Oceń
Aleksandra Pucułek: - No i polski system edukacji doczekał się dedykacji w książce.
Mikołaj Marcela, autor poradników na temat edukacji i wychowania, wykładowca Uniwersytetu Śląskiego: - To prawda. Napisałem w dedykacji, że bez polskiego systemu edukacji najprawdopodobniej nie napisałbym zarówno najnowszej mojej książki "Wszystko, czego ci nie mówią, gdy jesteś nastolatkiem", jak i poprzednich siedmiu publikacji poświęconych polskiemu szkolnictwu. A to dlatego, że tego wszystkiego, co jest w tej książce, na ogół brakuje w systemie edukacji. Jestem bardzo krytyczny w stosunku do obecnego modelu szkoły i do tego, w jaki sposób młodzi ludzie się uczą, w jaki sposób myślimy o ich rozwoju, więc ta dedykacja jest mocno ironiczna, ale chyba się należała.
To parafrazując tytuł pana nowej książki, czego nie mówimy nastolatkom, czego brakuje w systemie edukacji?
- Nie mówimy im, że to nie z nimi jest coś nie tak, bo często zakładamy, że to oni zachowują się niewłaściwie. A to jest kwestia tego, co dzieje się z ich mózgiem, układem nerwowym, hormonami, neuroprzekaźnikami. Rodzice, nauczyciele narzekają, że widzą nieraz u nich szyderczy uśmiech i odbierają go jak coś, co jest wymierzone w nich. Nie wiedzą, że młodzi ludzie często nie są w stanie kontrolować emocji z powodu przemian m.in. w korze przedczołowej.
Wymagamy od nastolatków konsekwentnego działania, racjonalnych decyzji, żeby nie podejmowali ryzykownych zachowań. A to nie jest kwestia ich świadomej decyzji tylko etapu, na którym jest ich ciało i mózg. Np. podwyższony u nastolatków poziom dopaminy, neuroprzekaźnika, który odpowiada za odczuwanie przyjemności i ekscytacji, powoduje, że szukają oni ekscytujących, nieraz ryzykownych doświadczeń. Zakładamy, że dla młodych ludzi najlepsze jest stworzenie restrykcyjnych reguł, a to jest najgorsze rozwiązanie, jakie możemy zaproponować, bo nastolatek w takim okresie testuje granice. Znacznie bardziej przyda mu się rozmowa i wsparcie ze strony rodziców czy nauczycieli.
Uważamy, że wiele może znieść, więc możemy stosować zakazy, nakazy. Badania pokazują jednak, że 20 proc. osób do 20. roku życia przeżyje co najmniej jeden epizod depresyjny. U 25 proc. może się ujawnić zaburzenie psychiczne, np. lękowe, odżywiania. Nastolatkowie są kruchymi istotami, dlatego potrzebują wsparcia, troski, wyzwań, ale takich, które są dla nich do udźwignięcia. A nie wyzwań dla dorosłych, którzy mają inne mózgi, inaczej funkcjonują i są na innym etapie życia.
Nie mówimy im też tego, że późne chodzenie spać i problemy z pobudką do szkoły to nie lenistwo czy nocne granie w gry. Wiąże się to ze zmianą cyklu dobowego w wieku nastoletnim i hormonami. Dla nastolatków czymś normalnym jest chodzenie spać po 12 w nocy i czymś normalnym jest, że są gotowi do nauki i działania dopiero około 10. Gdy każemy im wstawać o 7, to tak jakbyśmy kazali wszystkim dorosłym wstawać o 5. Młodzież potrzebuje też przestrzeni dla siebie. Siedzenie w nocy, gdy rodzice zasną, jest potrzebne do tego, żeby uczyć się być ze sobą i przygotować się na dorosłość.
Niekonsekwencja to poszukiwanie, smartfona nie można zabrać, bo to narzędzie do nauki. Tak tłumaczy pan w książce. Nie przechylamy szali w drugą stronę i nie wybielamy zbyt młodego pokolenia?
- Młodzi ludzie mają smartfony, bo stworzyło je starsze pokolenie, ich rodziców. To pokolenie stworzyło też portale społecznościowe, które wertuje młodzież. Rynek zarabia na niej, czyli zarabiają dorośli. Jak zastanawiamy się, dlaczego młodzi ludzie tyle siedzą w internecie i kto za to odpowiada, to na pewno nie nastolatkowie. Jak już to oni są ofiarami, grupą, która ponosi konsekwencje działań dorosłych.
Technologia sama w sobie nie jest ani dobra ani zła. Wszystko zależy od tego, jak jej używamy. Laptop może być świetnym narzędziem do pracy, rozwoju, nauki, ale może stać się technologią śmieciową, toksyczną, o czym piszę w książce i staram się pomóc zrozumieć młodym ludziom, jak w sposób świadomy korzystać z technologii. Bo ta – gdy niewłaściwie z niej korzystamy – może zjadać nam czas, podnosić poziom stresu, doprowadzać do stanów depresyjnych, lękowych.
