Wykończeni, wypaleni, wystraszeni. Nauczyciele przed powrotem do szkół: "Wypieram, nie chcę myśleć"
Strach o uczniów, o swoje zdrowie, bezsilność, w końcu kłopoty ze snem, apetytem i wizyty u psychologa. Kondycja psychiczna nauczycieli po ostatnim roku jest fatalna. Przed powrotem do szkół większość mówi: "nie chcę, boję się" i nie wyklucza urlopów zdrowotnych.

Magda, nauczycielka biologii z Łodzi o nowym roku szkolnym mówi: wypieram, nie chcę myśleć. Od jakiegoś czasu nie włącza telewizora.
- Jak oglądałam mojego szefa, ministra Czarnka, to czułam się upodlona - opowiada. Mówi też o lęku, gdy myśli o tym, co było i co być może się powtórzy.
- Klasy wyłączały kamerki, patrzyłam tylko na siebie i miałam siebie dosyć. Gdy czwarty raz usłyszałam “czy można powtórzyć” to mówiłam, że nie. Nie lubię siebie takiej, ale poziom irytacji rósł – wspomina.
Przez wakacje wyleczyła oczy zmęczone komputerem, ale dokładnie pamięta np. ból głowy w okolicach uszu po kilku tygodniach lekcji zdalnych. Okazało się, że to od słuchawek.
Magda, nauczycielka wychowania przedszkolnego w małej miejscowości pod Starachowicami, gdy pojawia się temat nowego roku szkolnego podnosi głos: - To kolejny rok, kiedy nie mogę się spełniać jako nauczyciel i wprowadzać dzieci w tajniki przedszkola, bo według obostrzeń nie mogę np. zorganizować dni adaptacyjnych, ograniczony jest kontakt z rodzicami. To mnie przeraża, bo odbije się na wielu dzieciakach.
Czuje irytacje, frustracje. - Co mogę z tym zrobić? Nic. - mówi.
Kasia, polonistka z Łodzi, próbuje jeszcze walczyć. Odstawiła tabletki na sen, wyjechała na działkę na dwa tygodnie, wyciszyła się, ale kiedy wróciła do domu, zaczęło się myślenie: muszę zamówić podręczniki, przejrzeć nowe listy lektur. Boi się, czy zaraz nie wróci uczucie, które towarzyszyło jej przez ostatnie miesiące - zwierzęcia zamkniętego w klatce.
Mimo lockdownu jeździła do uczniów, wyciągała ich z domu do parku, rozmawiała, wspierała. Albo prosiła, żeby zostać po lekcji i powiedzieć, co się dzieje. Kamerki były wyłączone, ale słyszała po głosach, że jest źle.
- I sama wpadłam w czarną dziurę - mówi. Poszła do psychologa. - Jak większość z nas - przyznaje.
Nauka zdalna. Stres, lęk, samotność
Według badania "Zdalne nauczanie a adaptacja do warunków społecznych w czasie epidemii koronawirusa" zorganizowanego przez Polskie Towarzystwo Edukacji Medialnej, Fundację Orange i Fundację "Dbam o mój z@sięg" 65 proc. nauczycieli czuło się gorzej lub dużo gorzej psychicznie niż przed pandemią. I była to grupa (badano jeszcze rodziców i uczniów), której stan był najgorszy. Badanie przeprowadzono w 2020 roku, w czasie pierwszego lockdownu.
W ankietach, które przeprowadził śląski Związki Nauczycielstwa Polskiego kilka miesięcy później, gdy zdalne lekcje wciąż trwały, nauczyciele pisali o tym, jak bardzo doskwiera im brak kontaktu z uczni, z innymi nauczycielami, do tego doszły kłopoty z obsługą sprzętu i programów.
- Nauczyciele to też rodzice, często nie mieli miejsca w mieszkaniach, żeby ich dzieci mogły się uczyć, a oni pracować - opowiada Jolanta Jaskółka ze śląskiego ZNP. - Szybko okazało się, że nie tylko powinniśmy się skupić na kondycji psychicznej uczniów, ale też na kondycji nauczycieli – dodaje.
W siedzibie związku od maja dyżuruje psycholog. Miesiąc wcześniej taką możliwość wprowadziło łódzkie ZNP. Po pomoc dzwonili tu nawet nauczyciele z Podlasia.
- Oprócz samotności, braku bezpośrednich relacji, dochodził stres, lęk emocjonalny, wyczerpanie, brak normalności, problemy ze snem - z tym najczęściej, jak opowiada Marek Ćwiek, prezes łódzkiego ZNP zgłaszali się nauczyciele.
