Obserwuj w Google News

Pokolenie Z pójdzie do pracy? "Wystarczy drobny kryzys i wracają do rodziców"

9 min. czytania
12.04.2023 12:06
Zareaguj Reakcja

Kamila po skończeniu jednych studiów zaczęła drugie. O etacie nie ma mowy, chciałaby mieszkanie, ale bez kredytu. Paweł w żadnej pracy nie wytrzymał dłużej niż kilka tygodni. Utrzymują go rodzice, babcia i ciocia. - Młodzi ludzie traktują pieniądz, jakość życia, warunki w domu jako coś oczywistego. Nie zdają sobie sprawy z tego, że to trzeba zdobywać - mówi o podejściu do pracy i pieniędzy pokolenia Z prof. Ryszard Cichocki, socjolog.

Pokolenie Z
fot. Bartlomiej Magierowski/East News

Kamila (rocznik 97.) po skończeniu polonistyki zaczęła kolejny kierunek – kulturoznawstwo. Nie patrzyła, czy da jej to pracę czy nie. Pasjonowała się tym. Wynajmuje mieszkanie na pół z koleżanką w Warszawie. Dorywczo pracuje dla jednej z instytucji kultury. Prowadzi jej media społecznościowe. - Jaki etat, jaki kredyt? - odpowiada niemal ze śmiechem, gdy pytam o przyszłość. Do końca nie wie, czym w zasadzie chciałaby się zajmować, ale na pewno nie wyobraża sobie pracy na etacie, od do. - Chcę wyjechać na festiwal, kiedy mi się podoba. Albo za granicę do koleżanki na Erasmusa i nie prosić się o urlop – tłumaczy.

Zarabia ok. 2 tys. miesięcznie. Trudno jej się utrzymać za te pieniądze, zwłaszcza gdy po 26. roku życia skończyły jej się studenckie zniżki, więc rodzice co miesiąc robią jej przelew. Zazwyczaj 500 zł. Gdy odwiedzą ją w stolicy (Kamila pochodzi z Podkarpacia), przywożą jej paczkę z jedzeniem albo robią duże zakupy. - To bardzo duża pomoc z ich strony, zwłaszcza, że im też się nie przelewa – docenia Kamila. Jak długo tak będzie? Kamila jeszcze się nad tym nie zastanawiała. Może jak skończy drugie studia, coś wymyśli.

Redakcja poleca

Paweł (rocznik 2002) studiuje prawo w Krakowie. Na pierwszym roku dorabiał jako dostawca jedzenia w jednej z popularnych firm. Po dwóch miesiącach zrezygnował. - Co chwila byłem przeziębiony. Deszcz, nie deszcz trzeba było jeździć na rowerze – tłumaczy. Potem próbował swoich sił jako kelner, kuzynka mu załatwiła, ale po kilku tygodniach też odszedł. Nie dogadał się z resztą zespołu. Praca w zasadzie nie jest mu potrzebna, bo pieniądze przesyłają mu rodzice, babcia (jest jej jedynym wnukiem) i ciocia, która nie ma swoich dzieci. - Teraz będę szukał pracy w jakiejś kancelarii – mówi. - Na pewno nie chcę już pracować fizycznie – dodaje.

Jakub (rocznik 2000), student ekonomii z Olsztyna, dorabia sobie jako trener piłki nożnej. Etat może nie jest jego marzeniem, ale chciałby go mieć po studiach, np. w firmie zajmującej się doradztwem podatkowym. - Tak, żebym nie przejmował się samozatrudnieniem, księgowością, a popołudniami mógł poświęcić się pracy dorywczej, która jest moją pasją– tłumaczy. Na roku jest w zdecydowanej mniejszości. Zarówno jeśli chodzi o pracę na studiach, jak i myślenie o przyszłości. - Moja pokolenie zdecydowanie nie poświęca się pracy. Pracuje po to, żeby żyć, a nie żyje po to, żeby pracować – podsumowuje.

Bez kredytu, auta, mieszkania

Pokolenie Kuby, czyli pokolenie urodzone od roku 1995 do roku 2012, które powoli wkracza na rynek pracy. Raczej nie patrzy długofalowo, nie chce osiąść, lubi zmiany. Ceni sobie spotkania ze znajomymi, wyjazdy. Pracę też, ale mocno rozgraniczoną z życiem prywatnym. Mieszkanie na kredyt, auto w leasing - to nie dla nich. - To nie jest kwestia ich młodego jeszcze wieku, tylko generacji – zaznacza Marcin Józefaciuk, nauczyciel, prowadzący program „Nastolatki rządzą... kasą", w którym dzieci przez miesiąc odpowiadają za cały rodzinny budżet.

