Strajk nauczycieli we wrześniu? "Nie chcę, ale coś robić trzeba"
- ZNP na nadzwyczajnym posiedzeniu zdecydowało o uruchomieniu pogotowia protestacyjnego od 1 września – mówi w rozmowie z RadioZET.pl Magdalena Kaszulanis, rzeczniczka ZNP. Na czym taka akcja będzie polegała i co o niej sądzą nauczyciele?

W środę, 24 sierpnia, zorganizowano nadzwyczajne posiedzenie Zarządu Głównego ZNP. Związkowcy mieli zdecydować na nim, co dalej z nauczycielami. Chodzi konkretnie o ewentualny strajk nauczycieli. - Prezydium ZNP zdecydowało o uruchomieniu pogotowia protestacyjnego – informuje nas Magdalena Kaszulanis, rzeczniczka związku.
Co to oznacza? - Rozpoczęcie protestu w szkołach i przedszkolach w roku szkolnym 2022/2023 – tłumaczy Kaszulanis. Zaznacza jednak, że może on przybrać różne formy.
Strajk nauczycieli? Nie chcę, ale coś robić trzeba
Czyli nie oznacza to jeszcze powtórki z 2019 roku. Żeby doszło do takiego strajku, muszą być zachowane odpowiednie procedury i kroki. Zanim nauczyciele odejdą od tablicy, muszą przejść m.in. etap negocjacji czy mediacji. Najpierw jednak - żeby strajk był legalny - musi być ogłoszone wejście w spór zbiorowy.
Wiele wskazywało na to, że taką właśnie decyzję podejmie w środę ZNP. Tak się jednak nie stało. - Uruchomienie pogotowia protestacyjnego to nie jest jeszcze wejście w spór zbiorowy, to etap przed tym krokiem – zaznacza Kaszulanis. ZNP planuje na razie dużą, ogólnopolską akcję informacyjną, by pokazać problemy systemu edukacji. Chodzi tu o m.in. manifestacje na żywo, jak i kampanię informacyjną w sieci. Od września można się też spodziewać oflagowanych i oplakatowanych szkół i przedszkoli.
Oprócz tego 30 sierpnia, we wtorek, ZNP spotka się z Forum Związków Zawodowych. Na rozmowy zaproszono też nauczycielską „Solidarność”. - Chcemy wtedy powołać wspólny komitet protestacyjny – mówi Kaszulanis.
Nauczyciele nie są zaskoczeni taką decyzją związków zawodowych. - To, że nie podoba nam się, co robi i jak zachowuje się wobec nas minister Czarnek to jedno. Drugie to znowu odejść od tablicy. Strajk sprzed trzech lat wciąż siedzi nam w głowach i odbija się czkawką. Wtedy jeszcze wierzyłam, że coś może uda się zmienić, teraz słuchając kolejnych wypowiedzi rządzących, straciłam nadzieję. Ale coś robić trzeba, więc jest taka nijaka akcja - mówi Katarzyna, nauczycielka polskiego z Łodzi.
Nie ukrywa, że nie zdecydowałaby się znów protestować tak jak w 2019 roku. I nie chodzi tylko o to, że za dni strajku potrącana jest wypłata. Jak zwykle na drugiej szali jest dobro dziecka. - Mam teraz takie fajne klasy, to uważne, mądre dzieciaki. Dużo już straciły przez lekcje zdalne, nie miałabym sumienia znowu ich zostawiać - mówi. Dla wielu jednak kwestie finansowe są priorytetowe. Większość pedagogicznej kadry już pracuje na 1,5 etatu, ma nadgodziny, za które dostaje całkiem niezłe wynagrodzenie. Jeśli się na tych lekcjach nie pojawi, nie zarobi, a przy obecnych cenach i wysokich ratach kredytów, może to być już bardzo bolesne.
Dariusz Chętkowski, polonista, na swoim BelferBlogu stwierdza, że nauczyciele mają wszystkie powody do strajku, ale strajkować nie powinni, bo nie ma organizacji, która umiałaby zarządzać takim protestem. Nie kryje przy tym krytyki pod adresem ZNP, które według niego powinno się najpierw "zreformować, ucyfrowić i przeprogramować". - Dzisiaj większą sprawczość ma kliknięcie w internecie niż tubalny głos prezesa, gdy ogłasza swoje decyzje. Jesienny protest w oświacie powinien polegać przede wszystkim na zdemaskowaniu oszustw, jakich w oświacie dokonał i nadal dokonuje PiS. Nauczyciele, którzy niczym kurierzy krążą od szkoły do szkoły, mają wiele o tym do powiedzenia. Niech ZNP odda im głos - pisze polonista.
- Ja mogłabym strajkować i odejść od tablicy - stwierdza z kolei Beata, nauczycielka spod Łodzi w klasach I-III. - I nie chodzi tu o mnie, walczyłabym o lepsze warunki pracy dla młodszych nauczycieli, mnie został już tylko rok do emerytury. Na plakaty i flagi jak zwykle mało kto zwróci uwagę - mówi. Według wielu nauczycieli protest tak naprawdę już się zaczął: tzn. kadra pedagogiczna odchodzi po prostu z zawodu i zmienia branżę. Niektóre szkoły poszukują po kilkanaście osób do pracy, chętnych brak.
ZNP chce rozmów z premierem
Nadzwyczajne posiedzenie ZNP i uruchomienie pogotowia strajkowego to skutek m.in. wczorajszych rozmów w Ministerstwie Edukacji i Nauki. Związkowcy powtórzyli na nim swoje dwa niezmienne postulaty, czyli wyższe wynagrodzenia dla wszystkich nauczycieli o co najmniej 20 proc., biorąc pod uwagę 15 proc. inflację i większe nakłady na edukację. MEiN zaproponowało z kolei podwyżki 9-proc. od 1 stycznia 2023 r.
- Zapewne będzie moment, w którym trzeba będzie rozmawiać o płacach w 2023 roku, ale mamy rok 2022 - powiedział portalowi radiozet.pl Krzysztof Baszczyński, wiceprezes ZNP, po zakończeniu wtorkowych rozmów. - Nie usłyszeliśmy żadnej propozycji dotyczącej rozwiązania problemu nauczycieli mianowanych i dyplomowanych, którzy mają teraz zamrożone pensje – dodawał.
Bo to głównie tej grupy dotyczyły rozmowy. W związku z nowelizacją Karty Nauczyciela początkujący nauczyciele od września 2022 mają dostać podwyżkę, ale jak zaznaczał Baszczyński, dotyczy to niespełna 15 proc. kadry pedagogicznej (wszyscy nauczyciele od maja dostali 4,4 proc. podwyżki). - Jest granica oczekiwania i rozumienia sytuacji, ta granica została przekroczona. Nie chcemy już rozmawiać z ministrem, chcemy rozmów z premierem. Sprawę traktujemy bardzo poważnie – mówił Baszczyński w rozmowie z radiozet.pl.
ZNP jeszcze przed wakacjami apelowało o spotkanie z Mateuszem Morawieckim, ale nie dostało odpowiedzi. - Zobaczymy, jak premier zachowa się teraz. Jeśli wciąż nie będzie reakcji, to grozi nam poważny konflikt społeczny, a chcielibyśmy tego uniknąć – mówił Baszczyński.
RadioZET.pl