Bez zabawek, siedzenia w ławkach i bez budynku. W Polsce są takie przedszkola i szkoły
Co stoi na przeszkodzie, żeby matematyki uczyć się, siedząc na pieńku na łące, albo przy stoliku w ogrodzie? Najczęściej podstawa programowa. Ale nie tylko.

Wystawiają twarz do słońca, wdychają ciepły wiatr i obserwują jak boisko, ławki, stojaki na rowery zasłaniają kwitnące kasztany i akacje. Takie rozkojarzone, pełne tęsknoty spojrzenia nauczyciele zazwyczaj obserwują od kwietnia, gdy pierwsze wiosenne dni aż proszą, by wyjść na świeże powietrze. Trudno wtedy odwracać wzrok w stronę tablicy i siedzieć, nawet przy uchylonym oknie, w ponurej sali i nie słyszeć dźwięków dobiegających z dworu.
Wydawało się, że uczniów w plener na dobre przeniesie pandemia. Wtedy wręcz wskazane było prowadzenie zajęć na świeżym powietrzu. Niestety, w tym aspekcie powoli wszystko wraca do normy. A gdyby tak nie spędzać ośmiu, dziewięciu godzin w zimnych, szkolnych murach, tylko naukę przenieść tam, gdzie dzieci powinny i często wolałyby być?
Przedszkole bez budynku
W sąsiednich Czechach takie placówki można liczyć w setkach. W Skandynawii, np. w Norwegii czy w Szwecji część dzieci wszystkie zajęcia ma nawet przez cały rok na dworze. W Polsce leśne przedszkola, bo o nich mowa, to wciąż pewna abstrakcja. - To, czy przedszkole jest leśne, określa ilość czasu, którą spędzamy na dworze. Mówi się, że średnio 80 proc. zajęć w skali roku powinno odbywać się na świeżym powietrzu. Latem jest ich więcej, zimą mniej – opowiada Katarzyna Sowa, która od pięciu lat prowadzi leśne przedszkole „Bajkowy Las” w Łubnianach koło Opola. Chodzi tu 18 dzieci.
To przedszkole to tak naprawdę namioty, jurty mongolskiego, drewniane domki – wszystko bez schodów, żeby dzieci w każdej chwili, kiedy chcą, nawet bez kurtek, mogły wyjść na dwór. A przede wszystkim łąka i lasek sosnowo-brzozowy przytulony do lasów nadleśnictwa Turawa. - Są też takie placówki, które nie mają określonego terenu, budynku. Dzieci są w drodze, niemal każdego dnia w innym miejscu – mówi dr Michał Paluch, pedagog lasu z Uniwersytetu Kardynała Stefana Wyszyńskiego w Warszawie, który zajmuje się m.in. tematyką leśnych przedszkoli.
Ale nie tylko czas i miejsce są ważne. Leśne przedszkola czerpią z różnych zasad pedagogiki alternatywnej. To znaczy? - Rola nauczyciela jest towarzysząca. Nie jesteśmy animatorami, liderami. Edukujemy poprzez relacje. Dzieci i rodzice mówią do nas po imieniu. Ważna jest też komunikacja. Nie pracujemy na karach i nagrodach tylko na budowaniu pozytywnej dyscypliny. Uczymy stawiać granice w stosunku do innych ludzi – wylicza zasady swojej placówki Katarzyna Sowa.
Leśne przedszkola oczywiście dużą wagę przywiązują do ekologii, pokazania więzi człowieka z przyrodą, ale też zapewnienia dzieciom odpowiedniej dawki ruchu na świeżym powietrzu bez podanych tacy kolorowych zabawek. Tyle teorii. A jak to wygląda w praktyce? - Każdy dzień jest podobnie skonstruowany, jeśli chodzi o podstawowe elementy. Czyli rytm jest podobny, ale aktywności są różne – mówi Sowa.