Zetki z jednej strony świadomie nie chcą powielać zachowania rodziców, którzy co miesiąc martwią się o ratę wieloletniego kredytu. - Ludzie z pokolenia, które studiowało pod koniec lat 90., szybko wchodzili na rynek płacy i zapłacili za to wysoką cenę. Wielu zniszczyło sobie życie rodzinne. Następne pokolenie zrozumiało, że jest konflikt między życiem osobistym a pracą – wyjaśnia prof. Ryszard Cichocki, socjolog z Uniwersytetu im. Adama Mickiewicza w Poznaniu.

Z drugiej strony rodzice też nie włączają dzieci do rozmów o pieniądzach. - Bo to nie jest dla dzieci, bo jeszcze będą mieli czas, żeby to poznać, bo nie ma co ich tym obciążać. Bo pieniądze są brudne, śmierdzą, bo o pieniądzach się nie dyskutuje – takie argumenty najczęściej słyszy od rodziców Józefaciuk. Pokolenie Z nie bawiło się też z rodzicami w sklep, nie grało w Monopoly. Nie miało gdzie się nauczyć wartości pieniądza, ani nie miał ich kto nauczyć korzystania z pieniędzy.

- Ta generacja przeszła specyficzną socjalizację – wyjaśnia prof. Cichocki. Przypomina, że ludzie z roczników z przełomu wieków urodzili się w społeczeństwie może nie za bardzo zamożnym, ale bez braków. Żyli w miarę dostatnich domach. Ich rodzice ciężko pracowali, żeby im ten minimalny przyzwoity standard zapewnić, ale o tym na głos nie mówili. Młodsi traktują więc pieniądz, jakość życia, warunki w domu jako coś oczywistego, jak powietrze do oddychania. Nie zdają sobie sprawy z tego, że to trzeba zdobywać, nie mają pojęcia, czym jest rzeczywistość materialna. - Tym bardziej, że teraz płacimy komórką, kartą, zegarkiem, nie mają czegoś, co mogliby dotknąć – mówi Józefaciuk.

Redakcja poleca

Nieraz dopiero w programie nastolatek dowiaduje się, że rodzina ma kredyt. Wcześniej jeśli potrzebował gotówki, to po prostu rodzice dawali mu pieniądze albo nie. Bez większych wyjaśnień. - Jeśli wszystko jest podane na tacy, to dzieciaki nie będą się interesowały, skąd ta kasa się wzięła, bo po co? - mówi Józefaciuk. Gdy dowiadują się o rachunkach, kredycie są przytłoczeni, oszołomieni. Nie mają pojęcia, co zrobić. Potem dzielą się na dwie grupy: szaleją, bo za miesiąc i tak rodzice się tym zajmą, albo są przerażeni odpowiedzialnością za całą rodzinę.

Wcześniej jej nie doświadczyli, bo rodzice starali się z nich zdjąć każdy ciężar. Stąd też u nich brak motywacji do działania i wytrwałości. - Nie ma tygodnia w szkole, by jakiś uczeń nie chciał się przepisać do innej albo nowy dzwonił z pytaniem o miejsce – podaje przykład Józefaciuk.

Dorota Pisula, dyrektorka biura karier UAM, podobny trend widzi przy porzucaniu studiów po pierwszych miesiącach nauki. Nie odbiega to zresztą od sytuacji na rynku pracy. - Od pracodawców nieraz słyszę, że młodzi pracownicy już umówieni, zatrudnieni, po prostu nie zgłaszają się, nie przychodzą do pracy, nieraz nikogo o tym nie informując – mówi. - Praca nie jest dla nich wartością, tylko drogą dojścia do pieniądza, który jest środkiem do wykorzystania, żeby robić sobie przyjemności w życiu. Ich nie obchodzi to, że dostaną dyscyplinarkę, bo zaraz zmienią pracę – mówi Józefaciuk.

