Ukraińskie dzieci w polskich szkołach są już od roku. Co się zmieniło? Niestety niewiele

08.03.2023 09:29

W szkołach wciąż brakuje podręczników w języku ukraińskim lub polskim i ukraińskim. Nie ma też asystentów międzykulturowych, wystarczającej kadry i miejsca, by otworzyć oddziały przygotowawcze. Czasem brak nawet ławek, czy krzeseł dla nowych uczniów, nie mówiąc już o edukacji międzykulturowej i antydyskryminacyjnej. "Polski system edukacji wciąż operuje rozwiązaniami, które miały odpowiedzieć na pierwszy wstrząs" - ocenia Amnesty International.

Uczennica w szkole
fot. Piotr Molecki/East News

- Było trudno, momentami bardzo trudno – podsumowuje ostatni rok Olena. Równy rok temu, na początku marca, z 15-letnią córką wyjechała z Ukrainy z Równego (miasto na północy przy granicy z Białorusią) i zamieszkała w Łodzi. Do wakacji jej córka Wiktoria uczyła się w oddziale przygotowawczym. Od września poszła do pierwszej klasy technikum. Profil: technik analityk. Jest w standardowej klasie. Tak jak setki innych dzieci i nastolatków.

W polskich szkołach i przedszkolach obecnie jest niespełna 190 tys. dzieci i młodzieży z Ukrainy, którzy przyjechali do Polski po wybuchu wojny. Najwięcej uczy się w podstawówkach, bo prawie 120 tys. Do przedszkoli chodzi ok. 45 tys. dzieci, do liceów, techników i branżówek ok. 27 tys. uczniów. Najwięcej dzieci i młodzieży z Ukrainy uczy się w woj. mazowieckim, śląskim i dolnośląskim. Tyle statystyki. A jak wygląda w praktyce ich nauka po roku pobytu w Polsce?

Język polski czy ukraiński? Wciąż różnie to bywa

"Polski system edukacji wciąż operuje rozwiązaniami, które miały odpowiedzieć na pierwszy wstrząs, czyli konieczność nagłego przyjęcia kilkuset tysięcy uczniów i uczennic z Ukrainy" - to główny wniosek z najnowszego raportu Amnesty International, która przez cztery miesiące - od września do grudnia 2022 - prowadziła monitoring sytuacji uczniów i uczennic z Ukrainy w polskim systemie oświaty.

- Różnie to bywa – mówi o nauce języka, który wydawał się pierwszą i główną barierą Michał Różański, dyrektor Zespołu Szkolno-Przedszkolnego nr 4 w Łodzi. W tej placówce uczy się obecnie ponad 100 osób z Ukrainy, które przyjechały do Polski po wybuchu wojny. - U młodszych dzieci do 6. roku życia idzie to bardzo szybko. W klasach 1-3 uczniowie w pół roku opanowali język tak, że otwierałem oczy ze zdumienia. Łącznie ze śpiewaniem polskich piosenek – opowiada.

Im starsze dzieci tym nauka polskiego idzie mozolniej. Oczywiście wiele zależy od zdolności i od tego, w jakim języku rozmawiają w domu. I w szkole. - Gdy na początku był jeden Ukrainiec, to musiał mówić po polsku, żeby dogadać się z innymi dziećmi. Teraz, gdy w klasie ma sześciu kolegów z Ukrainy, to słyszę, że rozmawiają po ukraińsku między sobą – mówi Różański. - Ale nie znamy nikogo, kto nie umie czytać po polsku – dodaje dyrektor.

Gorzej jest z pisaniem wypracowań. A pięcioro uczniów z ZSP nr 4 w Łodzi już za niespełna trzy miesiące będzie podchodziło do egzaminu ósmoklasisty. Właśnie są świeżo po napisaniu testów próbnych. - Wypracowanie wciąż jest dla nich najtrudniejsze. I lektury, chociaż teraz i polskim dzieciom trzeba wytłumaczyć, co to dzięcielina, albo świerzop – stwierdza dyrektor placówki.

- Po pierwszych dniach we wrześniu Wiktoria była przerażona. Nauczyciele szybko dyktowali, nie nadążała pisać. Sprawdzałam jej zeszyty. Widziałam, że się starała. Pisała trochę po polsku, trochę po ukraińsku, z błędami. Nie wszystko też rozumiała. Zwłaszcza słownictwa specjalistycznego na niektórych przedmiotach – wspomina Olena. Teraz z pisaniem, także wypracowań, czy ze słuchu na lekcji Wiktoria nie ma najmniejszego problemu. - Świetnie też jej idzie z chemii, z którą zawsze miała kłopot. Podziwiam ją. Wkłada ogrom wysiłku i pracy w naukę – nie ukrywa Olena.

