Nauczycielka ze "Szkoły z TVP": czuję się jak zgnojony człowiek, nic niewarty
W tej chwili czuję się jak zgnojony człowiek, nic niewarty. Boję się wyjść z domu, żeby ktoś mnie nie rozpoznał, żeby nie być wytykaną palcami. Budzę się w nocy i myślę, jak tu zniknąć - wyznaje jedna z nauczycielek występujących w telewizyjnej serii "Szkoła z TVP".

"Szkoła z TVP" to będąca efektem współpracy między telewizją publiczną i Ministerstwem Edukacji Narodowej seria telewizyjnych programów edukacyjnych. Emitowana na kilku kanałach, ma być w zamyśle przeznaczona przede wszystkim dla uczniów, którzy nie mają stałego dostępu do internetu i komputerów.
Awantura o "Szkołę z TVP". Telewizja publiczna atakuje media po fali krytykiNietrudno zauważyć, jak nieudana jest realizacja tego projektu i nie dziwi, niestety, że internet już zalała fala hejtu i memów. Widzowie i internauci krytykowali przede wszystkim kiepski poziom merytoryczny programów i wpadki prowadzących lekcji W sieci można znaleźć kompilacje wpadek, takich jak mylenie obwodu ze średnicą czy stwierdzenie, że "liczba parzysta to taka, która ma parę". Naśmiewano się także z tego, że nauczycielki prowadzą dialogi z wyimaginowany uczniami.
Jednak zamiast na decydentach z MEN i TVP (bez wątpienia głównych odpowiedzialnych za taki stan rzeczy), niechęć skupiła się na nauczycielkach. Jedna z nich, pragnąca zachować anonimowość, zdecydowała się na rozmowę z białostocką "Gazetą Wyborczą". Jej słowa nie tylko szokują, ale i rzucają nowe światło na kulisy całego przedsięwzięcia.
Nauczycielka ze "Szkoły z TVP": to była łapanka. Czuję się jak zgnojony człowiek
Kobieta pracuje w jednej z białostockich szkół i została do tego projektu wytypowana przez dyrekcję, nie za bardzo mogąc odmówić. Przyznaje, że odbywała się "łapanka", a na przygotowanie materiału do zaprezentowania podczas nagrań, miała zaledwie jeden dzień.
Nie tak to sobie wyobrażałam. Bez żadnych prób, wsparcia, scenariusza ze strony telewizji. Dostałyśmy mikrofony i jedynie wskazówki, do której kamery mówić. Wszystko musiałyśmy wymyślać same – od scenariuszy, po materiały dydaktyczne. A nie mogłyśmy korzystać z niczego, co sobie normalnie, na własny użytek przygotowujemy na codzienne lekcje, czyli z YouTube’a czy zdjęć z internetu, bo telewizja wymagała, aby posługiwać się materiałami, do których mamy prawa autorskie
opowiada pedagożka. Dodaje, że nikt jej ani innym uczestniczącym w tym projekcie nauczycielkom nie pomógł w autoprezentacji przed kamerą, nie zasugerował jak się ubrać (a te kwestie również były przedmiotem szyderstw ze strony widzów i internautów). Przybliża również szokujące szczegóły dotyczące samego procesu nagrywania odcinków:
W niedzielę cały dzień, dziesięć godzin spędziłyśmy w studiu nagraniowym. Byłyśmy głodne, zmęczone. Kręcili wyrywkowo, bez prób, my już nie myślałyśmy w pewnym momencie logicznie. Nie mamy żadnego doświadczenia medialnego, działałyśmy w ogromnym stresie. Kręcili i tego samego dnia montowali odcinki. I od razu, bez sprawdzenia, wysyłali do Warszawy. My nawet nie miałyśmy możliwości sprawdzić, jak to finalnie wyszło i czy nie ma pomyłek. W poniedziałek była emisja. Na wszystko było za mało czasu
- relacjonuje w rozmowie z "Wyborczą". Podkreśla, że ma świadomość, iż "mleko się rozlało", ale zaznacza, że "każdy ma prawo się pomylić". - Cały czas się zastanawiam, czy wszyscy ci hejterzy, występując pierwszy raz przed kamerą, bez żadnych wcześniejszych prób, tak świetnie i bez zarzutu by sobie poradzili - dodaje.
"Boję się wyjść z domu"
Okazuje się, że nauczycielki miały otrzymywać za jedną lekcję 250 zł brutto, ale wedle słów rozmówczyni "GW", żadna z nich nie podpisała jeszcze ani nawet nie widziała na własne oczy żadnej umowy.
W tej chwili czuję się jak zgnojony człowiek, nic niewarty. Boję się wyjść z domu, żeby ktoś mnie nie rozpoznał, żeby nie być wytykaną palcami. Budzę się w nocy i myślę, jak tu zniknąć
- wyznaje. Mówi, że czuje się skrzywdzona. - Najgorsza jest ta fala hejtu, wracająca jak bumerang. Już cichnie, już wydaje się, że można normalnie funkcjonować, a za chwilę znowu ktoś coś wrzuca do internetu. Staram się tego nie czytać, ale nie da się. Przestaję się dziwić temu lekarzowi z Kielc, który po fali hejtu targnął się na swoje życie - kończy.
Ruszyła matura próbna z polskiego. Okazało się, że to arkusz sprzed kilku latRadioZET.pl/bialystok.wyborcza.pl