Nie dostanę urlopu, składam wypowiedzenie

Co chwila doświadcza tego Krzysztof. Jego firma we Wrocławiu zajmuje się naprawą elektroniki. Co roku przyjmuje na okres próbny kilku młodych pracowników, po szkole, po studiach, w trakcie studiów. - Wiem już, że niektórych układów musimy uczyć ich od podstaw, bo nie mają tego w szkole. Chociaż powinni – mówi Krzysztof. I do tego, jak stwierdza, już przywykł. Ale do podejścia do pracy już nie.

- Jeden z chłopaków stwierdził, że pójdzie oddać krew. Nikogo o tym nie poinformował, nie doniósł potem zaświadczenia ze stacji krwiodawstwa, po prostu nie przyszedł do pracy przez dwa dni – podaje przykład Krzysztof. Standardem u innych są też zwolnienia lekarskie, miesiąc w miesiąc, notoryczne spóźnienia i kłótnie o urlopy. - Nie mogę jednocześnie puścić trzech osób na urlop. Gdy w takiej sytuacji poprosiłem jednego, by przesunął wolne, przyniósł mi wypowiedzenie – opowiada.

Większość jego młodych pracowników mieszka z rodzicami, nie ma partnerek, żon, narzeczonych, tym bardziej dzieci. Nie muszą się więc martwić, że z dnia na dzień zostają bez pieniędzy. Króluje podejście: jak nie ta praca to inna. - Zazwyczaj są od trzech miesięcy do pół roku. Wyszkolimy ich i odchodzą – mówi Krzysztof. Dlatego gdy ma do wyboru zatrudnić dwudziestoparolatka czy 50-latka woli tego drugiego.

- To jest pokolenie, które nigdy nie było poddawane procesom silnej selekcji - wyjaśnia skąd takie podejście prof. Ryszard Cichocki. Do podstawówki ludzie z pokolenia Z szli bez żadnych problemów. Do trzeciej klasy nie byli oceniani. Potem prawie wszyscy dostawali się do szkół średnich i zdawali maturę. - Kiedyś egzaminem dojrzałości mogło pochwalić się 30 proc. ludzi, teraz 80 proc. Nawet jeśli napiszą na 20 punktów rozszerzenie, to mogą dostać się na studia, bo zlikwidowano minimalne progi, więc znowu nie ma selekcji – przypomina socjolog.

Przez studia, poza niektórymi kierunkami, również prawie wszyscy przechodzą. Do tego w domu byli i są przekonywani, że są jedyni, genialni, wybrani. - Co prawda w szkole spotykali takich samych jedynych i genialnych, ale tego nie rozumieli – mówi prof. Cichocki. - To są super ludzie, ale bywają zapatrzeni w siebie, czasami myślą, że są najlepsi – to ich wady generacyjne i nastoletnie - wylicza Józefaciuk. Słowem w życiu nigdy nie zderzali się ze ścianą. Ale kiedyś się z nią zderzą. Kiedy?

Praca? Tylko dorywcza

Na razie mamy rynek pracownika. Prof. Cichocki szacuje, że w Polsce brakuje ok. 1 mln ludzi do pracy. Wystarczy jednak kryzys, bezrobocie rzędu 10 proc. i praca będzie marzeniem. - Ci, którzy rozumieją twardość tej rzeczywistości, doskonale sobie poradzą, ale znaczna część tego pokolenia nie nadaje się do pracy i nie będzie się nadawała, bo praca jest mechanizmem silnie selekcjonującym. Pokazuje, kto jest lepszy, kto gorszy, a oni są przecież najlepsi, więc po co mają się poddawać selekcji – tłumaczy socjolog perspektywę generacji Z.

Ta grupa wróci więc na utrzymanie rodziców. - Ci młodzi ludzie znają języki, potrafią podróżować, ale mało kto pracuje. A nawet jeśli to wystarczy sytuacja drobnego kryzysu i wracają do rodziców. Znam kilkanaście małżeństw, w których jedna strona wraca do swoich rodziców, druga do swoich. I rodzice nie widzą w tym nic złego – opowiada prof. Cichocki. - Znam sytuacje, gdy mamy wciąż robią kanapki do pracy czy na uczelnię takim osobom. Albo pranie. Nawet jak mieszkają osobno. To czyja to jest wina? Nie dzieci, tylko rodziców – dodaje Józefaciuk.