Dwie lekcje na jednej

Co nie znaczy, że można odmówić tego wysiłku nauczycielom, którzy na własną rękę szukają rozwiązań, jak pomóc uczniom prawie nieznającym polskiego i polskiej podstawy programowej. W raporcie AI wielu wskazało, że czuje się „pozostawiona sama sobie” z tym wyzwaniem.

Magdalena, matematyczka z jednej z warszawskich podstawówek, w każdej klasie, a uczy ich sześć, ma dziecko z Ukrainy. Bardziej lub mniej mówiące po polsku. - Wciąż wygląda to niemal jak rok temu - nie kryje zrezygnowania. Czyli najpierw rozeznawała ich poziom z matematyki, pytała, co robili w swoich szkołach. Teraz wciąż w ramach jednej lekcji prowadzi dwie, czyli zadaje polskim uczniom, tłumaczy im niejasności, potem więcej pracuje z ukraińskim.

- Pozwalam im wyjmować telefony, żeby w translatorach tłumaczyli sobie polecenia. W domu zazwyczaj sama im tłumaczę polecenia na klasówki. Partyzanckie sposoby – mówi i zaznacza, że ukraińskiego nie zna. Pamięta jedynie podstawy rosyjskiego jeszcze ze szkoły. - Odradzam tłumaczenie w translatorach. Ostatnio gdy polonistka chciała przetłumaczyć temat rozprawki „Człowiekowi do szczęścia potrzebny jest drugi człowiek” translator przetłumaczył, że „Mężczyźnie do szczęścia potrzebny jest drugi mężczyzna”. Uczennica zwróciła uwagę, że chyba nie o to chodziło – śmieje się Różański.

Problem jednak jest poważny. „Dzieci nie mają podręczników po ukraińsku, zajęcia odbywają się polsku, czy ktoś zrozumiał czy nie – okaże się później" – tak o jednej z lekcji opowiedziała Amnesty International Nadiia, asystentka międzykulturowa w jednej z warszawskich szkół. Tych – czyli asystentów – zresztą też brakuje.

Z danych Ministerstwa Edukacji i Nauki wynika, że liczba asystentów międzykulturowych w polskich szkołach zwiększyła się czterokrotnie. Pod koniec 2021 roku było to zaledwie 87 osób w skali kraju, w trzecim kwartale 2022 - 354. Najwięcej etatów utworzono tuż po wybuchu wojny, ale w wielu placówkach wciąż ich nie ma. A tam gdzie były, to samorządy i szkoły już wycofują się z dodatkowej pomocy. Powód? Brak pieniędzy.

- Trochę po angielsku, trochę po polsku, po rosyjsku i tak na początku próbowaliśmy się dogadywać z rodzicami nowych uczniów. Asystentka bardzo mnie odciążyła – nie ukrywa Różański. Jeśli chodzi o nauczycieli, to w wywiadach z Amnesty International przypominali też o braku szkoleń prowadzonych przez ministerstwo, dotyczących pracy z dziećmi z traumą wojenną, a także szkoleń z nauczania języka polskiego jako obcego.

Co dało MEiN? Nie wiem

Zostając w temacie deficytów, według organizacji brakuje też podręczników dla uczniów i uczennic w języku ukraińskim lub polskim i ukraińskim. W raporcie stwierdzono, że tak naprawdę od dobrej woli i chęci nauczyciela zależy, czy ukraiński uczeń będzie korzystał z materiałów w zrozumiałym dla siebie języku. - Podręczniki i wszystkie materiały dostaliśmy z UNICEF-u – tłumaczy Różański. Podobnie jak dodatkowe krzesła, ławki, albo klawiatury w języku ukraińskim.

- Ktoś kto patrzy na to z zewnątrz, nie zdaje sobie sprawy, jakie to są potrzeby. Spójrzmy np. na stołówkę, bo to też element szkoły. Wcześniej wydawano tu 150 obiadów. Teraz ponad 200. Trzeba było więc dokupić lodówkę, talerze, sztućce. Idzie też więcej mydła, papieru – wylicza Różański. - Co daje ministerstwo? Dobre pytanie. Nie wiem – mówi wprost.

