Obserwuj w Google News

Brakuje chętnych do seminariów. Będą przyjeżdżać księża z Afryki? "Mniej powołań to szansa"

5 min. czytania
23.09.2021 10:43
Zareaguj Reakcja

Część seminariów przedłuża rekrutację niemal do początku roku akademickiego, bo chętnych na księży brak. W Poznaniu czy Olsztynie zbierani są klerycy z różnych diecezji, by utworzyć grupę. - Wchodzimy w duży etap turbulencji - nie ukrywa ks. Paweł Pietrusiak, rektor seminarium w Rzeszowie. Niektórzy mówią nawet o 20-proc. spadku powołań w Polsce.

Księża w kościele
fot. WOJCIECH STROZYK/REPORTER

- Kiedyś powiedzielibyśmy, że słabo, ale dziś taka liczba cieszy – podsumowuje tegoroczny nabór do seminarium w Olsztynie ks. dr Wojciech Kotowicz, wicerektor placówki.

W tym roku zgłosiło się tu siedmiu chętnych. Podobnie mówi ks. dr Jacek Kacprzak z łódzkiego seminarium, do którego przyjęto 11 kandydatów.

- Jak na te czasy i warunki jesteśmy zadowoleni – nie ukrywa ks. Kacprzak.

Kościół z mniejszą liczbą kleryków

To rzeczywiście duże liczby jak na te czasy i warunki, bo liczba młodych ludzi, którzy widzieliby się w roli księdza, z roku na rok jest coraz mniejsza, a w ostatnich latach spadła drastycznie. Do tego stopnia, że teraz w jednym seminarium przyjmowani są klerycy z różnych diecezji. Np. w seminarium w Poznaniu od tego roku będą się kształcić klerycy z diecezji poznańskiej i kaliskiej. Z tej pierwszej zgłosiło się 12 kandydatów, z drugiej - pięciu.

- Jest tendencja w kraju do łączenia grup z seminariów - nie ukrywa ks. dr Jan Frąckowiak, rektor seminarium w Poznaniu.

Już wcześniej na taki krok zdecydowano się w Olsztynie. W 2019 roku do tutejszego seminarium zgłosił się tylko jeden kandydat. Rok później niedalekie seminarium w Elblągu nie przyjmowało więc kandydatów, tylko wszystkich zebrano w Olsztynie – dokładnie pięciu z archidiecezji warmińskiej i trzech z diecezji elbląskiej. I to rozwiązanie zostało: w tym roku przyjęto sześciu kleryków z archidiecezji warmińskiej, jednego z elbląskiej.

- Cieszymy się z każdego chętnego, ale lepiej kształcić się w grupie, rozwój człowieka następuje m.in. dzięki interakcjom – tłumaczy ks. Kacprzak.

Spadek liczby powołań najbardziej widoczny jest w południowych diecezjach. Te zawsze miały o wiele więcej kandydatów, m.in. ze względu na przywiązanie ludzi z tych regionów do tradycji i religii. Jeśli więc w całej Polsce spada liczba powołań, to tam gdzie było ich najwięcej, tąpnięcie jest największe.

I tak seminarium w Krakowie w tym roku przyjęło 12 kleryków. Są to kandydaci z dwóch diecezji: bielsko-żywieckiej (ośmiu) i archidiecezji krakowskiej (czterech).

-  Rok temu w sumie było 20 kleryków – podaje ks. dr Albert Wołkiewicz, wicerektor seminarium.

Rzeszów przyjął 13 chętnych, Przemyśl – 10. Jeszcze 15-20 lat temu, jak wspominają księża, zgłaszało się tu 40, a nawet 50 mężczyzn do seminarium.

Na drugim krańcu Polski w Szczecinie od października będzie uczyło się trzech nowych kleryków, Wrocław ma siedmiu chętnych, Warszawa (diecezja warszawsko-praska) - 11. W Gdańsku, Białymstoku, czy Gnieźnie, chociaż rok akademicki zaczyna się za parę dni, kandydaci wciąż są poszukiwani i rekrutacja trwa.

Ksiądz Wierzbicki: klerykalizm obciążeniem kościoła

Jak zwracają uwagę wykładowcy, liczba przyjętych do seminarium to jedno. Pytanie ilu kandydatów rzeczywiście zostaje księżmi, bo nieraz po pierwszym roku połowa odchodzi. W Łodzi np. na drugim roku jest sześć osób, było dziewięć. W Szczecinie ubył jeden kandydat. Ks. dr Paweł Pietrusiak z seminarium w Rzeszowie zaznacza, że kwestia zmiany decyzji nie jest ściśle związana tylko z pierwszym rokiem.

- Miałem rocznik, który w całości przeszedł pierwszy rok, a na trzecim zaczęły się odejścia – wspomina. Jedno według niego jest pewne: - Wchodzimy w duży etap turbulencji. Sytuacja w Polsce jest trudna.

Ks. Pietrusiak przypomina o niedawnym zjeździe rektorów seminariów, na którym omawiano dość gwałtowne zmniejszenie się liczby powołań. Niektórzy mówili nawet o 20-proc. spadku zainteresowania seminariami.