Nauka w ruchu
Poniedziałek w "Bajkowym Lesie" jest farmerski. Starsze dzieci mają lekcje jazdy konnej, młodsze mogą przytulić się do koni, oswoić z ich obecnością. - Mamy dzieci z orzeczeniami, więc celowo ułożyliśmy tak tydzień, żeby wspierać je po weekendzie. Chcemy, żeby się wyciszyły – tłumaczy dyrektorka przedszkola. Placówka ma jeszcze kozy, króliki, świnki wietnamskie, więc w poniedziałek dzieci wchodzą do zagród i zgodnie z ustalonymi dyżurami sprzątają teren. To element zabawy, ale też nauka odpowiedzialności.
Wtorek jest dniem wyprawowym. Na trzy godziny dzieci wychodzą do bazy w lesie. Czyli miejsca, gdzie są szałasy, huśtawki. Na taką wyprawę zawsze zabierają ze sobą specjalny wózek, w którym jest apteczka, stoliczek do edukacji, klocki, puzzle językowe. - Często edukacja realizowana jest w ruchu. Dzieci podchodzą do wychowawcy i mówią, że chcą się uczyć np. słówek z angielskiego z daną osobą – opowiada dyrektorka i podkreśla: - Edukacja to jest podążanie za dzieckiem. Nie oceniamy, nie porównujemy prac. Nie zmuszamy do niczego dziecka. Czekamy na gotowość, uczymy przez doświadczanie.
Środa to dzień muzyczny, więc dzieci na wózek pakują tym razem instrumenty i znów idą na leśną wyprawę. W czwartek kilkulatki dostają do rąk prawdziwe narzędzia - młotki, łopatki, noże – same przygotowują obiad na ognisku i tak spędzają dzień majsterkowania. W piątek czeka na nich kolejna wyprawa do lasu. Każdy dzień rozpoczynają o 9 kręgiem. - Siedzimy na tym samym poziomie, więc wszyscy są równi. Witamy się, ustalamy plan dnia. Dzieci na specjalnej tablicy wskazują, jaka jest pogoda – opowiada Sowa.
Czym się bawią? W lesie mają zabawki w ilościach nieskończonych: patyki, kamienie, liście. Ograniczeniem może być tylko wyobraźnia. Plastikowych sztucznych zabawek nie ma też tu z innych powodów. - Chodząc po lesie, napotykamy nieraz śmieci. Dzieci je zbierają. Widzą, ile czasu rozkłada się plastik. Nie potrafią obojętnie przejść obok rzuconej butelki, papierka. Jesteśmy blisko przyrody, więc zależy nam na tym, żeby pracować w obszarze ekologii życia – wyjaśnia Katarzyna Sowa.
Jak rodzice wybierają przedszkole?
Całe dnie spędzane na dworze, zabawa w kałużach, kamykami, patykami, majsterkowanie prawdziwymi narzędziami, pomoc przy zwierzętach. Kilkadziesiąt lat temu tak wyglądało dzieciństwo niemal każdego. Teraz za te normalność sprzed lat trzeba słono zapłacić. - W zdecydowanej większości leśne przedszkola to placówki prywatne – nie ukrywa dr Paluch. Dlaczego więc rodzice płacą majątek za odkrywanie odkrytego? - Chcą, żeby dzieci jak najwięcej czasu spędzały na dworze. Na tym etapie rozwoju potrzeba ruchu jest najważniejsza – takie argumenty słyszy najczęściej Katarzyna Sowa, gdy rodzice przyprowadzają do niej nowego podopiecznego.
Dr Paluch obserwując rozwój takich placówek, zauważa kilka powtarzalnych czynników. - Rodzice przedszkolaków, które mają różne orzeczenia, trudności adaptacyjne, wychowawcze, szukają alternatyw, jeśli nie sprawdziło się publiczne przedszkole - mówi.
