"Nieszczęście polskich szkół" czy "dobrodziejstwo". Karta Nauczyciela wciąż potrzebna?
Zarzuca się jej, że chroni słabszych, daje blokadę dyrektorom i jest przestarzała. - Karta Nauczyciela jest skostniała, ale potrzebna. Gdyby nie ona, to obecny minister już w ogóle znęcałby się nad nami - komentują nauczyciele. Co daje, co zabiera i na czym polega Karta Nauczyciela?

- Nieszczęściem polskich szkół jest Karta Nauczyciela. Ludzie z ZNP to wiedzą, tylko bronią tego jak niepodległości, bo to ich przywileje – ogłosił kilka dni temu na antenie Radia Zet szef MEiN Przemysław Czarnek. Tym samym wróciła jak bumerang dyskusja, co z tą kartą, komu pomaga, komu szkodzi. Słuchając argumentów „za” i „przeciw” dyskusja chyba szybko się nie skończy.
ZNP w jednym aspekcie musi się zgodzić z ministrem: rzeczywiście broni Karty Nauczyciela jak niepodległości. - To jest największe dobrodziejstwo pracownika. Wiele zawodów i krajów nam tego zazdrości – mówi Krzysztof Baszczyński, wiceprezes ZNP.
Skostniała, ale potrzebna
Najprościej mówiąc, Karta Nauczyciela określa prawa i obowiązki kadry pedagogicznej. Co ważne jest ustawą, która w kontekście tej grupy zawodowej stoi przed Kodeksem Pracy. Konkretniej ustala, jak wygląda awans zawodowy nauczyciela, jakie kwalifikacje musi mieć osoba pracująca w szkole z dziećmi, a także jakie są zasady zatrudniania i zwalniania nauczycieli. W karcie wymienione są również możliwe do zdobycia nagrody, zasady korzystania z urlopów. Określone są warunki i czas pracy oraz wynagrodzenia pedagogów. Tyle w teorii.
W praktyce przeciwnicy KN, a są wśród nich też sami nauczyciele, zarzucają ustawie, że jest przede wszystkim przestarzała i zawiera zapisy rodem z PRL. KN przyjęto w 1982 roku. - To nie jest dokument stanu wojennego, ona wtedy przybrała tylko taką nazwę – wyjaśnia Baszczyński i wspomina. - Gdy zaczynałem pracę w 1975 roku, pracowałem pod ustawą, która nazywała się kartą praw i obowiązków.
Przypomina też, że pragmatyka zawodowa (KN jest swoistą pragmatyką zawodową, bo reguluje stosunek pracy) istnieje od 1926 roku. - Pragmatyka zawodowa była pierwszym aktem prawym II RP, to wtedy powstała Karta Nauczyciela – wyjaśnia wiceprezes ZNP. W ten sposób pokazuje, że z socjalizmem ma niewiele wspólnego, jest uniwersalna. - Kiedyś był dodatek za węgiel, mieszkaniowy, który uwzględniała karta, ale tego już nie ma, to odeszło z socjalizmem – mówi Baszczyński.
Nauczyciele wymieniają jednak inne punkty, które trudno interpretować w dzisiejszych realiach. Np. zapis, by kształcić i wychowywać młodzież w umiłowaniu Ojczyzny. - Czyli jak chodziłam na manifestacje w obronie Konstytucji, to daje młodzieży według rządzących dobry przykład czy nie? – zastanawia się Małgorzata, nauczycielka w łódzkiej podstawówki. Zatrzymuje ją też zapis o „atmosferze wolności sumienia”. Zwłaszcza gdy przypomina sobie groźbę wprowadzenia tzw. Lex Czarnek, które zakładało ogromną kontrolę kuratorów nad szkołami.
Albo to, że nauczyciel "przestrzega podstawowych zasad moralnych." Czyli jak jest rozwiedziony i ma nowego partnera, albo ktoś jest np. homoseksualistą to według obecnej władzy narusza te zasady? - Ustawa jest skostniała. Potrzeba zmian i dostosowania do nowej sytuacji - mówi Małgorzata - Ale ochrona w postaci karty jest nam potrzebna. Niestety. Lepiej byłoby, żeby nauczyciele mieli komfort pracy, czuli się bezpiecznie i nie potrzebowali dodatkowych ustaw. Ale bo biorąc pod uwagę, jak jesteśmy traktowani, to bez karty obecny minister już w ogóle znęcałby się nad nami – dodaje.