Powiedzieć, że wpływ ma na to laicyzacja społeczeństwa, to nic nie powiedzieć. Powodów jest kilka. Więcej powołań pod koniec XX wieku czy jeszcze ok. 2000 roku niektórzy wiążą z pontyfikatem Jana Pawła II. Kiedy więc porównamy obecne statystyki do tamtych lat, to zawsze będziemy mówić o mniejszym naborze do seminariów.

- Liczba kandydatów zależy też od wielkości diecezji. My mamy niecałe pół miliona wiernych, są takie, gdzie jest trzy razy więcej osób – dodaje ks. Kotowicz z Olsztyna.

Prof. Remigiusz Ciesielski z Instytutu Kulturoznawstwa Uniwersytetu im. Adama Mickiewicza w Poznaniu, który zajmuje się m.in. religioznawstwem i miejscem liturgii katolickiej w kulturze, wymienia z kolei trzy główne powody związane z tą zmianą. Przede wszystkim przypomina o obecnej - nieraz gorącej - dyskusji, która dotyczy zarówno postrzegania Kościoła, jak i miejsca duchownego w tej społeczności.

- Pewnie dużo łatwiej identyfikować się z przestrzeniami, które mają pozytywny odbiór. Trudniej wybierać bycie w przestrzeni, która jest szczególnie mocno obserwowana, tak jak Kościół ostatnio. Chodzi tu o sprawy moralne, gospodarcze, ale też o budowanie miejsca księdza w koncepcji Kościoła papieża Franciszka – mówi prof. Ciesielski.

Ksiądz dr hab. Alfred Wierzbicki, teolog i etyk z Katolickiego Uniwersytetu Lubelskiego przy okazji miejsca duchownych w Kościele zwraca uwagę na rolę osób świeckich w tej instytucji.

- Duża część funkcji duszpasterskich, np. administracyjnych mogłaby być sprawowana przez osoby świeckie. Wielkim obciążeniem Kościoła jest jego klerykalizm – mówi wprost ks. Wierzbicki.

Według profesora z UAM Kościół w Polsce wybrał duszpasterstwo oparte na emocjach. To druga rzecz, na którą warto zwrócić uwagę.

- Proszę spojrzeć np. na Światowe Dni Młodzieży w Krakowie. To jest duszpasterstwo eventów, budowanie religijności opartej o emocje. A emocje mają to do siebie, że są krótkotrwałe. Osoby, które znajdowały emocje w religijności, teraz znajdują je gdzie indziej, np. w wolontariacie. To musiało zebrać swoje owoce. Poza tym trudno znaleźć argumentację w dyskusji z oponentem, kiedy nasza religijność jest oparta jedynie o emocje – wyjaśnia prof. Ciesielski.

Kościół bez tłumów, ale...

Trzecia kwestia - najważniejsza zdaniem eksperta - to zmiana religijności w rodzinach, a konkretnie pewnego rodzaju prywatyzacja religijności.

- To my uznajemy, co jest wyznacznikiem życia religijnego w rodzinie, czy religijność jest potrzebna, a jeśli jest, to jaki jest jej obraz i miejsce. Kościół staje się tylko jednym z jej elementów, a nie głównym elementem. Trudno wtedy mówić o nowych powołaniach – mówi prof. Ciesielski. Przewiduje, że Kościół będzie małą wspólnotą. Podobnie mówi ks. Pietrusiak z Rzeszowa.

- Dziś podjęcie decyzji o wstąpieniu do seminarium jest trudniejsze, bo wyzwania dla bycia księdzem są większe. Kiedyś pracowało się w kościele większościowym, teraz wchodzimy w funkcjonowanie misyjne. Inaczej się pracuje, jak są miliony, tłumy wiernych, a inaczej, gdy trzeba być liderem mniejszych wspólnot. Nie posługiwaliśmy się tymi metodami – przyznaje rektor rzeszowskiego seminarium.

Niektórzy badacze Kościoła widząc spadek powołań, twierdzili, że o ile jakiś czas temu to polscy księża jeździli na misje do Afryki, o tyle teraz to my będziemy przyjmować stamtąd duchownych.

- Już widzimy misjonarzy z zewnątrz, którzy pojawiają się w parafiach, ale jeszcze przez jakiś czas Kościół w Polsce będzie radził sobie dobrze własnymi siłami – komentuje prof. Ciesielski.

W mniejszych powołaniach nie widzi zagrożenia, wręcz przeciwnie.

- To szansa. Kapłanami będą osoby dojrzalsze, nie z przypadku, które będą znać problemy tego świata i będą potrafiły stanąć do dyskusji. To bardzo dobry prognostyk dla podniesienia jakości nowych duchownych – ocenia naukowiec.

- Więcej czy mniej powołań jest drugorzędną sprawą, Kościół jako wspólnota się musi odbudować i radykalnie zreformować, powołania to tylko fragment – podkreśla na koniec ks. Wierzbicki.

Redakcja poleca

RadioZET.pl