuację, ale nie jestem lekarzem – opowiada i podsumowuje - Rodzice często stawiają zbyt wysokie wymagania.

Poprawska nieraz w gabinecie ogląda takie sceny: nastolatek sygnalizuje ból głowy, brzucha, a rodzice mówią: no zaczyna się.

- Myślą, że to jest unik, nie do końca rozumieją ich stan i odpowiadają: jeszcze doświadczysz stresu, zobaczysz, co to znaczy. Tylko inaczej stres będzie wyglądał u sześciolatka, inaczej u 16-latka. Dla dzieci to jest problem, nie ma co tego bagatelizować - opowiada psycholożka.

Od razu zaznacza, że licealiści nie nadużywają jej pomocy i nie wykorzystują psychologa jako przetrwanie lekcji. Sami nieraz proponują, że przyjdą później, na przerwie bo mają np. biologię. Na lekcjach przychodzą tylko, gdy są mocno rozbite, bo takie przypadki też się zdarzały.

Redakcja poleca

- Powrót do czasów sprzed pandemii jest niemożliwy. Zmienili się uczniowie, zmienili się nauczyciele - zaznacza Bilicki i dodaje: - Nie zawsze na gorzej. Na pewno nie są przegrywami, po prostu inaczej funkcjonują.

W całej sytuacji szuka też plusów. W uczennicach, uczniach widzi pragnienie zrozumienia swoich emocji i uczuć. Obserwuje też, jak bardzo potrzebują relacji, wspólnego bycia ze sobą.

- Pytają mnie często: czy możemy wyjść do parku i tam mieć lekcje, czy będą wycieczki. Oni są tym zachwyceni, bo chcą być razem – opowiada Bilicki. Jego zdaniem większość nauczycieli sensownie podchodzi do realizacji materiału i odwiecznie przeładowanej podstawy programowej.

- Dużo rozmawiają o emocjach, uczuciach, widać, że myślą też o tym aspekcie – mówi Bilicki.

Edukacja domowa zamiast szkoły

Gdy stres i presja jednak nie ustępują, rozwiązaniem dla wielu uczniów okazuje się edukacja domowa.

- Na wnioskach o taką formę nauki nie mamy podanych uzasadnień, mogę się tylko domyślać, że chodzi o względy psychiczne – mówi Olejniczak.

Rok temu o edukację domową wnioskował tu jeden licealista. W tym roku do dyrektora przyszły kolejne trzy wnioski o przepisanie się do Szkół Benedykta w Sulejówku. Bo te dają możliwość edukacji domowej.

Gdy pięć lat temu ich dyrektor, Krzysztof Kacuga, zakładał pierwszą placówkę umożliwiającą realizację edukacji domowej (w 2016 roku powstała placówka w Drohiczynie, w 2019 roku w Sulejówku) i szukał informacji o takiej formie kształcenia, nie mógł nawet znaleźć, ilu uczniów uczy się w domach. Jedne źródła mówiły 500 osobach, inne o trzech tysiącach.

- Edukacja domowa miała etykietkę, że to dla dzieci chorych, mylono ją z nauczaniem indywidualnym. Niektórzy bali się, że to jest nielegalne - wspomina.

Edukacja domowa to nic innego jak obowiązkowa nauka tylko poza szkołą. Lekcje dzieci mają w domu, a nauczycielami są rodzice (nie muszą mieć ukończonych kursów ani szkoleń). Na koniec roku dziecko musi przystąpić tylko do egzaminu, żeby sprawdzić, czy rzeczywiście realizuje obowiązek nauki. W przypadku starszych uczniów to egzaminy: z polskiego, matematyki, historii, biologii, geografii, fizyki, chemii, języka obcego, informatyki, WOS-u. W edukacji domowej uczniowie nie otrzymują ocen z plastyki, muzyki, wychowania fizycznego oraz oceny z zachowania. Jaka jest więc rola Szkół Benedykta, skoro cała edukacja odbywa się w domu?

