"Tykająca bomba" na dnie Bałtyku. Eksperci ostrzegają przed katastrofą
Gdybyśmy wypompowali wodę z Bałtyku, zobaczylibyśmy apokaliptyczny krajobraz: stosy min, beczek i bomb naładowanych chemikaliami. Kiedy poniemiecki złom skoroduje, czeka nas katastrofa ekologiczna - ostrzega wtorkowa "Gazeta Wyborcza".

"Gazeta Wyborcza" podała, że "niechcianych pamiątek po II wojnie światowej w różnych częściach Bałtyku może być od 40 do nawet 100 tys. ton". "Dokładną liczbę trudno dziś oszacować. Podobnie jak trudno określić precyzyjnie wszystkie miejsca zatopień" - czytamy.
Przypomniano, że po konferencji w Poczdamie w 1945 roku za "neutralizację" niemieckiej broni chemicznej "odpowiedzialni byli żołnierze ZSRR, którzy rozbrajali składy amunicji w Polsce i Niemczech". Napisano, że "na główny rejon zatopień początkowo obrano Głębię Gotlandzką, czyli obszar znajdujący się mniej więcej w centralnej strefie Bałtyku".
Nawet 100 ton broni i chemikaliów na dnie Bałtyku
"Trasa okazała się jednak dla Rosjan zbyt długa. Tony beczek zrzucano z okrętów w losowych miejscach na trasach konwojów. Skrzynie z amunicją chemiczną (i powietrzem) dryfowały, dopóki drewno nie zbutwiało. Potem niesiony prądami ładunek osiadał gdzieś na dnie" - wyjaśniono.
Drugim miejscem zatopień jest Głębia Bornholmska, znajdująca się na wschód od wyspy Bornholm. "Tam na głębokości mniej więcej 100 m porzucono, według oficjalnych radzieckich dokumentów, ok. 40 tys. ton broni" - podano w artykule. Dodano, że "kilkadziesiąt ton zalega też w Głębi Gdańskiej, na północny wschód od Półwyspu Helskiego".
"Broń chemiczna to głównie beczki z gazem musztardowym (iperyt siarkowy), bomby lotnicze i miny zawierające, jak mówią wojskowi, bojowe środki trujące (głównie iperyt i arsen). O tym, jak groźne są to substancje, nieraz przekonali się rybacy z Półwyspu Helskiego, którzy ciekawi znaleziska w sieciach otwierali skrzynie, co kończyło się poparzeniami" - podkreślono w "GW".
"Tykająca bomba". Eksperci ostrzegają przed katastrofą
Marszałek województwa pomorskiego Mieczysław Struk stwierdził w rozmowie z "Wyborczą", że "broń chemiczna to tykająca bomba, którą trzeba rozbroić". Jego zdaniem problem stanowi nie tylko amunicja, ale też pełne baki paliwa w zatopionych statkach
- Od wielu lat środowisko Pomorza zabiega w różnych gremiach, i w polskim rządzie, i na poziomie instytucji europejskich, o to, żeby w większym stopniu zwrócić uwagę na stan Morza Bałtyckiego - powiedział.
W artykule podano, że "z badań, które naukowcy Polskiej Akademii Nauk przeprowadzili w latach 2011-19, wynika, że bomba z iperytem zanieczyszcza wodę w promieniu nawet 70 m". "Zanieczyszcza, co oznacza, że zabija tam podmorską faunę i florę" - wyjaśniono.
RadioZET.pl/PAP/wyborcza.pl