Młodzież gaśnie, a ja się uśmiecham
U Kasi sen od dłuższego czasu przypominał drzemkę. Gdy zaczął się pierwszy lockdown, akurat omawiała z uczniami “Dżumę”. Sceny z lektury w połączeniu z obrazkami z mediów śniły jej się po nocach. Słuchając kolejnych informacji o zakażeniach, wydawało jej się, że ma wszystkie objawy. Dzień zaczynała od sprawdzenia, czy ma smak.
- Słysząc od ucznia, że on nie musi się niczego bać, bo umierają tylko starzy, dostałam histerii, nie byłam w stanie w to uwierzyć. Opowiedziałam o cioci, 56 lat, jej mąż nie wierzył w wirusa, nie przestrzegał obostrzeń i cioci już nie ma. Ale uderzałam o ścianę - wspomina.
Podział społeczeństwa ją przerażał.
Czasem jeździła do szkoły, żeby wyjść z domu. Musiała się ubrać, umalować, to jej dawało poczucie normalności. Nie zawsze mogła, miała cztery kwarantanny.
Bartek, nauczyciel wiedzy o społeczeństwie z Lublina, materiału prawie nie realizował, wolał skoncentrować się na tym, jak czują się uczniowie. Chodził z nimi na spacery, spotykał się w parkach, cały czas mailował. W tygodniu, w weekendy, w święta. Spał trzy, cztery godziny dziennie. Do tego dochodził konflikt z dyrektorem: maile w dni wolne, prośby o przygotowanie zestawień, zagadnień na poprawki. Stres zajadał. Przytył 7 kg, potem przestał liczyć.
- Na początku każdy z nas się spiął, to było działanie kryzysowe, więc była mobilizacja. Dopóki działałem to działałem, ale doszedłem do ściany. Pod koniec roku wciąż się uśmiechałem, choć widziałem, jak młodzież gasła, była zniechęcona – mówi i wspomina niedawne wyjście do restauracji ze znajomymi. Wokół stolika biegały dzieci, krzyczały, płakały, rodzice nie zwracali na to uwagi.
- Moja pierwsza myśl? Na szczęście ja już nie będę uczył tych dzieci - mówi. Wtedy zaczął się zastanawiać, czy to już wypalenie.
Nie tylko on ma takie myśli.
- Jeśli w czerwcu najchętniej niektórzy odtańczyliby taniec radości na ulicach, a w sierpniu zamawiali mszę żałobną, to jak dzieciom ma się chcieć pracować, gdy nauczycielom się nie chce? - mówi Magda i stwierdza gorzko, że wielu powinno zmienić pracę. Choć zaznacza, że skądś taki stan się wziął.
Nauczyciele wypaleni?
Wyczerpanie emocjonalne, napięcie psychiczne, które objawia się często fizjologicznie, czyli kłopotami ze snem, koncentracją, problemami żołądkowymi, do tego poczucie, że nie radzę sobie, że jestem coraz mniej skuteczna. To, jak wyjśnia dr Agnieszka Czerw, psycholożka z Uniwersytetu SWPS specjalizująca się w psychologii pracy, mogą być objawy wypalenia zawodowego.
- Ale żeby się wypalić, najpierw trzeba płonąć. Jak ktoś pracuje, żeby tylko odebrać pensję, to nigdy nie będzie się wypalał, bo nie był zaangażowany emocjonalnie - zwraca uwagę. Przypomina, że wypalenie pojawia się głównie w zawodach pomocowych, jak lekarze, czy właśnie pedagodzy.
- Nauczyciele wspierają dzieci w rozwoju, mają rolę wychowawcy i nieraz pomagają w bardzo trudnych sytuacjach – wyjaśnia i mówi o jeszcze jednym elemencie wypalenia, czyli o odcinaniu się, stawianiu bariery - w wypadku nauczycieli pomiędzy nimi a uczniami.
- Bezsilność – to jednak najczęściej czują nauczyciele, gdy myślą o uczniach. Bo widzieli, że nie są w stanie pomóc wszystkim, bo nie mogli do nich dotrzeć, bo im zależało.
Kasia np. miała uczennice, która logowała się na lekcje, ale nie wysłała żadnej pracy, żadnego wypracowania, dopiero potem napisała, że cierpi na depresję i ma skierowanie do szpitala. Bartek miał niemal identyczną sytuację tylko z uczniem. Jak go ocenić, żeby nie skrzywdzić, a z drugiej strony być sprawiedliwym wobec innych? W głowie kołatała mu się historia nauczycielki, do której uczeń napisał na messengerze, że nie będzie go na lekcjach. Niby zwykłe usprawiedliwienie, a potem okazało się, że planował samobójstwo.
- Byłem cały czas czujny, żeby niczego nie przeoczyć, nie pominąć, ale trudno żyć w wiecznym stanie gotowości – mówi.