Z reguły są to też dobrze sytuowane rodziny, w których zazwyczaj matka nie pracuje, więc ma czas, żeby dowozić dziecko poza miasto do takiego przedszkola. Potem taki kilkulatek nie idzie do standardowej szkoły, tylko ma edukację domową, więc znów łatwiej to zorganizować przy niepracującej matce.
W ten schemat wpisuje się Sylwia. Jej syn – jedynak - dwa lata chodzi do leśnego przedszkola pod Warszawą. Mąż projektuje start-upy, ona po urodzeniu dziecka nie wróciła do pracy. - Franek jest bardzo żywotnym dzieckiem, wszędzie go pełno. Baliśmy się, że w innym przedszkolu się nie odnajdzie – mówi. Dla syna szukała też miejsca, które będzie działało na zasadach demokratycznych: bez narzucania dzieciom konkretnych aktywności w konkretnej godzinie, gdzie traktuje się wszystkich równo. - I to był świetny wybór. Sama lubię spędzać tam czas – mówi.
Przedszkole jej syna daje możliwość na swoim terenie organizacji np. urodzin dziecka, więc nieraz dodatkowo spotykają się tam rodzice. Sylwia do tej pory pamięta jak na jednym z takich spotkań pierwszy raz zobaczyła, jak Franek biega z łopatą i grabiami. - Dla dzieci to było naturalne, że biorą prawdziwe narzędzia i się bawią. Dla mnie to było zaskakujące – opowiada.
Nauczyciele i rodzice przed zmianą
Patrząc na taki obrazek, może nasuwać się myśl o kaprysie bogatych rodziców, którzy wychowują rozpieszczone, roszczeniowe dzieci. - Zdarza się, że w przedszkolu leśnym miejsce na ognisko jest zrobione z bruku. To pokazuje na niedojrzałość tego środowiska, a nie złą wolę i chęć korzyści materialnej – tłumaczy dr Paluch i dodaje: - Takich kaprysów nowobogackich jest coraz mniej, bo też nowobogactwo w Polsce wygasa. Jesteśmy społeczeństwem coraz bardziej dojrzałym, nikt z dziećmi nie eksperymentuje.
Skoro leśne przedszkola to coś, co przez lata było na porządku dziennym, skoro marudzimy, że dzieci mają za mało ruchu i czasu na świeżym powietrzu, czemu nie ma tego w systemowych placówkach? - Bo dziecko się przeziębi, bo ma alergie, bo złapie kleszcza. Albo się ubrudzi – wylicza, co słyszy dyrektorka jednego z łódzkich przedszkoli. O przewrażliwionych, nadopiekuńczych matkach i ojcach może opowiadać godzinami. Katarzyna Sowa zgadza się z tym, że potrzeba zmiany mentalności i świadomości wśród rodziców.
Z drugiej strony przypomina: rodzice uwielbiają innowacje, więc to może być świetny argument, żeby przeforsować zmianę. - Wbrew pozorom mamy takich samych rodziców jak pozostałe placówki. Bez pracy z nimi trudno byłoby coś osiągnąć – mówi. Według niej dyrektorzy mają narzędzia do tego, żeby coś zmienić. Np. regulamin placówki. Ale blokadą jest strach nauczycieli, a być może wygoda i przyzwyczajenie do tego, co jest już znane. - Jesteśmy mocno osadzeni w tradycyjnej formie edukacji, czujemy się w niej bezpieczni - mówi. - Prowadzę zajęcia z pedagogiki lasu i widzę, jakie są trudności, żeby studenci zrozumieli pewne idee – dodaje dr Paluch.
A egzamin ósmoklasisty, a podstawa programowa?