- Uczeń musi być przypisany do szkoły. Te często utrudniają przejście na edukację domową, bo boją się, żeby uczniowie masowo nie decydowali się na taką formę, dlatego uczniowie najpierw przepisują się do nas, a potem przechodzą na nauczanie domowe - wyjaśnia Kacuga. Poza tym taki uczeń wciąż może brać udział w konkursach, olimpiadach, studniówce itd. Nie omija go w ten sposób całe życie szkolne.

Z każdym rokiem wiedza o takiej formie nauki upowszechniała się, chętnych przybywało, ale wyraźny skok zainteresowania Krzysztof Kacuga zauważył w pandemii. Uczniów przyjmowano tu przez cały rok. Dyrektor wyliczył, że od października 2020 do czerwca 2021 przybyło im ok. 150 dzieci.

Samorządy i kuratoria nie zbierają danych, ilu w sumie jest uczniów na edukacji domowej, ale z naszych rozmów z dyrektorami wynika, że we wrześniu w ubiegłym roku jedno, dwójka dzieci ze szkoły – najczęściej dotyczyło to podstawówek – przechodziło na edukację domową. Chodziło m.in. o względy zdrowotne. Jeśli rodzina mieszkała z dziadkami, to rodzice bali się, by dziecko nie zakaziło się w szkole i nie przyniosło wirusa do domu. Albo np. mama ucznia leczyła się onkologicznie, więc jakakolwiek infekcja, którą złapałby w szkole, mogłaby się dla niej skończyć tragicznie.

Poza tym uproszczono przepisy i nie potrzeba już było opinia poradni psychologiczno-pedagogicznej - wystarczył wniosek rodzica i zgoda dyrektora, by dziecko zostało w domu.

Głównym powodem była jednak edukacja zdalna.

- Trzeba było wykonywać polecenia ściśle wskazane przez nauczyciela, pracę domową online, a to wiązało się z dodatkowymi godzinami spędzonymi przed komputerem, to męczyło – takie wyjaśnienia od nowych uczniów słyszał Kacuga.

W edukacji domowej rodzice sami wyznaczają tryb uczenia i realizowania programu. Zdecydowana większość dzieci uczy się blokowo, czyli np. przed dany miesiąc mają biologię i fizykę, potem zdają egzamin klasyfikacyjny i zaczynają kolejny przedmiot.

Rodzic może w każdym momencie z edukacji domowej zrezygnować, ale rzadko kiedy z tego korzysta.

- Bywało tak, że dziecko, które od początku uczyło się w domu, chciało spróbować jak to jest w szkole stacjonarnej, albo po ósmej klasie młodzież szła do stacjonarnego ogólniaka czy technikum – opowiada Kacuga. W listopadzie jest jednak fala powrotów.

- W tym roku już mamy pierwszy powrót - dodaje Kacuga.

Porażka - krótko wyjaśnił mu swoją decyzję uczeń, który spędził dwa tygodnie w szkole stacjonarnej. Narzucony rytm dnia, pobudka z samego rana, do tego nauczyciele, z którymi się nie potrafił porozumieć – to kolejne argumenty za nauką w domu.

Dyrektor widzi w uczniach jeszcze jedną, jego zdaniem najważniejszą zmianę.

- Odwaga - wyjaśnia. - Uczniowie spróbowali uczenia się samemu w czasie nauki online i zobaczyli, że sobie radzą i nie chcą, by nauczyciel decydował, w jakim czasie i w jakim zakresie mają się uczyć. Potrafią sobie sami to zorganizować, tak jak to robili w czasie lekcji zdalnych. To jest nowoczesne rozumienie edukacji, tak powinna pracować szkoła: stwarzać okazję do rozwoju, do myślenia, ale nie do przeczytania konkretnego rozdziału w ściśle określonym czasie.

Podczas tegorocznych wakacji Szkoły Benedykta przyjęły kolejnych 200 uczniów. Codziennie docierają dokumenty nowych osób. Kacuga szacuje, że w Polsce z edukacji domowej korzysta już ponad 20 tys. dzieci.

Redakcja poleca

RadioZET.pl