Nadopiekuńczość i brak zaufania wychodzi też przy szukaniu pracy. - Mam na stażu 25-latka i uczniów technikum na praktykach. Jestem z nich zadowolony. Potrzebowałem, żeby przyszli w Wielką Sobotę, przyszli. Czasem na magazynie proszę, żeby posprzątali, zrobią to – opowiada Radosław. Jego firma zajmuje się m.in. wykonywaniem części zamiennych do maszyn w woj. świętokrzyskim. W szkole doskonale wiedzą, że w tym przedsiębiorstwie nie ma taryfy ulgowej, więc już wcześniej dokonuje się selekcja. Przychodzą tylko ci, którym zależy, żeby się czegoś nauczyć.

Jeden na rozmowę przyszedł z tatą. Na początku w większości to on zadawał pytania, rozmawiał. - W końcu przepytałem chłopaka z rysunku technicznego. Ojciec był zaskoczony, że on tyle wie, że sobie radzi – wspomina Radosław. Kilku innych pracodawców, z którymi rozmawiałam, miało podobne sytuacje: kandydat mimo pełnoletności przychodził z rodzicem na rozmowę kwalifikacyjną. Dla pracodawcy był to jednoznaczny sygnał: brak samodzielności. Kandydat zazwyczaj pracy nie dostawał.

Matura? 60 proc. powinno zdać

Zderzenie ze ścianą przyjdzie wtedy, gdy tacy rodzice pójdą na emeryturę i naprawdę na niewiele będzie ich stać. A na pewno nie na to, by utrzymywać dorosłe dzieci. Co wtedy? Część, jak przewiduje socjolog, będzie wykonywała kiepskie prace, bo ich wykształcenie choć formalnie wysokie, wcale nie jest dobre. Do tego spodziewa się lawiny depresji, zażywania środków przeciwbólowych, alkoholu.

- To pokolenie zostało wychowane na marzeniach, bez zdolności adaptacji do rzeczywistości. Prywatnie to są mili ludzie, ale są słabszym pokoleniem w sensie umysłowy i motywacyjnym. Nie wywrą żadnego wpływu na kształt systemu pracy, strukturę polityczną. Za to odpowiedzialna jest rodzina i system szkolny, który jest dramatycznie niewydolny – stwierdza prof. Cichocki. Dlatego jego zdaniem trzeba by zacząć od korekty edukacji i wprowadzenia mechanizmu selekcji.

Według socjologa w naszym systemie gospodarczym potrzebujemy 60 proc. ludzi z maturą. W rozwiniętych gospodarkach ok. 25 proc. pokolenia powinno kończyć studia wyższe, bo takie jest zapotrzebowanie. - My mamy 50 proc. magistrów. To znaczy, że połowa tych ludzi nigdy nie będzie pracowała na stanowisku wymagającym wyższego wykształcenia. Nie ma takiego pokolenia, w którym 50 proc. ludzi miałoby kwalifikacje umysłowe do ukończenia studiów – mówi prof. Cichocki i wylicza: psychologia, pedagogika, dziennikarstwo, nauki polityczne. To według niego kierunki rozdmuchane do niewyobrażalnych granic.

- Kilka dni temu kupowałem iphone’a. Ekspedientami w sklepie byli absolwenci nauk politycznych, pedagogiki i historii – podaje przykład prof. Cichocki. - Zresztą jednym z większych dramatów Polski jest to, że wyprodukowaliśmy ogromną liczbę historyków, którzy nie mieli co robić i poszli do polityki – dodaje.

- Na pewno nie będziemy się zgadzać z tym, co będą robić w życiu. Ale oni się ogarną – z większym optymizmem w przyszłość patrzy Józefaciuk. - Dorośli tak naprawdę tylko patrzą, czy ich dzieci chodzą do szkoły, czy mają jeść, pić, jakie mają oceny. Zostawiają ich przy nianiach, psychologach, więc to pokolenie często musi radzić sobie samo – ocenia.

Na razie Paweł przełożył szukanie pracy na wakacje. Chce skoncentrować się na studiach. Od rodziców niedawno dostał auto. Kamila zamarzyła o samodzielnym mieszkaniu, ale bez kredytu. Rozliczając ostatni PIT, stwierdziła, że etat jednak by jej się przydał. Wakatów jednak w jej obecnej pracy nie ma. Dlatego jak nigdy ucieszyła się na święta. Od rodziców dostała dodatkowy przelew. Z okazji zbliżających się urodzin liczy na kolejny

RadioZET.pl