Rodzice i szkoła powinni wprowadzać młodych ludzi w świat cyfrowy, tłumacząc im, jakie czyhają na nich zagrożenia. Trochę tak jak z wychodzeniem na ulicę. Rodzice nie wypuszczają dzieci samych za pierwszym razem, żeby się nauczyły, czy mogą wbiec pod auto czy nie, tylko idą wraz z dziećmi, tłumaczą, pokazują, skąd mogą nadejść zagrożenia. Tak samo powinno być ze światem cyfrowym. Jeśli nie wytłumaczą, nie pokażą, to nie ma co się dziwić, że młodzi ludzie przepadają bez wieści. Zwłaszcza, gdy w domu nie ma przestrzeni do rozmowy.
Największą grupą w szkole są uczniowie. Dlaczego nie wezmą sprawy w swoje ręce i jej nie zmienią?
- Czy oni mieli kiedykolwiek jakiekolwiek poczucie, że mogą coś zmienić? Czy to nie jest tak, jakbyśmy obarczali niewolników w XIX wieku tym, że się nie buntowali i nie zrobili powstania przeciwko swoim panom i że sami się nie wyzwolili? Szkoła jest obowiązkowa, nikt nie pyta młodego człowieka, czy chce iść do szkoły, czego by się chciał tam uczyć, w jaki sposób chciałby to robić, czy tego materiału nie jest za dużo. Od czwartej klasy podstawówki zdecydowana większość uczniów jest mocno zmęczona, bo - jak pokazują badania - siedzi dłużej w szkole niż pokolenie ich rodziców, przeznacza też więcej czasu na naukę w domu.
Jesteśmy w momencie przesilenia, trudno znaleźć grupę, która by nie narzekała na system, ale jednocześnie ten system jeszcze trwa. Myślę, że za chwilę coś będzie musiało się zmienić, bo przyjdzie jeszcze większa fala samobójstw i depresji wśród młodzieży, albo zabraknie nauczycieli w systemie publicznym, lub tak mocno urośnie przestrzeń edukacji domowej, że trzeba się będzie zastanowić nad innym finansowaniem edukacji.
Czekamy w takim razie na ostateczny kryzys czy odrodzenie szkoły?
- Im dłużej to wszystko obserwuję, tym trudniej jest mi uwierzyć w to, że system sam się może przeobrazić. Myślę, że zmiana nadejdzie, tylko nie z tej strony, z której się spodziewamy. Od kilku lat mamy dużo alternatyw: Szkoła w Chmurze, szkoły demokratyczne, Montessori, autorskie licea, które edukują z myślą o tym, że nie są po to, żeby przygotować do matury. Niektóre szkoły publiczne biorą udział w akcjach odejścia od ocen, w programach tutorskich, więc to się już dzieje. Są osoby, które próbują działać oddolnie i stamtąd przyjdzie zmiana, z wnętrza systemu edukacji, nie z góry.
Jeden główny grzech polskiej szkoły?
- Brak empatii, widać to na każdym poziomie. Rodzicom, nauczycielom brakuje empatii w stosunku do dzieci, ale też rodzicom w stosunku do nauczycieli. Nauczycielom w stosunku do rodziców, osobom, które zarządzają oświatą, dla tych na niższym szczeblu. A najgorsze zjawisko, od którego trzeba być zmieniać system, to matura. Ona sprawia, że zaczynamy uczyć pod egzaminy i myślimy niemal wyłącznie o nich. Przez to nie myślimy po prostu w kategorii uczenia się, edukacji, zamiast tego fiksujemy się na szkolnych rankingach i nieustannych testach.
I to powoduje, że szkoła niszczy społeczeństwo i ludzi, to wkurza uczniów, nawiązując do pana poprzednich książek?
- Uczniów najbardziej wkurza to, że w wielu szkołach nie są traktowani jak ludzie, dzieci. Zamiast tego czują się jak niewolnicy, osoby, które przymusowo muszą być w instytucjach przymusowej terapii (tak nazywał je John Holt, jeden z największych krytyków szkolnictwa), jakimi są szkoły. Nie myślimy o tym, jakie mają prawa, potrzeby. Świadczą o tym chociażby zakazy wychodzenia do toalety w czasie lekcji, picia na zajęciach. Szkoły w ten sposób uczą, że jeśli ktoś ma władzę i jest silniejszy, to może łamać prawo, może je dostosowywać do własnych potrzeb, a nie słuchać innych. Dorośli i młodzi ludzie powinni ze sobą dyskutować jak równy z równym, a my nie traktujemy siebie na równi. Dla mnie to też była jedna z najbardziej wkurzających rzeczy, jaką pamiętam ze szkoły. Nie traktowali nas serio, tylko jakbyśmy byli głupsi, jakbyśmy nie wiedzieli, o czym mówimy, jakbyśmy nie byli partnerami do działania, do myślenia o zmianach.