Siedzisz na dupie i gadasz
- Wszystko zaczyna się od zrozumienia, że nie ma zdrowego psychicznie ucznia bez zdrowego psychicznie nauczyciela - mówi prof. Jacek Pyżalski z Uniwersytetu im. Adama Mickiewicza w Poznaniu, który w 2010 roku wraz z zespołem badał kondycję psychiczną nauczycieli. Stwierdzono wtedy umiarkowany poziom wypalenia zawodowego i mniejsze wyczerpanie emocjonalne w porównaniu z innymi profesjami. Zdecydowana większość szkolnej kadry oceniła jednak, że jest to zawód wysokiego stresu.
- Stresory funkcjonują na różnych poziomach. Na poziomie ogólnym wiążą się z zarobkami, organizacją pracy. Do tego dochodzą stresory związane z codziennymi obowiązkami. Tu głównie nauczyciele mówili o trudnych relacjach z rodzicami, z uczniami, z innymi nauczycielami - wylicza prof. Pyżalski.
Co działo się przez kolejne lata?
- W Polsce, niestety, nie monitoruje się stale i w sposób uporządkowany stanu psychicznego nauczycieli – odpowiada prof. Pyżalski.
Dla Magdy trudny rok szkolny jest już od paru lat, dokładnie od momentu, gdy zlikwidowali jej gimnazjum.
- Uczę teraz w liceum i kocham moją pracę, ale gdyby mi powiedziano, że otwierają gimnazja, to tak jak stoję, to tam wracam - mówi.
Dla wielu nauczycieli reforma edukacji i strajk były momentem, kiedy morale siadły. Dyrektorzy tłumaczyli wielokrotnie: włożyliśmy energię, pracę, siłę w nowe szkoły, a potem zlikwidowano to w rok, podcięto nam skrzydła. Powietrze z nas uszło.
- Od strajku słyszymy, że nic nie robimy, że jesteśmy bandą nierobów. W czasie pandemii dowiedzieliśmy się, że to rodzice wykonywali większość pracy. Zdaję sobie sprawę z tego, że nauczyciele są różni, ale większość ciężko pracowała - stwierdza z żalem Magda.
A Kasia przypomina sobie swój zwykły dzień z ostatniego roku szkolnego. Uczyła pięć klas, w tym maturalną. Wstawała o piątej rano, przygotowywała kilka tysięcy zdjęć i materiałów do lektur, do zagadnień językowych, potem rozsyłała materiały na maile klasowe. O godz. 7 odczytywała maile z nocy, a tam np. 60 wypracowań do sprawdzenia. O godz. 8 zaczynała prowadzić lekcje i tak - najczęściej - do godz. 15.40. Potem sprawdzała wypracowania, testy, odsyłała komentarze. I tak do godz. 19, 20, czasem 21. Dom zamienił się w zakład pracy.
- W życiu nie byłam tak zmęczona i wyjałowiona psychicznie - mówi.
Od znajomej, podobnie jak Bartek, usłyszała: siedzisz tylko na dupie i gadasz do laptopa.
Niepewny powrót do szkół, Lex Czarnek...
Prof. Pyżalski tłumaczy, że w czasie pandemii stresory, o których nauczyciele wspominali 10 lat temu, nie znikły. Doszły kolejne, np. tzw. stres cyfrowy.
- Nauczyciele byli zagubieni, brakowało wsparcia, większość stwierdziła, że były to ich pierwsze kroki w używaniu edukacji zdalnej - mówi prof. Pyżalski.
Według badań „Zdalne nauczanie...” z 2020 r. niecałe 25 proc. nauczycieli zadeklarowało, że przed zamknięciem szkół używało internetu nie dłużej niż godzinę dziennie w weekendy. W lockdownie prawie 30 proc. stwierdziło, że przed laptopem spędza sześć godzin i więcej w soboty i w niedzielę. W tygodniu dotyczyło to już 51 proc. pedagogów. I to przede wszystkim oni deklarowali, że często lub bardzo często pozostają w ciągłej gotowości do obierania połączeń i powiadomień (87 proc.), mają dość siedzenia przy komputerze (85 proc.) oraz że czują się przemęczeni i przeładowani informacjami (77 proc.). Z powodu ciągłego używania komputera czuli rozdrażnienie (67 proc.) i potrzebę bycia niedostępnym dla nikogo w sieci (59 proc.).
Zdaniem dr Agnieszki Czerw w pandemii zabrakło jeszcze czegoś niezwykle ważnego, czyli wsparcia pomiędzy pracownikami, rozmowy np. o kłopotach z klasą.