Przedszkola i tak oferują więcej pedagogiki alternatywnej. Wraz z pójściem do szkoły to się kończy. Jednym z powodów jest właśnie budowa przestrzeni - prosty podział na salę i korytarz. - Taki układ konserwuje dawny model edukacji i nie pozwala na zmiany. Trudno wyjść poza ustalone ramy działania, będąc ograniczonym przestrzenią – wyjaśnia Cezary Szpytma, architekt, współautor prac dotyczących architektury szkolnej i jej wpływu na uczniów. - W tradycyjnym modelu nauka odbywa się jedynie w sali. A przecież to kontakty społeczne, umiejętność komunikacji czy kreatywność powinny być podstawą edukacji. Korytarz może być ważniejszym miejscem edukacji niż sala – tłumaczy.
W polskiej szkole korytarz służy jedynie do przemieszczania się. Z kolei przestrzeń zewnętrzna podstawówek czy liceów ogranicza się do trawnika, boisk i tradycyjnych placów zabaw. Może by więc wyjść z terenu szkoły? I tu napotykamy na jeszcze większą barierę, czyli podstawę programową. Świadczą o tym chociażby statystyki. Według mapy Polskiego Instytutu Przedszkoli Leśnych w Polsce na razie jest 47 takich miejsc. Chociaż dr Michał Paluch szacuje, że może być ich już ok. 80. Leśne szkoły można policzyć na palcach jednej ręki.
- Nic nie stoi na przeszkodzie, żeby realizować zajęcia matematyczne siedząc na pieńkach na łące, albo przy stoliku na podwórku - odpowiada Agnieszka Kudraszow, współzałożycielka Leśnej Szkoły "Puszczyk" w Białymstoku. Chodzi tu 80 uczniów. - Najważniejsze dla nas jest zaciekawienie dziecka, bo to ono jest podstawą motywacji. To nie ambicja rodziców jest kluczowa. Zależy nam na tym, żeby dziecko rozumiało, na czym polega szkoła, co w niej może osiągnąć - wyjaśnia Kudraszow.
W "Puszczyku" nie ma planu lekcji, sprawdzianów, ocen, klasówek, prac domowych, wychowawców, nawet sal i szkolnego budynku. Zamiast tego są zajęcia integrujące różne przedmioty (w końcu często fizyka przeplata się z chemią) w bazach terenowych, w lesie, na łące. Każdy dostaje indywidualny unikalny harmonogram ucznia, w którym ma zaplanowane, z kim pracuje i jak.
Grupy nie są dzielone pod kątem wieku tylko pod kątem zainteresowań, poziomu wiedzy. - Czwartoklasista może chodzić na fizykę, która jest dopiero w siódmej klasie, jeśli go to interesuje. Albo dziecko z siódmej klasy może iść na matematykę z czwartą, bo nagromadziły mu się zaległości – tłumaczy Kudraszow. Uczniowie używają podręczników, ale nie przerabiają ich punkt po punkcie. Każdy też wybiera swojego mentora. Na koniec roku uczniowie dostają świadectwa, ale podstawą jest informacja zwrotna od nauczycieli oraz znajomość ucznia.
W tym momencie naturalnie pojawia się pytanie o egzamin ósmoklasisty. - Za nami cztery takie egzaminy. Nie było takiej sytuacji, żeby dzieci nie były zmotywowane, nieprzygotowane, ale też nie było takiej sytuacji, żeby były nim przerażone. Przygotowują się do niego we własnym tempie, na własnych zasadach – mówi Kudraszow i zaznacza, że wszyscy ich ósmoklasiści z poprzednich lat dostali się do szkół średnich z pierwszego wyboru.
- Reprezentuję alternatywę, ale wiem, co się dzieje w szkołach, przedszkolach publicznych. Są takie miejsca, gdzie udaje się pracować bez ocen, prac domowych - stwierdza Katarzyna Sowa. W gminie, w której jest jej leśne przedszkole, szkoła publiczna zbudowała np. zieloną, leśną bibliotekę. - Leśne przedszkola, szkoły rezonują na inne placówki, widać zmiany. Jeśli ktoś chce, to się da - dodaje.
RadioZET.pl