MEiN: większe zarobki, więcej pracy
I tu przechodzimy do kolejnej, jeszcze bardziej spornej kwestii, czyli zasad wynagradzania i czasu pracy. KN zapewnia taką samą podstawę wynagrodzenia w całym kraju, gwarantowane dodatki, 13-tkę, świadczenie urlopowe. Minister nie raz próbował przekonywać, że to właśnie przez Kartę Nauczyciela kadra pedagogiczna nie może zarobić więcej. Takimi argumentami uzasadniał propozycje zmian w KN, które ogłosił w zeszłym roku.
Chciał podnieść pensum (liczba godzin przy tablicy) o cztery godziny, wprowadzić dodatkowe osiem godzin do dyspozycji dyrektora i proporcjonalnie do tego zwiększyć wynagrodzenia. Przy okazji tego pomysłu podawał przykłady szkół prywatnych, niepublicznych, w których nie obowiązuje karta, a chętni do pracy są. Zmiany odrzuciły wszystkie nauczycielskie związki zawodowe.
- Jeśli nie byłoby tej ustawy, to w każdej jednostce samorządowej byłby inny system – tłumaczy na początku Baszczyński. Dalej wyjaśnia: - Danie autonomii samorządom w tym zakresie jest niebezpieczne, bo stan oświaty byłby zależny od zrozumienia sytuacji przez radnych na danym terenie. Jak ktoś wciąż patrzy na dobro gminy przez pryzmat chodnika i rur to edukacja byłaby na szarym końcu. Dobre systemy oświaty opierają się na centralizmie. Za wynagrodzenie powinno odpowiadać państwo, decentralizacja powinna dotyczyć sposobu nauczania.
KN uniemożliwia więc niekontrolowane oszczędzanie na oświacie. Baszczyński odnosi się też do szkół prywatnych. Zna takie, w których nauczyciele nie mają płacone za wakacje, za przerwę świąteczną, nie mówiąc już o 13-tce i stażowym. - Widać więc, że jeśli nie ma ustawy, która reguluje kwestie wynagrodzeń, spraw socjalnych, w dodatku jeśli szkoła nie ma regulaminu wynagrodzeń, to każdy robi po swojemu – mówi. W niektórych takich placówkach ZNP interweniowało, by płacić nauczycielom za wakacje, ale bezskutecznie.
W podstawówce prowadzonej przez stowarzyszenie pracuje m.in. Magdalena. Jest nauczycielem wychowania przedszkolnego, prowadzi też doradztwo zawodowe. Nie obowiązują jej zasady Karty Nauczyciela, ale za wakacje, ferie dostaje normalną pensje. Gdy robi kolejne stopnie awansu, nie ma jednak podwyżek tak jak w placówkach publicznych. Ale robi je dla własnej satysfakcji i własnego rozwoju. - Na karcie pracowałam za to w poradni pedagogiczno-psychologicznej. Gdy zobaczyłam umowę i wypłatę, byłam zdziwiona, że nauczyciele aż tyle zarabiają. Pytałam męża, czy ja dobrze widzę. Za 10 godzin miałam 2 tys. brutto – wspomina.
Magdalena jest nauczycielem dyplomowanym. Pod względem finansowym opłacałoby jej się więc pracować na karcie. - Ale dla spokoju psychicznego i własnego komfortu cenię sobie taką pracę – nie ukrywa. Jak tłumaczy, wtedy szkoła zależna byłaby od burmistrza, który mógłby zdecydować, że np. ma mieć 18 godzin pensum (bo tak mówi karta), ale w pięciu szkołach. - Dyrekcja nie mogłaby się temu sprzeciwić, a tak mam święty spokój. Nasze stowarzyszenie prężnie działa, dyrekcja jest w porządku. Uwielbiam swoją pracę - podsumowuje.
Nauczyciela bez kwalifikacji zatrudnię
Chroni złych nauczycieli przed zwolnieniem – to najczęściej podnoszony argument przeciwko Karcie Nauczyciela. - Wiem, że takie są głosy i był taki moment, ale dziś jak dostaniesz ocenę negatywną, to wylatujesz. Jeśli nauczyciel źle wykonuje obowiązki, zostaje zwolniony – zapewnia Baszczyński. - Dla dyrektorów to niewygodna blokada przed zwolnieniem z byle powodu – podobne zdanie ma Małgorzata.
Zupełnie inaczej postrzega to jednak dyrektorka jednego z liceów w Łodzi. Zwłaszcza, że doświadczyła takiej sytuacji. Próbowała zwolnić nauczycielkę chemii. Skarżyli się na nią rodzice, uczniowie. Uczyła według metod z zeszłej epoki i tak samo traktowała uczniów. Każdy kto do niej trafiał, od razu wiedział, że musi zapisać się na korepetycje. - Ale nie miałam za co tak naprawdę wystawić jej negatywnej oceny. Obowiązki realizowała – wspomina dyrektorka. A nawet gdyby wystawiła negatywną ocenę, to karta zapewnia jeszcze odwołanie się do kuratorium i obronę związków zawodowych, które zazwyczaj są skuteczne.