- Nie było spotkań w pokoju nauczycielskim, na przerwie, więc nie było natychmiastowego wentylu, wyrzucenia z siebie złych emocji. Można było opowiedzieć o tym żonie, mężowi, ale oni, jeśli nie są nauczycielami, mogli tego nie zrozumieć. Zostawało poczucie samotności - wyjaśnia psycholożka.
Dlatego Magda i Kasia mówią, że zrobiłyby wszystko, żeby nie wrócić do lekcji zdalnych.
- Boję się, że nie rozpoznam uczniów. Nie pamiętam ich twarzy, bo przez ostatni rok widziałam tylko kafelki. Na zakończenie roku ktoś mi powiedział “dzień dobry”, a ja nie wiedziałam, kto to jest. Przeraża mnie przestrzeń anonimowości – nie ukrywa Kasia.
Mimo szczepień, nie znikł też strach o zdrowie. A ciągła niepewność, jaki będzie wrzesień, nie pozwalała odpocząć.
- Gdybyśmy zakończyli rok szkolny stwierdzeniem: “czeka nas kolejny rok pracy zdalnej”, albo “to był ostatni taki semestr”, to nie trzeba nastawiać ucha i sprawdzać co chwila, co minister zarządzi, można byłoby zająć się wypoczywaniem. Brak możliwości zaplanowania sobie czegoś męczy – wyjaśnia dr Czerw.
Tymczasem w trakcie wakacji doszły kolejne groźby.
- Krótko żyłam w czasach komuny, ale mam wrażenie, że wszystko do tego zmierza. Według planów MEiN kuratorium ma mieć większą władzę nad szkołami, za chwilę będzie się pozbywać niewygodnych dyrektorów, a potem nauczycieli. Młodych pedagogów nie ma, starsi mówią: póki mogę to pracuję, ale jeśli coś będzie nie tak to odejdę - mówi Magda. - Na edukacji nikomu nie zależy, głupimi łatwiej się rządzi - dodaje.
Jak mówi, polskiego i historii na szczęście nie uczy, a w te przedmioty ministerstwo chce najbardziej ingerować, ale oprócz biologii ma też godziny z WDŻ.
- I coraz mniejszą ochotę, żeby tego uczyć. Mam udawać, że pewnych tematów nie ma? Że miłość to tylko kobieta i mężczyzna? - pyta.
- Niepewność, strach o zdrowie, o uczniów, brak autonomii. Minister nie mówi o ograniczeniu podstawy programowej, o skandalicznie małych zarobkach w szkołach, o tym, jak samorządy będą oszczędzać na oświacie. Mówi jedynie o zakupie termometrów, tak jakby to było najważniejsze. Atmosfera jest raczej smętna - podsumowuje Marek Ćwiek z łódzkiego ZNP.
Powrót do szkół na żywo albo urlop
Zdaniem dr Czerw konieczny jest systemowy program wsparcia nauczycieli. Takiego nie ma, więc jeśli ktoś angażuje się emocjonalnie, to trzeba chociaż dać upust tym emocjom, by nie lokowały się głęboko. Może na początek spacer, biegi, medytacja.
- W najgorszej sytuacji mogą być osoby, które nie lubiły swojej pracy, być może zmiana jest wtedy czymś właściwym, bo wyzwala to nową energię - mówi psycholożka. Tym, którzy czują, że szkoła to ich miejsce, radzi by wytrwać, ale jednocześnie zadbać o siebie, poszukać wsparcia.
Kasia postanowiła, że wraca do szkoły pod warunkiem, że będą lekcje na żywo. Wtedy będzie mogła prowadzić swoje ukochane koło filmowe i teatralne dla uczniów.
- To jest dla mnie najważniejsze, rozmowa, jestem dla człowieka, nie dla komputera - podkreśla.
Jeśli wróci nauka zdalna, to wytrzyma do końca semestru i bierze urlop dla poratowania zdrowia. Tak zrobiło już czworo nauczycieli z jej szkoły. Nad podobnym rozwiązaniem myśli Bartek.
Magda, przedszkolanka, jak opowiada, stara się nie nakręcać, skoro i tak nie ma wpływu na to, co się dzieje.
- Nadal kocham to, co robię, trzeba zacisnąć zęby i przetrwać. Będę robiła wszystko, żeby cieszyć się pracą – zapowiada.
Dla Magdy, nauczycielki biologii, nadzieją na nowy rok są uczniowie.
- Jestem ciekawa, co myślą, jak się zmienili. Tylko, co odpowiem, gdy ktoś będzie chciał reasumpcji kartkówki? - zastanawia się. Na razie przyjęła metodę: skoncentrować się na wychowankach i nie myśleć o tym, jaki pręgierz stoi nad szkołami.
RadioZET.pl