To jaka powinna być szkoła?
- Jak Netflix. On oczywiście jest platformą komercyjną, ale chodzi mi tu wyłącznie o metodę działania. O to, że sami wybieramy, co chcemy obejrzeć i jak chcemy to obejrzeć. Jedne osoby lubią oglądać za jednym zamachem serial, inne wolą sobie dawkować odcinki. To dotyczy też nauki. Różnie się uczymy, w różnym momencie mamy ochotę na coś innego. W szkołach demokratycznych można decydować, kiedy się uczyć, a kiedy odpocząć lub poczytać książkę. Jest też na przykład plan daltoński, który pozwala się uczyć w tempie dostosowanym do indywidualnych potrzeb.
To da się zrobić, ale to wymaga przewrotu w myśleniu. Im częściej tego doświadczamy, ćwiczymy się w takim myśleniu, tym będzie to prostsze. Chociaż mało kto z nas był w szkole demokratycznej lub takiej z planem daltońskim, i mógł zobaczyć, jak dzieci są tam uśmiechnięte, jak mało siedzą z nosem w smartfonie. To nie jest ich cały świat, do którego muszą uciekać od smutnej rzeczywistości, bo mają wpływ na rzeczywistość.
Ten brak wyobraźni, ale i świadomości obecnych realiów widać też w bardzo prozaicznych rzeczach. Jak się nieraz rozmawia z rodzicami lub nauczycielami, by zmienić godzinę rozpoczęcia zajęć z 8 na 10, to słyszymy „nie”, bo dziecko musi się przygotować do pracy w przyszłości. Po pierwsze na rynku mamy coraz więcej wolnych zawodów, więc nie siedzimy już przy biurku od 8 do 16. Po drugie po edukacji domowej czy szkołach demokratycznych uczniowie są lepiej zorganizowani niż po edukacji publicznej. Ta przygotowuje przede wszystkim do wykonywania instrukcji, do działania według schematu. Ciężko po niej oczekiwać kreatywności, krytycznego myślenia.
Wyszło to w trakcie pandemii, gdy trzeba było zacząć samemu organizować sobie czas pracy.
- Ale badania z pierwszego lockdownu pokazywały, że dla wielu młodych ludzi to był moment oddechu. Szkoła nie wiedziała do końca, co robić. Było dużo eksperymentów, rozmów, spotkań. Nauka była sprowadzona do kilku godzin w tygodniu, więc dzieciaki miały czas, żeby porozmawiać z rodzicami, znaleźć nowe pasje. Ten czas napawał optymizmem, myśleliśmy, że uda się odejść od polskiego modelu szkoły. Załamanie przyszło jednak podczas drugiego lockdownu. Szkoła zaczęła funkcjonować jak stacjonarna, ale zdalnie, co było nie do wytrzymania.
Z perspektywy obecnego rynku pracy potrzebujemy zupełnie innej szkoły, bo zupełnie inne kompetencje są dzisiaj potrzebne. Np. ostatnią najbardziej pożądaną był storytelling, więc przepraszam bardzo, jak młodzi ludzie mają zdobywać tę umiejętność, jak uczą się głównie słuchania i wykonywania poleceń nauczycieli? Tego i innych kompetencji młodzi ludzie mogą się uczyć, na co zwracam im uwagę we „Wszystko, czego ci nie mówią..." i pokazuję, jak to robić. Szkoda, że w szkole nie ma na to czasu, podobnie jak na odkrywanie swojego potencjału czy naukę dbania o swój dobrostan psychofizyczny.
Szkoła jak Netflix, a nastolatki jak?
- Jak nastolatki. Nastolatki są najbardziej niezrozumianą grupą społeczną. Traktujemy ich jak dzieci, a oczekujemy, że będą się zachowywać jak dorośli. Nie są ani dziećmi, ani dorosłymi. Fajnie byłoby, gdybyśmy pamiętali o tym, że nastolatki mają konkretne potrzeby, problemy i potencjał.
Musimy się nauczyć respektować ich ograniczenia, starać się zrozumieć to, czego nie rozumiemy, czyli że wiele ich zachowań wynika z biologii. Nieraz wydaje nam się, że są to istoty z piekła rodem albo z innej planety, ale to są po prostu ludzie, którzy potrzebują naszego wsparcia. Z jednym zastrzeżeniem, potrzebują tego wsparcia w momencie, kiedy po nie przychodzą. Jak im odpowiemy, że nie teraz, to potem już nie będą chciały rozmawiać, bo oni mają w tym momencie pytania, bo ich świat i mózg się zmienia z dnia na dzień. Dlatego tak ważne jest, żeby być dla nich i mieć czas.
RadioZET.pl
Oceń artykuł