Będąc sprawiedliwym, MEiN przez samorządy - uproszczając - płaci za oddziały przygotowawcze, czyli klasy nastawione na naukę polskiego. W ZSP nr 4 jest jeden taki oddział na poziomie klas 1-3. Obecnie w całym kraju działa ich ponad 950. Uczy się w nich ok. 15 tys. uczniów z Ukrainy. „Często nie ma wystarczającej kadry nauczycielskiej czy infrastruktury, by otworzyć zalecane przez MEiN oddziały przygotowawcze” - zaznacza jednak w raporcie AI. „Uczniowie i uczennice z Ukrainy, w zależności od tego, do jakiej szkoły trafią, będą mieli różne możliwości edukacji i adaptacji w nowym środowisku, co jest sprzeczne z zasadą równego traktowania i równego dostępu do edukacji” - stwierdza dalej Amnesty International.

Przypomina też, że mimo ogromnej pomocy i ciepłego przyjęcia ze strony polskiego społeczeństwa, część dzieci z Ukrainy doświadczyła dyskryminacji i wrogości w szkole. - Niestety, z tym właśnie miałyśmy największy problem – przyznaje Olena. Koledzy z klasy Wiktorii potrafili np. włączyć na cały głośnik alarm w telefonie, by zobaczyć, jak dziewczyna zareaguje po doświadczeniach z początku wojny. Szkoła jednak szybko zainterweniowała, choć Olena nie ukrywa, że wciąż martwi się o córkę. - Dla mnie człowiek to jest człowiek, nie ważne skąd pochodzi. Tego też staram się uczyć Wiktorię – mówi.

Podział na grupki, ale wśród ukraińskich uczniów, zauważył też Różański. - Widzę, że dzielą się na tych ukraińskojęzycznych i rosyjskojęzycznych – mówi. Według Amnesty International konieczne wydaje się systemowe wprowadzenie edukacji międzykulturowej i antydyskryminacyjnej. Niestety, tych w polskich szkołach również brakuje.

MEiN może zrobić więcej

Liczby uczniów z Ukrainy podawane są około, bo te wciąż się zmieniają. - Nawet w tym tygodniu przychodzi do nas nowy uczeń – mówi Różański. Inni z kolei odeszli, bo przeprowadzili się do innego miasta lub dzielnicy. Ale nie tylko z tego powodu liczba dzieci tak się zmienia. - Wiem, że niektóre chodzą do nas do szkoły i uczą się zdalnie w ukraińskiej podstawówce, chociaż nie można funkcjonować w dwóch systemach. Skąd wiem? Bo widzę, jak te dzieci są zmęczone – nie ukrywa Różański. Rodzice robią tak, bo z jednej strony chcą mieć opiekę nad dziećmi, by móc pójść do pracy, a z drugiej strony, chcą, żeby miały kontakt ze swoim językiem i ukraińskim systemem.

MEiN nie zbiera informacji, ilu uchodźców i uchodźczyń z Ukrainy w wieku szkolnym przebywających w Polsce uczy się zdalnie w ukraińskim systemie oświaty. Jak czytamy w raporcie AI, według eksperta ds. migracji, prof. Macieja Duszczyka, bazując na badaniach Centrum Edukacji Obywatelskiej, liczbie numerów PESEL i danych z Systemu Informacji Oświatowej, w Polsce mamy do czynienia z ok. 150-200 tys. dzieci z doświadczeniem uchodźczym, które są poza systemem oświaty. A to bardzo niepokojące zjawisko.

„Ministerstwo Edukacji i Nauki wciąż może zrobić więcej, by zapewnić równe szanse i możliwie najwyższy poziom edukacji dzieciom i młodzieży z Ukrainy” - ocenia Amnesty International. Zwłaszcza, że część z tych rodzin planuje życie w Polsce. - Połowa chce zostać już tu na stałe – mówi o swoich uczniach Różański.

Olena nie ukrywa, że wiąże swoją przyszłość z Polską. Przynajmniej do końca nauki córki i swojej. W Łodzi czuje się już jak w swoim mieście. - Koleżanka, która mieszka tu od urodzenia, śmieje się nawet, że lepiej znam miasto niż ona - mówi. Olena sama też zapisała się do szkoły policealnej na technika administracji. Pracuje w szkole jako asystentka międzykulturowa. Zdawała właśnie egzamin państwowy z języka polskiego i czeka na wyniki. - Wiktorii też coraz lepiej idzie w szkole. Na razie sytuacje jak z tym alarmem nie powtórzyły się - mówi. Z ostatniej klasówki z polskiego dziewczyna dostała czwórkę.

loader

RadioZET.pl