Dziennikarka z Ukrainy: Próbujemy nie panikować, ale wiemy, że groźba nowej inwazji jest realna
Czytam wpisy zachodnich komentatorów o tym, że jesteśmy naiwni, bo pomimo groźby inwazji funkcjonujemy normalnie. Ale ci komentatorzy nie żyją – tak jak my – w stanie wojny od ośmiu lat – mówi w rozmowie z Radiem ZET dziennikarka Ukraine World, mieszkająca w Kijowie Iryna Matviyishyn. Rozmawiamy z nią o atmosferze w ukraińskiej stolicy, o przygotowaniach do obrony przed ewentualną inwazją i o tym, jak odbiera decyzje kolejnych krajów o ewakuacji swoich obywateli.

Maciej Bąk, Radio ZET: Informacje o inwazji możliwej już w nadchodzącym tygodniu pojawiły się w piątek w USA i od razu ogarnęły cały świat. Jak Ukraina na to reaguje?
Iryna Matviyishyn, dziennikarka serwisu Ukraine World: Przede wszystkim to informacje o nadciągającej inwazji słyszymy od ponad miesiąca. Próbujemy nie panikować, ale oczywiście zdajemy sobie sprawę z tego, do czego zdolna jest Rosja i wiemy, że groźba nowej inwazji jest realna. Natomiast próbujemy pozostać spokojni i robić to, co się da, by tego uniknąć. Ale też by być na nią przygotowani. Więc nie zobaczysz dziś w miastach ludzi biegających w panice po ulicach. Nie zobaczysz ludzi opuszczających masowo Kijów, nic takiego nie ma miejsca. Ludzie próbują wieść swoje normalne życie, choć rzecz jasna wiedzą o zagrożeniu. No, może poza tymi, którzy w ogóle nie czytają wiadomości.
Ale nie da się ukryć, że sprawa robi się coraz poważniejsza.
Jesteśmy zmartwieni, jesteśmy zaniepokojeni. Nie da się nie czuć niepokoju przy groźbie pełnoskalowej wojny. Zresztą od ośmiu lat jesteśmy w stanie wojny hybrydowej. A ostatnie miesiące tylko to zintensyfikowały. Ale co mamy zrobić – musimy jakoś to przetrwać, pozostać silni. Historia nauczyła, że musimy stawiać opór i w żadnym wypadku nie uciekać.
W weekend kolejne kraje zaczęły informować o ewakuacji swoich dyplomatów z Ukrainy. Niektóre państwa proszą też swoich obywateli, by powstrzymali się od wyjazdów do was, tak robi również Polska. Jak to odbieracie?
Oczywiście smutno się na to patrzy. Rozumiemy jednak, że chodzi po prostu o środki ostrożności wobec osób, które nie czują się tak bezpiecznie jak my. Dla nich być może zagrożenie wydaje się poważniejsze. To prawo tych krajów, by chronić swoich obywateli i dyplomatów oraz ich rodziny. Natomiast niektóre ambasady pracują normalnie, na przykład deklarację o tym że nie opuści Kijowa złożyła właśnie ambasador Wielkiej Brytanii.
W sobotę na ulicach Kijowa odbył wiec, na którego czele był transparent z napisem "Ukraine Will Resist". Co to było za wydarzenie?
Dowiedziałam się o tym zgromadzeniu dwie godziny przed nim. Ono było spontaniczne, dlatego liczba uczestników nie była aż tak duża. Było tak około 5 tysięcy osób. Nie była to może największa manifestacja, ale wciąż to sporo jak na zorganizowanie czegoś bez zapowiedzi. Takie demonstracje to jedyne co możemy teraz zrobić, no może poza przygotowaniami, takimi jak przeszkolenie obronne czy kurs pomocy medycznej. To zresztą zaczęło się już kilka miesięcy temu. Natomiast przede wszystkim pokojowo nastawieni Ukraińcy chcą po prostu pokazać światu, że nie będą uciekać, nie chcą inwazji i chcą żyć w spokoju.
W mediach czyta się tymczasem o tym, że Ukraińcy masowo wykupują broń ze sklepów, w telewizjach widzimy obrazki z ćwiczeń wojskowych. Kraj się militaryzuje?
Oczywiście, że nie. Od dwóch miesięcy mamy obronę terytorialną. Zaczęła się formować wcześniej, ale od niedawna działa już oficjalnie. Jest w niej teraz około 100 tysięcy ludzi. To obywatele, którzy zgłosili się tam na ochotnika. Oprócz tego weterani szkolą cywili, którzy nie chcieli być częścią tych wojsk terytorialnych, ale chcą dowiedzieć się tego jak obchodzić się z bronią w miejskich warunkach. Nie jest jednak tak, że wszyscy wokół wykupują broń ze sklepów, to nie jest prawda, natomiast są osoby mocno nastawione na aktywną obronę na wypadek inwazji. Jest też badanie pokazujące, że co trzeci Ukrainiec deklaruje gotowość zbrojnej obrony kraju przed Rosją. To dużo.
Putin swoimi działaniami zjednoczył Ukraińców na dobre?
Myślę, że jesteśmy zjednoczeni już od czasu Euromajdanu. Każde działanie Putina od końca 2013 wpływało jeszcze bardziej na nasze poczucie wspólnotowości. Putin zlikwidował wiele przestrzeni podziału w naszym narodzie. Co prawda próbuje wciąż podsycać jakieś konflikty, na przykład wokół języka, ale to się nie udaje. Ta propaganda już nie działa. Im więcej robi, by nas podzielić, tym bardziej nas jednoczy.
Skąd bierze się uspokajający ton prezydenta Ukrainy? Wołodymyr Zełenski mówi, że zachód niepotrzebnie sieje panikę.
Nie wiem oczywiście jakie informacja posiada Wołodymyr Zełenski ani co wiedzą nasze służby, w końcu to wciąż tajemnica. Trudno powiedzieć skąd bierze się u nich aż tak duża pewność siebie, być może wiedzą coś o czym nie wiemy. Może faktycznie jest tak, że prezydent jest trochę za spokojny, być może byłoby lepiej gdyby władze zaangażowały się trochę bardziej w przygotowania, zaczęły stosować jakieś środki zapobiegawcze, kto wie. Wiem, że Zełenski był w sobotę w okolicach Charkowa, żeby sprawdzić przygotowania. To dobrze, choć myślę, że wielu ludzi wciąż nie wie co robić w możliwej trudnej sytuacji. Ja osobiście, tak jak wielu Ukraińców, wolałabym dostać więcej informacji od władzy.
Jak rozglądasz się po swojej okolicy, to w Kijowie coś się zmieniło w codziennym życiu od piątkowych wieści?
Nic się nie zmieniło. Moi znajomi są właśnie na mieście i piszą, że jest mnóstwo ludzi w knajpkach, wiodą normalne życie. Może niektórzy powiedzą, że to naiwne i że żyjemy w jakiejś bańce – zachodni komentatorzy pisali już tak na Twitterze, oczywiście nie będąc w Kijowie. Ale ci ludzie nie żyją w stanie wojny od ośmiu lat tak jak my.
RadioZET.pl