Na podstawie tylko Kodeksu Pracy mogłaby zmienić kadrę. - Dobry nauczyciel zawsze znajdzie pracę. Nie potrzebuje dodatkowej ustawy i ochrony, bo o takiego będzie się wręcz walczyć, zwłaszcza teraz, gdy nie ma chętnych do pracy w szkole – mówi dyrektorka. Ze smutkiem stwierdza jednak, że ci prawdziwi z krwi i kości od dłuższego czasu są sponiewierani i żadna karta temu nie zapobiega.
Karta Nauczyciela, jak przekonują związki zawodowe, jest też ważna dla rodzica. Ma on dzięki temu gwarancję, że jego dziecko jest uczone przez osobę o wysokich kwalifikacjach. KN je wymusza, bez względu na miejsce pracy, rodzaj szkoły. Zapewnia też kontrolę państwa nad tym, kto może zostać nauczycielem. To wszystko, jak wyjaśnia ZNP, daje wszystkim uczniom wykwalifikowanych nauczycieli, a co za tym idzie równy start niezależnie od miejsca zamieszkania i pochodzenia. I tu wątpliwości jest najwięcej, nawet wśród zwolenników tej ustawy.
- Co roku przed egzaminami ósmoklasisty, maturami jesteśmy szkoleni, co wolno, czego nie. Przy strajku pokazano nam, że można nas zastąpić leśnikami, zakonnicami, które robiły sobie selfie na sali, chociaż nie wolno nikomu wnosić komórki. Nasze szkolenia, kwalifikacje mają się nijak do tego – stwierdza gorzko Małgorzata. A dyrektorka łódzkiego liceum przypomina ogłoszenia o pracę z tegorocznych wakacji: „zatrudnię nauczyciela bez kwalifikacji”. - Byliśmy postawieni pod ścianą. Braki kadrowe są gigantyczne, dlatego niektórzy woleli zatrudnić np. studenta matematyki bez przygotowania pedagogicznego, żeby uczniowie nie mieli luki w planie – mówi dyrektorka.
O zatrudnienie nauczyciela bez kwalifikacji wnioskuje się do kuratora oświaty i ten zazwyczaj wyraża zgodę. - I jak to się ma do wyrównywania szans dzieci? Jest walka o to, żeby w ogóle był nauczyciel. Inaczej będzie się uczyła młodzież, która ma lekcje z fizykiem z krwi i kości po pełnych studiach, a inaczej ci, którzy mają ten przedmiot z kimś po biologii, czy chemii, kto robił na szybko podyplomówkę, bo był wakat – stwierdza dyrektorka.
Powrót do szkół i brak urlopu
Mocno krytykuje też kartę Aleksandra, nauczycielka z Warszawy w klasach I-III i logopedka. - Dyrektorka na radzie tuż przed rokiem szkolnym powiedziała mi, żebym szybko składała wniosek o awans, bo został tylko jeden dzień. Napisałam, złożyłam, a tu okazało się, że zabrakło mi miesiąca pracy do awansu. Teraz muszę czekać rok. Zamiast ułatwienia, jest utrudnienie – stwierdza.
Aleksandra jest nauczycielem kontraktowym. A raczej była, bo w związku z nowelizacją karty nauczyciela, nie ma już stopnia stażysty i kontraktowego. Zastąpił je nauczyciel początkowy. I tylko ta grupa dostała podwyżki od 1 września 2022. - Ale przez to różnica w pensji między początkującym a mianowanym jest niewielka. Czyli muszę czekać rok, żeby zdawać na mianowanego i dostać jakieś 100 zł podwyżki na rękę. Chyba za 15 lat najwcześniej będę jako tako zarabiać – mówi.
- Nauczyciele są różni. Pewnie niektórzy nie robiliby awansu, gdyby nie musieli, karta jednak to wymusza. Ale to co wprowadzono teraz, to szaleństwo – stwierdza Baszczyński. Tzn. jeśli nauczyciel początkujący nie zda egzaminu na wyższy stopień, to może zacząć od nowa w innej szkole. Czyli na dobrą sprawę całe życie może być nauczycielem początkującym.
Aleksandra przypomina, że to nie koniec utrudnień, które miały być ułatwieniami. - W poniedziałek np. potrzebowałam dnia wolnego, bo miałam ważny wyjazd. Musiałam wypisać urlop bezpłatny, bo wolne przysługuje nam tylko w wakacje i ferie – mówi.
RadioZET.pl